Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje życie po śmierci Marka

Małgorzata Brokos
Marek i Małgorzata na ślubnym kobiercu. Ich małżeństwo trwało 10 lat
Marek i Małgorzata na ślubnym kobiercu. Ich małżeństwo trwało 10 lat arc
Zostałam wdową mając 34 lata. Najgorsze były wieczory. Gapiłam się w telewizor, ale nie mogłam się skupić. Potem nie mogłam zasnąć. A seks? Nigdy nie myślałam, że może mi go tak bardzo brakować. Kładłam się więc spać z Twoją koszulką, tuliłam ją do policzków i wyłam z żalu. I tak nie pomagało. Wtedy... eureka! Lampka wina - to jest to. Problemem stało się jednak to, że z czasem jedna lampka nie starczała - pisze w nagrodzonym pamiętniku "Listy, których nie mam dokąd wysłać" Małgorzata Brokos

Kochany mój Mareczku, najdroższy. Jest godzina 3.30. Siedzę w kuchni na Twoim miejscu i płaczę. O godzinie 16.30 świat mi się zawalił. Straciłam to, co dało mi najwięcej szczęścia w życiu. Straciłam Ciebie. Już powiedziałam to dzieciom, tak bardzo płakały.

16/17 sierpnia 2001 roku, Zabrze

Nie widzieliśmy się 2 tygodnie. Ty harowałeś w pracy, a ja siedziałam z dziećmi w Ustroniu. Za dwa dni miałeś do nas przyjechać. Jak mam teraz żyć bez Ciebie? Tak bardzo nas kochałeś. Czuliśmy to, bo troszczyłeś się o nas. Urlop poświęciłeś, by wybudować domek w Ustroniu. Włożyłeś w to tyle serca. Pracowałeś na okrągło i ta praca Cię zabiła. To nie jest sprawiedliwe!

Dziękuję Ci za wszystko, kochany. Dziękuję Ci za te wspaniałe dzieci i za te 10 lat, które były najlepszymi latami w moim życiu. Mam nadzieję, że nie cierpiałeś, bo niczym nie zasłużyłeś sobie na taką śmierć. Zrobię wszystko tak, jak chcieliśmy. Wykończę ten domek w Ustroniu i będę tam jeździć z dziećmi. Nigdy o Tobie nie zapomnę i zawsze będę Cię kochać. Nie mogę się z Tobą pożegnać, bo Twoje serce jest w każdym pokoju. Jesteś w oczach dzieci. Nawet gdy patrzę w lustro, nie widzę siebie, tylko Ciebie. Uśmiechasz się czule, a mnie serce pęka.

1 stycznia 2002 roku, Zabrze

Mareczku Kochany, to już cztery i pół miesiąca bez Ciebie. Już przyjęłam do wiadomości, że nie żyjesz, ale nigdy się z tym nie pogodzę. Pamiętam, jakby to było wczoraj, kiedy "ekipa" z kopalni przyjechała po mnie i po dzieci do Ustronia. Wcześniej pracowałam w lampiarni, więc znałam niektóre osoby z widzenia. Bałam się tego, co zaraz usłyszę, dlatego tak łapczywie połknęłam pigułkę, którą mi podsunęli. Tak bardzo chciałam usłyszeć, że nie masz nóg albo rąk, ale żyjesz. Pamiętam, jak skamlałam: - Powiedzcie, że On żyje, proszę. Niestety, było inaczej.

Przez następne kilka dni przyjeżdżał po mnie samochód i zawoził na kopalnię. Pracownik BHP tłumaczył mi rzeczy dotyczące wypadku, o których nie miałam bladego pojęcia. Podsuwał do podpisu jakieś papiery, ale ja nic nie chciałam podpisać. Jak mantrę powtarzałam: "to nie była wina mojego męża".
Mówiłam tak, bo dzwoniło do mnie kilka osób i przedstawiało się, że są Twoimi kolegami z pracy. Mówili, że mam uważać, co podpisuję, bo to nie był wypadek zbiorowy, więc całą winę będą chcieli zwalić na Ciebie. I teraz kopalnia tuszuje, jak to było naprawdę, że kombajn stał w innym miejscu, że lekarz dotarł do Ciebie z godzinnym opóźnieniem, bo pomyłkowo zwieźli go na inny poziom. Przeżywałam koszmar, bo nie wiedziałam, w co mam wierzyć. Po jednym takim telefonie zadzwoniłam około godziny 1.00 do pani Celinki z działu socjalnego i krzyczałam, że nie pozwolę Cię pochować, póki nie dowiem się prawdy. Chociaż był środek nocy, była dla mnie bardzo miła - uspokajała mnie.

Dostałam od kopalni pieniądze, żeby się porządnie ubrać na pogrzeb. Musiałam się tylko rozliczyć okazując faktury. Kopalnia pokryła też stypę i koszty związane z pogrzebem. W sumie to do pogrzebu wszyscy z kopalni byli dla mnie bardzo mili. Wszystko ze mną załatwiali - miejsce ma cmentarzu, stypę, zakład pogrzebowy. Naprawdę czułam się otoczona ich opieką.

Mareczku, wiesz, co było dla mnie najgorsze? Jak już mnie udobruchali i podpisałam się pod protokołem wypadku, na drugi dzień znowu po mnie przyjechali. Pan w biurze powiedział: "Dostanie pani odszkodowanie od kopalni i odprawę". Wymienił sporą sumę i podsunął do podpisu jakiś świstek. Rozpłakałam się jak małe dziecko - serce mi pękało. Czułam się tak, jakbym za tę marną forsę sprzedawała Ciebie! Jakbym się z tym pogodziła. Ja nie chciałam pieniędzy - ja chciałam, żebyś wrócił, żebyś z nami był!

Wiesz, skończyłam budowę tego domku w Ustroniu. Wynajęłam majstra. Położył dach, zrobił tynki itp. Środek domku sama wymalowałam. Nie masz pojęcia, ile się naużerałam z tym majstrem. Myślał, że ja głupia jestem i nie potrafię wyliczyć, ile potrzeba blachy na pokrycie dachu.

Najgorsze problemy miałam z dziećmi. Dorotka zrobiła się cicha, jakby chciała być niewidoczna. Tak bardzo za Tobą tęskni. Kiedyś byłam zdenerwowana, złapałam ją za ramiona i potrząsnęłam. Spojrzała na mnie i powiedziała: "Gdyby tata żył, nie pozwoliłby, żebyś tak mną trzęsła". Miała oczy pełne łez, a mnie zrobiło się wstyd. Przecież ma dopiero 10 lat. Rozpłakałam się nad swoją głupotą. Jak ja mam jej Ciebie zastąpić, Mareczku? Jak?
Daniel zamknął się w sobie. Na lekcjach jest jakby nieobecny, potrafi bez powodu się rozpłakać. Muszę wtedy iść po niego do szkoły. Na religii wykrzyczał, że Boga nie ma, bo jakby był, to by nie pozwolił, żeby jego tata zginął. W sumie to ja mu się nie dziwię - wypadek był 3 miesiące po jego Komunii. Byłam z nim u psychologa, psychiatry. Powiedzieli, że to rodzaj depresji, że z czasem minie, ale boję o niego.

Najsmutniejszym miesiącem był grudzień. Tak bardzo się bałam pierwszej kolacji wigilijnej bez Ciebie. Dobrze, że przyjechała Twoja mama. Do końca życia będę jej wdzięczna za to, jaką serdecznością mnie otoczyła. Mogła mieć do mnie żal, bo to dla mnie zostałeś na Śląsku i nie wróciłeś na wieś. Poznaliśmy się przecież w pracy, na kopalni i rozumiałabym jej rozgoryczenie. W dzień pogrzebu na stypie powiedziała: "Gosia to najlepsza synowa, lepsza niż córka" i przytuliła mnie. Kochana, dobra, mądra kobieta - Twoja mama.

Z kopalni dostałam zapomogę barbórkową, a dzieciaki paczki ze słodyczami na święta. Mam też przyznane 3 tony węgla na rok, oczywiście, wypłacane w gotówce. Maruś, cholera! Ja tyle rzeczy nie zdążyłam ci powiedzieć. Tak bardzo mi Ciebie brakuje. Ostatnio byłam w "M1" na zakupach. Facet, który stał przede mną w kolejce do kasy, używał tej samej wody po goleniu co Ty. Poczułam się taka samotna. Wokół małżeństwa robiące razem zakupy... Jak ja im zazdrościłam! Zostawiłam wózek z zakupami i wybiegłam ze sklepu. Ludzie gapili się, a ja nie potrafiłam się opanować - ryczałam jak bóbr. Bez Ciebie nic mnie nie cieszy.

16 sierpnia 2004 roku, Lubraniec

Dzisiaj, Mareczku mijają trzy lata od wypadku. Wiele zmian u nas. Wiem, że mnie rozumiesz, bo nikt nigdy nie rozumiał mnie tak dobrze jak Ty. Zostałam wdową mając 34 lata. Brakowało mi Ciebie! Tak bardzo! Najgorsze były wieczory. Dzieci spały, a ja nie miałam do kogo buzi otworzyć. Gapiłam się w telewizor, ale nie mogłam się skupić. Potem nie mogłam zasnąć.

A seks? Nigdy nie myślałam, że może mi go tak bardzo brakować. Kładłam się więc spać z Twoją koszulką, tuliłam ją do policzków i wyłam z żalu, z samotności i bezradności. Nie pomagało! Zasnąć i tak nie mogłam i wtedy... eureka! Lampka wina - to jest to. Po winie spałam jak dziecko. Problemem stało się jednak to, że lampka to było z czasem za mało. Więc dwie, trzy lampki. Potem potrafiłam całą butelkę wypić. Niby wszystko było OK - mieszkanie wysprzątane, obiad ugotowany, lekcje dzieci posprawdzane. Tylko moje podpuchnięte oczy rano i ból głowy. Sama przed sobą się wstydziłam.
Damian chyba coś zauważył, bo zaczął pytać: "Mamo, dlaczego ty nigdzie nie wychodzisz? Dlaczego się z kimś nie umówisz? Wejdź na czat - zobaczysz, że tam można fajnie z kimś popisać". Dałam się namówić, chociaż pisanie szło mi opornie. Zaczęłam czytać anonse na portalach randkowych. No i jeden mnie zaintrygował. Wdowiec z trójką dzieci. Zaczęliśmy do siebie pisać. Po miesiącu przyjechał do mnie z dziećmi. Zostaliśmy przyjaciółmi, a ja przestałam pić.

Bardzo szybko zdecydowałam się na wyjazd. Kupiłam dom w miejscowości, gdzie mieszka Paweł - mój przyjaciel, 340 km od Zabrza. Nasze dzieci są w podobnym wieku i dobrze się dogadują, a ja - odpoczęłam. Lubraniec to małe miasteczko i życie toczy się tu leniwie. Dzieci szybko przyzwyczaiły się do nowego otoczenia. Podoba im się nowa szkoła. Chyba zostałam zaakceptowana, bo zostałam wybrana przewodniczącą Rady Rodziców w gimnazjum.

Denerwuje mnie jedynie to, że ludzie tutaj myślą, że górnicy zarabiają worki pieniędzy. Nie mają pojęcia, jaka to ciężka praca. Gdy mówię, że mój mąż zginął w pracy w kopalni, to nikt nie pyta, jak to przeżyłam. Mówią: "No to odszkodowanie pani dostała, pewnie kupę kasy". Mnie wtedy kurwica bierze! Mam ochotę gryźć i drapać! Oddam im te pieprzone pieniądze! Oddam dom i wszystko, co za nie kupiłam, ale niech oddadzą mi Ciebie!

Ludzie myślą pewnie, że czas goi rany. Fakt - goi, ale zostają potworne blizny na sercu. Moje życie dzieli się na dwie części. Jedna sprzed wypadku, druga po nim. Pierwsza była bajką. Druga to nieustanne porównywanie tego, co jest, z tym, co było. Sprzedałabym duszę diabłu za jedną dobę z Tobą!

Wiesz, dostaję rentę wyrównawczą od kopalni. Raz w roku (w styczniu) muszę pisać prośbę na kopalnię. Przesyłam kserokopie decyzji z ZUS-u o wysokości renty oraz inne ewentualne dochody. Bardzo cieszą mnie te pieniążki. Jak żyłeś to była Barbórka, czternastka i było można coś kupić za te dodatkowe pieniądze. Teraz dodatkowo mam tylko tę rentę wyrównawczą.

Zapomniałam Ci napisać o Fundacji Rodzin Górniczych. Krótko po Twojej śmierci, dostałam pismo od pana Jerzego Markowskiego. Informował mnie, że z jego inicjatywy powstała fundacja i w razie potrzeby mogę liczyć na pomoc z ich strony. Daniel i Dorotka dostają też co miesiąc stypendium od Fundacji. To naprawdę duża pomoc dla nas, bo niestety odkąd Ciebie nie ma, żyje się nam coraz ciężej.
Dobrze, że zawsze w razie jakiejś awarii w domu (np. zepsute łożyska w pralce), mogę liczyć na Pawła, jednak finansowo muszę sobie radzić sama. On przecież sam wychowuje troje swoich dzieci i też nie jest mu łatwo. Oj, Marku, z początku cały czas porównywałam Pawła do Ciebie. Nic dobrego z tego nie wynikało. Zadręczałam tylko siebie i jego.

Od pewnego czasu biorę leki antydepresyjne. Nie dawałam sobie rady sama ze sobą. Niby wszystko było w porządku, ale bez powodu złościłam się i krzyczałam na dzieci. Wszystko traciło sens. Kiedyś jechałam z dziećmi autem do Włocławka i zastanawiałam się, czy nie wjechać pod tira. Przepraszam Marku, tak nie powinnam myśleć, ale to było silniejsze ode mnie. Przestraszyłam się tych myśli. Bałam się, że kiedyś naprawdę zrobię coś głupiego. Pojechałam do Poradni Zdrowia Psychicznego. Kiedyś to Ty dawałeś mi poczucie bezpieczeństwa, teraz - leki uspokajające.

16 sierpnia 2007 roku, Lubraniec

Marku kochany, mam tyle problemów! Jeśli jesteś naszym aniołem stróżem, to dlaczego Dorotka zachorowała? Ale po kolei.

Sprzedałam domek w Ustroniu. To za daleko, by często tam jeździć, a dwa razy w roku były włamania. Kupiłam domek letniskowy 20 km od Lubrańca. Jest naprawdę super. Wkoło dębowy las, a dalej park krajobrazowy. Myślę, że się na mnie nie gniewasz i zrobiłbyś to samo na moim miejscu. Dzieci są szczęśliwe, bo domek jest blisko wody i siedzą tam całe wakacje, oprócz wyjazdu na kolonie.

Druga wiadomość jest taka, że w ubiegłym roku kandydowałam do Rady Gminy. Niestety, radną nie zostałam, ale i tak się cieszę, bo dużo osób oddało na mnie głosy. Szkoda że nie możesz zobaczyć Daniela (a może widzisz nas z góry?). Jest tak bardzo podobny do Ciebie. Kupiłam mu starego simsona. Interesuje się mechaniką, więc się cieszy i więcej w nim grzebie niż nim jeździ. Ma zamiar zostać mechanikiem samochodowym.

Z Damianem mam okropne problemy. Jak skończył 18 lat, wyjechał do Zabrza. Powiedział, że ma swoją część renty rodzinnej i może robić, co chce. No i efekt taki, że po roku wrócił pokornie do domu z niezłymi długami. Płakał, przepraszał. Co miałam robić? Przyjęłam go. Najgorsze, że rzucił szkołę. Teraz chodzi do liceum dla dorosłych.
Dorotka przeżywa swoje pierwsze miłości, jest bardzo ładna i chłopaki za nią latają. Uczy się dobrze. Od września rozpoczyna naukę w technikum ekonomicznym. Już kilka lat trenuje taniec nowoczesny, bardzo ładnie rysuje i wszystko byłoby super. Ale nie jest! Rok temu zaczęły się jej pojawiać ciemne plamy. Diagnoza: twardzina ograniczona - nieuleczalna choroba tkanki łącznej. Dlaczego? Cholera! Dlaczego to spotkało moje dziecko? Lekarze nie wiedzą, co powoduje tę chorobę, ale mówią, że może być spowodowana stresem (od razu pomyślałam o Twoim wypadku).

Drugi szok przeżyłam w aptece. Zapłaciłam 800 zł, bo to bardzo rzadka choroba i leki nie są refundowane. Zaczęło brakować mi pieniędzy, więc wysłałam kserokopie faktur za leki na kopalnię i do Fundacji Rodzin Górniczych, prosząc o jakąkolwiek pomoc. Za cztery dni na moje konto wpłynęło 1100 zł. Były to pieniądze od Fundacji. Popłakałam się ze szczęścia, bo nie liczyłam na tak szybką pomoc.

Na kopalni się zawiodłam. Odpisali, że mogę składać podanie o zapomogę, ale muszę udowodnić, że żyję w niedostatku i mogę pisać dopiero wtedy, gdy Dorotka będzie dłużej leczona itp. W ogóle kopalnia bardzo zmieniła podejście do mnie. Nadal dostaję w grudniu zapomogę barbórkową, ekwiwalent za 3 tony węgla, ale co do renty wyrównawczej, to zaczynają się schody. Dostałam ugodę pozasądową do podpisu. Wynika z niej, że albo godzę się na kwotę, jaką mi proponują, albo nie dostanę nic. Byłam z nią u adwokata, bo pismo miało punkt, w którym jest napisane, że jeśli przyjmę te pieniądze, to zrzekam się innych roszczeń od kopalni. Wymusiłam, żeby zrobili aneks i ten punkt dotyczy tylko roszczeń za dany rok. Jednak rozmawiali ze mną tak, jak z oszustką.

Zostałam też wprowadzona w błąd. Po Twojej śmierci, Mareczku, panie z działu socjalnego tłumaczyły, że rentę rodzinną każda wdowa po górniku ma dożywotnio. Mówiły, że teraz póki dzieci się uczą, to do 25. roku ich życia, renta jest dzielona także na dzieci. A potem ja dostanę 85 proc. całej renty do końca życia. Byłam spokojna o swoją przyszłość. Mogłam spokojnie zająć się naszymi dziećmi, próbując zastąpić im Ciebie. W tym roku dowiedziałam się że to nieprawda!

W 1999 r. ustawa została zmieniona. Aby dostać dożywotnio rentę, musiałabym mieć skończone 50 lat, gdy najmłodsze dziecko skończy 18 lat. Gdy Daniel skończy 18 lat, będę miała dopiero 43 lata. Czy to kara za to, że w młodym wieku urodziłam dzieci? Dlaczego nikt mi tego wcześniej nie powiedział? Przecież w takim przypadku, ja nigdy nie wyjechałabym z Zabrza. Pracowałam przed urodzeniem Dorotki w lampiarni i na pewno dyrektor zgodziłby się przyjąć wdowę po górniku. Przecież to Ty prosiłeś mnie, bym nie wracała do pracy, tylko zajęła się domem. Kto mnie przyjmie tutaj do pracy? Przecież ja mam tylko podstawowe wykształcenie. Gdybym wiedziała, że zostanę bez środków do życia, to inaczej zaplanowałabym sobie życie.

1 listopada 2010 roku, Lubraniec

Mareczku, to już dziesiąty raz palą się w dniu Wszystkich Świętych znicze na Twoim grobie. Nie pojechałam jednak do Zabrza. Przeraża mnie ruch na drogach. Pojadę na 11 listopada, to będzie długi weekend. Jednak jestem spokojna, bo jak zwykle Tereska dba o Twój grób. W ogóle sprawdza się przysłowie, że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie. Takimi przyjaciółmi są właśnie Twoi koledzy Piotrek i Wojtek, oraz ich żony Teresa i Gosia. Tak samo jak pani Halina pracująca w dziale węglowym. To dzięki niej 2 lata temu dzieci były na koloniach w Grecji. Sama nie dałabym rady tego załatwić.

Wiesz, Marku, w 2008 r. wysłałam 17 e-maili do posłów, by w Sejmie wstawili się za wdowami, by zmieniono krzywdzącą nas ustawę. Dostałam tylko cztery odpowiedzi. Bardzo boli takie ignorowanie ludzi. Nie dawałam za wygraną. Opisywałam naszą sytuację, gdzie się tylko dało, prosiłam o pomoc. Ale nie czekałam też na mannę z nieba.

1 lipca 2009 roku otworzyłam w Lubrańcu własny sklep wielobranżowy. Zadłużyłam się, bo nie miałam pieniędzy na towar i wyposażenie sklepu. Nie chciałam czekać z założonymi rękami aż zostanę bez środków do życia. Zgłosiłam kopalni, że rozpoczęłam działalność gospodarczą, a oni (za karę?) od razu zabrali mi rentę wyrównawczą.

Premier Donald Tusk przyznał dożywotnie renty specjalne wdowom po górnikach przyjętym do kopalni przed 1999 r. Ja też dostałam - 1300 zł brutto.

Pamiętasz Mareczku, jaka byłam dumna z tego, że jestem Ślązaczką i pochodzę z górniczej wielopokoleniowej rodziny? Nadal jestem dumna, choć mieszkam na Kujawach. Teraz nienawidzę kopalni. To ona zabrała mi Ciebie. Nie potrafię pisać dalej. Coś okropnie ściska serce i gardło... Górnik - to brzmi dumnie. Wdowa po górniku - żałośnie.

Krążą legendy, że wdowy po górnikach mają się dobrze, dostają olbrzymie renty. Po waloryzacji mam na rękę 1144,65 zł. Ja nie chcę być wdową!

Żale wdów i sierot po górnikach

Na konkurs literacki "Moje życie po wypadku" nadeszło 56 prac. Konkurs adresowany był do wdów i dzieci ratowników górniczych oraz pracowników, którzy zginęli podczas pracy w kopalniach. Zorganizował go Zarząd Krajowy Związku Zawodowego Ratowników Górniczych w Polsce, Główny Instytut Górnictwa oraz Fundacja Rodzin Górniczych przy udziale finansowym Europejskiego Funduszu Społecznego. Wśród prac konkursowych jest niezwykły pamiętnik Małgorzaty Brokos, której mąż zginął w 2001 r. w kopalni "Zabrze".

Laureatami są także: Lucyna Bekier, Zdzisława Holona, Dawid Kubiak, Anna Niczyporuk, Krzysztof Niemczyk, Patrycja Partyka, Teresa Sewina, Przemysław Wardęga, Adrian Włodarczyk. Wszystkie zwierzenia pokazują, z jak traumatycznym doświadczeniem zetknęły się te rodziny, ile trapi ich obaw o przyszłość. Prace konkursowe zostaną opublikowane w formie książkowej. Poddane będą też analizie socjologicznej, by opracować procedury odpowiedzialności przedsiębiorstw za skutki swojej działalności. TES

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!