To elementy wyposażenia funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa PRL. Od wczoraj można je oglądać w podziemiach katowickiej siedziby Instytutu Pamięci Narodowej.
W scenerii dawnego milicyjnego aresztu otwarto wystawę "Oczy i uszy bezpieki". Wśród pierwszych gości byli między innymi ci, wobec których pracownicy bezpieki stosowali te "wynalazki".
- Aparat bezpieki często pokazywany jest jako niemal formacja zbrojna. My natomiast chcemy pokazać służby, które miały za zadanie kontrolować i zbierać informacje - tłumaczył dr Adam Dziurok, naczelnik oddziałowego Biura Edukacji Publicznej.
Zaprezentowana aparatura pochodzi ze zbiorów niemal wszystkich oddziałów IPN w kraju, a także z zasobów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W jednym z pomieszczeń dawnego aresztu urządzono salę podsłuchów, gdzie można nie tylko obejrzeć stosowaną przez bezpiekę aparaturę podsłuchową, ale też wysłuchać zarejestrowane za jej pomocą nagrania - pochodzą one z urządzeń zamontowanych w celach przetrzymywanych tutaj więźniów (można na nich rozpoznać m.in. głos Leszka Moczulskiego).
Goście mogą zobaczyć wykorzystywane przez wywiadowców aparaty fotograficzne, wykonane za ich pomocą zdjęcia, a także dowiedzieć się, jak funkcjonariusze organizowali sobie zaplecze logistyczne dla swoich poczynań, jakie stosowali metody kamuflażu, jak niepostrzeżenie przeglądali korespondencję (zdaniem historyków w latach 70. SB skontrolowała ponad 6 milionów przesyłek) oraz w jaki sposób śledzili "figuranta" (tak w oficjalnej terminologii nazywano śledzoną osobę).
- Cała ta technika była na służbie nie społeczeństwa, ale sił, które te społeczeństwo chciały kontrolować. Ich działania miały przecież określone konsekwencje. Jedna z osób, która w prywatnym liście skrytykowała interwencję w Czechosłowacji, trafiła za to na półtora roku do więzienia - podkreślał dr Adam Dziurok.
Zaprezentowanym eksponatom z zainteresowaniem przyglądał się wieloletni działacz Solidarności, Stanisław Płatek. Jak przyznaje, ze stosowanych przez bezpiekę metod miał okazję poznać tylko pracę wywiadowców.
- Trudno było tego nie zauważyć. Jeśli codziennie idąc do pracy spotykałem w Katowicach tę samą osobę, która jechała ze mną tramwajem do Chorzowa i szła za mną aż pod sam zakład, po czym popołudniu "odprowadzała" mnie do domu, to wniosek mógł być tylko jeden - wspomina Płatek.
Współautor wystawy, Robert Ciupa, podkreśla jednak, że tego typu zachowania wcale nie muszą świadczyć o kiepskim wyszkoleniu funkcjonariuszy bezpieki.
- Czasem stosowali tzw. jawną obserwację. Chodziło o to, by kogoś zastraszyć. Jeśli jednak chcieli być niewidoczni, to potrafili się takimi stać - ocenia historyk.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?