Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Runmageddon już w sobotę. Ten bieg ekstremalny to walka z samym sobą

Bartosz Pudełko
arc. prywatne
W sobotę największy bieg ekstremalny w Polsce powróci na zabrzańskie hałdy. Po co ludzie podejmują takie wyzwania?

Już samo patrzenie na te zawody z boku to kapitalna rozrywka. Człowiek wdrapuje się na szczyt hałdy, a tam... czołg. Albo 15-metrowy basen z wodą. I tysiące biegaczy na tym ekstremalnym placu zabaw. Runmageddon, bo o nim mowa, to największy cykl biegów z przeszkodami w Polsce. W zeszłym roku wystartowało w nim 17 tys. osób. W sobotę, 9 kwietnia, powróci na Górny Śląsk.

Na hałdach w zabrzańskich Makoszowach rozegrane zostaną dwa biegi: dzienny w formule Classic (12 km i ponad 80 przeszkód) oraz nocny Rekrut (6 km i ponad 50 przeszkód). Mile widziani są nie tylko zawodnicy, ale również kibice. Na starcie biegu, stadionie Walki przy ul. Jaskółczej 40, powstanie strefa kibica. Wśród atrakcji m.in. minibieg z przeszkodami dla dzieci. „Dziennik Zachodni” jest partnerem Runmageddonu i wystawi własną drużynę złożoną z Czytelników i dziennikarzy. Spodziewajcie się więc relacji z pierwszej ręki.

Rozmawiamy z Jarem Bienieckim, prezesem Runmageddonu

Zanim był Runmageddon i Bieg Rzeźnika, biegał pan w „standardowy” sposób. Skąd pomysł, żeby doprowadzić do „końca świata nudnych biegów”?
Biegałem półwyczynowo na poziomie mistrzostw Polski z dość dobrymi wynikami. Z czasem jednak przestałem trenować regularnie i okazało się, że na ulicznych zawodach nie ląduję w pierwszej trójce, a np. w czwartej dziesiątce. Uznałem, że mnie to nie satysfakcjonuje. Gdy nie walczę o zwycięstwo, robi się to nudne. Zająłem się innymi dyscyplinami. Pojawiły się biegi z przeszkodami. Z bratem stworzyliśmy Bieg Rzeźnika. Po paru latach on przejął całość organizacji, a ja chciałem stworzyć coś nowego. Tak powstał Runmageddon. Hasło i nazwa nawiązują oczywiście do potocznych skojarzeń ze słowem „armageddon”. Ludzie słysząc to, mają przed oczami jakąś wizję końca świata. Ewentualnie film z Brucem Willisem. My postanowiliśmy skończyć ze światem nudnych biegów. Nie odżegnuję się od standardowego biegania. Wciąż zdarza mi się startować. Natomiast moim zdaniem biegi przeszkodowe są dużo atrakcyjniejsze.

Skąd taka popularność? Zwykłe bieganie już nie wystarcza?
Kiedy ja startowałem, przebiegnięcie maratonu było rzadkością. Wyczynem, który nie udawał się każdemu. Dzisiaj w maratonach startują tysiące. Dlatego Runmageddon jest świeżym wyzwaniem. Ale większości naszych uczestników nie stanowią wcale biegacze, którzy na co dzień startują w ulicznych zawodach. Wielu jest ludzi uprawiających inne dyscypliny, jak crossfit, albo łączących bieganie np. z siłownią. No i oczywiście mnóstwo zawodników to osoby, które w ogóle biegania nie trenują. To chyba nasz największy sukces, że ludzi niebiegających jesteśmy w stanie wyciągnąć na trasę 6-, 12-, a nawet 21-kilometrową.

Kompletny amator jest w stanie powalczyć w Runmageddonie?
Raczej go nie wygra (śmiech). Ale w Runmageddonie nie chodzi o zwycięstwo nad przeciwnikami. Celem jest walka z przeszkodami i własnymi słabościami. Również mentalnymi. Chodzi o to, żeby podjąć wyzwanie i mu sprostać. To oczywiście nie jest spacerek i na końcu, szczególnie dłuższych dystansów, nie zawsze widać same uśmiechy, ale nikt nie przyjeżdża tu z myślą, że coś łatwo dostanie. Przyjeżdża po cały pakiet emocji. Trochę strachu, trochę bólu i całą masę satysfakcji. Nagle, w trakcie biegu, okaże się, że nie ma na trasie takiej przeszkody, której nie będziecie w stanie pokonać. Emocje na starcie sprawią, że uda się przekroczyć każdą granicę. Nawet jeśli nie samemu, to z pomocą innych.

No właśnie. U was zawodnicy zamiast się ścigać, współpracują przy przeszkodach.
I to jest piękne. Dochodzi do tego, że ludzie, którzy zupełnie się nie znają, może nawet nie chcieliby się poznać, tutaj na trasie pomagają sobie. To jest coś, czego w tradycyjnych biegach nie spotkamy, bo tam współpraca karana jest dyskwalifikacją. Tu jest, jeśli nie wymagana, to przynajmniej zalecana. To daje ogromny ładunek pozytywnych emocji na mecie. W całej historii biegu zdarzyło się kilka wyjątkowych historii takiej współpracy. Może nie godnych polecenia, ale z pewnością pokazujących siłę charakteru. Był np. zawodnik, który na pierwszym kilometrze złamał nogę. Takie kontuzje na Runmageddonie zdarzają się niezwykle rzadko, raptem kilka na ponad 17 tys. startów w ubiegłym roku. Ten zawodnik miał jednak to nieszczęście, a mimo wszystko bieg ukończył. Koledzy z drużyny nieśli go przez 5 km, a on pokonywał jeszcze przeszkody.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!