MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Praca to ich miłość, pasja i całe życie. Takich fachowców już nie ma ZDJĘCIA

PSZ
Jan Ziemba został cholewkarzem w 1959 roku. Od kilku lat jest emerytem, ale nadal pracuje z zamiłowania i pasji
Jan Ziemba został cholewkarzem w 1959 roku. Od kilku lat jest emerytem, ale nadal pracuje z zamiłowania i pasji PSZ
Całe swoje życie poświęcili dla jednego zawodu. I nie wyobrażają sobie, aby mogło być inaczej. To prawdziwi fachmani wykonujący zawody, których dziś już praktycznie nie ma.

Są niczym bohaterowie romantyczni. Wybierając swoje zawody nie kalkulowali, czy im się bardziej opłaca wykonywać zawód „dyrektor”, czy na chleb zarabiać pracą własnych rąk. Kierowała nimi pasja, zamiłowanie oraz chęć do niemal perfekcyjnego wyuczenia się profesji. To fachmani, jakich dzisiaj zostało niewielu.

Pracują w zawodach rzadko obecnie spotykanych. Cholewkarze, szewcy, krawcy, zegarmistrzowie czy tapicerzy, to zawody, które zdecydowanie nie przyciągają młodych. W ich oczach zresztą są zbyt archaiczne. No i, jak zaznaczają ludzie je wykonujący - młodym taka praca się nie kalkuluje.

- Bo też dziś taki woli sobie wziąć do ręki telefonik czy komputer. Nikt nie chce się uczyć, po prostu nikt - mówi Klaus Handel, najstarszy bytomski zegarmistrz pracujący w zawodzie od 63 lat. - A w naszych zawodach trzeba mieć zamiłowanie, a w moim przypadku, wżyć się w te zegary - dodaje.

Prawdziwych cholewkarzy nie ma?

Ulica Katowicka 42 w Bytomiu. Niewielki zakład wyrwany wręcz z epoki. O jego przeznaczeniu informują skromne napisy. W środku pracuje Jan Ziemba, prawdopodobnie ostatni cholewkarz w bliższej i dalszej okolicy.

- Ale są rejony, gdzie tych cholewkarzy jest dużo. Myszków, Częstochowa czy Wadowice. W Bytomiu czy w Katowicach chyba już żadnego nie ma - mówi.

Ziemba zawodu uczył się od 1957 roku. Później miał praktyki w Łodzi, ale że był problem z meldunkiem, przeniósł się do Bytomia. - Tu się uczyłem na ulicy Józefczaka u cholewkarza, a jednocześnie uczęszczałem do szkoły zawodowej na ul. Webera - opowiada.

W 1965 roku przyjął się do zakładu obuwniczego o nazwie „Dobrobyt”. Przez 15 lat przeszedł wszystkie stanowiska, od krojczego, poprzez brygadzistę, aż do projektowania wzorów.

- Jeździliśmy z nimi na wystawy. Za kilka z nich przyznano nawet nagrody - mówi skromnie dodając, że po odejściu z „Dobrobytu” otworzył swój własny zakład, który prowadzi do dziś.

- Zacząłem, prawdę mówiąc od szewstwa, bo to mi się podobało. To szycie. A potem przyszedł znajomy i zapytał, czy nie chciałbym się nauczyć cholewkarstwa. Pojechałem do niego na parę dni by zobaczyć i spodobało mi się. I bardzo lubiłem zapach kleju kauczukowego. Dzisiaj człowiek już na ten zapach jest bardziej obojętny - przyznaje.

Obecnie charakter jego pracy mocno się zmienił. Cholewki robi o wiele rzadziej niż kiedyś. Częściej zajmuje się kaletnictwem. Wymienia zamki w kurtkach, torbach, naprawia je w butach. Szył nawet pasy rehabilitacyjne dla jednego zakładu w Bytomiu. Miał też epizod z Operą Śląską, gdzie pomógł stworzyć specjalne dwie pary butów dla aktorów.

- A kiedyś było nas cholewkarzy trzech w Bytomiu i każdy miał pełne ręce roboty. Nie szło przerobić. Potem ten zawód zanikł - mówi ze smutkiem w głosie.

W swoim zakładzie mimo to pracuje nadal, choć już od dobrych kilku lat jest już na emeryturze. Gdyby nie ona, to nie wyrobiłby na ZUS i inne opłaty.

- Dorabiam sobie. Robię to z pasji, bo do tego trzeba mieć zamiłowanie. Ale odchodzę już od cholewek. Nie chcę już ich robić. Za stary na to jestem - mówi wprost.

To jest takie reanimowanie czasu
Zakład zegarmistrzowski Szlonzok Romuald przy ul. Piekarskiej 32. Wita mnie Klaus Handel, który całe zawodowe życie przepracował właśnie w tym miejscu.

Od 12 lat jest na emeryturze, ale nadal tu pracuje. Jak mówi, na ćwierć etatu, bo… w domu by mu się nudziło.

Choć kiedy wraca do niego późnym wieczorem to i tak siada do tokarki i dorabia części do kolejnych zegarków, które naprawia.

- To niesamowite, kiedy człowiek przywraca do życia coś martwego - mówi z radością w głosie.

Klaus Handel jest najstarszym zegarmistrzem w Bytomiu. Jak podkreśla, zajmuje się właśnie reanimacją starych zegarów, bo te dzisiejsze to najczęściej jakaś „chińszczyzna”, której i tak nikt nie chce naprawiać. - Tu mam na przykład zegar, który był produkowany w latach 1770-1800. To angielski czasomierz, taki szafkowy, jeszcze z żeliwnymi ciężarkami. Zamiast łańcuszków czy sprężyn jest żyłka barania. Będzie zrobiony - mówi z dumą.

Zegary i zegarki, do zakładu gdzie pracuje, są przynoszone głównie przez stałych klientów, którzy są do nich przywiązani i chcą przedłużyć im życie. Przyjeżdżają tam również ludzie spoza Śląska.

- Klienci przynoszą do nas zegarki, które kiedyś otrzymali jako pamiątkę rodzinną i starają się zachować ją do końca - opowiada. Tak jak zegarki mogą mieć wydłużony czas życia, tak zawód zegarmistrza już nie, z czego Klaus Handel zdaje sobie sprawę. Podobnie jak w przypadku cholewkarzy, tak i w jego, nie ma perspektyw na kontynuację zawodu, który wymaga cierpliwości, precyzji i poświęcenia. Nawet jego koledzy po fachu z czasem porzucili naprawianie zegarów na rzecz innych rzeczy. - A zapotrzebowanie na to cały czas jest. Mam tu tyle pracy, wszędzie jest pełno zegarów. Ciągle coś robimy, ale następców już nie ma - kończy ze smutkiem w głosie.

Mimo wszystko lepiej odnowić stare
Tapicer Jacek Arndt być może nie będzie miał problemu z następcą, kiedy on już przejdzie na emeryturę.

- Do zawodu przyucza się mój syn, ale czy przy nim zostanie - to się okaże - mówi Arndt. Zakład tapicerski, którego jest właścicielem od 1996 roku, a gdzie nauki pobierał od poprzedniego właściciela, niejako przechodzi z pokolenia na pokolenie. - Na początku był tu Michał Rybiński, który przejął ten zakład od kogoś innego. Potem wyuczył mojego majstra , Ryszarda Nowaka, który z czasem przejął zakład, a potem byłem ja - opowiada.

Sam zakład istnieje na ul. Podgórnej w Bytomiu od kilkudziesięciu lat. Ludzie wiedzą, że wejdą do niego i zastaną tam tapicera. I choć to również nie jest popularny dziś zawód, to zapotrzebowanie na usługi tapicera jest ogromne.

- Ludzie przychodzą do nas z projektem mebla, a my we współpracy ze stolarzem go robimy. Często też odnawiamy stare rzeczy. Nadajemy meblowi drugie życie - mówi tapicer. Najczęściej zlecenia otrzymują od prywatnych osób, które mają w domach piękne meble i wolą odnowić niż kupić je w popularnym markecie, by za dwa lata się rozleciały. - Odnawiamy też meble dla Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu - dodaje Arndt, podkreślając , że do tego zawodu trzeba mieć dryg, zdolności manualne.

- Zwłaszcza w tapicerce tradycyjnej, bo my dalej robimy łóżka na sprężynach, trawie morskiej. Robimy je bądź odnawiamy od początku do końca. Ręcznie.

POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:

Trudne śląskie słowa i dziwne tradycje bożonarodzeniowe SPRAWDŹ, CZY ZNASZ

Życzenia na Boże Narodzenie TRADYCYJNE, RELIGIJNE SMS IDEALNE NA ŚWIĘTA

Czy dostałbyś się do pracy w policji? PRAWDZIWE PYTANIA TESTU MULTISELECT

Która choinka w naszych miastach jest najpiękniejsza GŁOSUJ!

Magazyn informacyjny tyDZień

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!