Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Umiera Huta Uthemann w Katowicach-Szopienicach, poprzemysłowy skarb Śląska. Rozpada się na naszych oczach. Smutny widok [FOTOREPORTAŻ]

arc. DZ
Umiera Huta Uthemann w Katowicach-Szopienicach
Umiera Huta Uthemann w Katowicach-Szopienicach Karina Trojok
HISTORIA ŚLĄSKA. Zaledwie dziesięć minut jazdy z centrum Katowic. Po maszynach parowych spływa deszcz, zasypane piece muflowe leżą w gruzach, a z zabytkowej wieży ciśnień odpada niemal codziennie kawałek historii. Swój udział w rozbiórce tego wyjątkowego zabytku techniki mają po równo czas i złomiarze.

Spis treści

Huta Metali Nieżelaznych w Szopienicach była w przeszłości jednym z największych w Polsce producentów wyrobów walcowych z miedzi, mosiądzu, cynku oraz przetwórcą ołowiu i kadmu. Powstała poprzez połączenie dwóch hut cynku - Wilhelmina i Uthemann.

Niestety od lat niszczeje i po hucie Uthemann pozostały jedynie budynek dyrekcji z odnowioną po pożarze dziesięć lat temu wieżą zegarową oraz nieopodal wieża ciśnień i jeden komin

Zabytki aktualnie są w katastrofalnym stanie. Wielka szkoda, bo byłyby to wspaniałe obiekty na industrialnym szlaku. Na bocznej i tylnej fasadzie budynku widnieją ciekawe murale, które powstały w zeszłym roku w ramach akcji Dajse - Mural.
Pięciu artystów - Damian Dideńko, Daniel Kowacki, Joanna Ambroz, Artur Stec i Damian Ziółkowski zapełnili swoimi malunkami miejsca po oknach. Lecz to nie wystarczy aby budowla odzyskała blask. Obok unikatowej parowozowni w Katowicach to właśnie huta Uthemann potrzebuje bardzo pilnie gruntownego remontu, aby uratować jej dziedzictwo.

Reportaż Dziennika Zachodniego z 2010 roku: Gerard Sacherski opowiada o niszczejącym skarbie

Gerard Sacherski, który powołał z kolegami Stowarzyszenie na Rzecz Powstania Muzeum Hutnictwa Cynku w Katowicach-Szopienicach powtarza, że ich pięcioletnie starania o utworzenie muzeum nie trafiły jeszcze na podatny grunt. Prawdą jest, że było tutaj wielu przedstawicieli władz, ale jak do tej pory zachowane obiekty poprzemysłowe członkowie stowarzyszenia pokazują wyłącznie pasjonatom, wycieczkom szkolnym, artystom, którzy narzekają na brak weny twórczej oraz telewizjom z całego świata poszukującym ujęć z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku.

Zachwyt zwiedzających nie przekłada się jednak na dotacje, dzięki którym można byłoby naprawić przeciekające dachy, uruchomić zegar z podświetlaną szklaną tarczą jak z londyńskiego Big Bena, czy ratować zrujnowane piece, w których kiedyś wytapiano cynk unikatową metodą destylacji.
Reklama

ZOBACZ ZDJĘCIA Z DAWNEJ HUTY W SZOPIENICACH. Niszczeje na naszych oczach

Ich finanse są skromne. Do dyspozycji mają wyłącznie składki z czterdziestu swoich portfeli. Wystarczy na kawałek blachy falistej, którą można zabezpieczyć powybijane szyby.

Walcownia bez pary

Jest mrok, przez dziury w dachu kapie woda. Sacherski opowiada historię z początku dwudziestego pierwszego wieku, kiedy do ponadstuletniej walcowni, należącej dawniej do rodziny Giesche, zawitała wycieczka z Ameryki Północnej. Biegali po hali długiej na dwieście metrów i otwierali buzie ze zdziwienia: Wow, wspaniałe, fantastyczne. Nie wiedzieliśmy, że Polska to taki bogaty kraj.
- Słuchałem zdziwiony. Zapytałem, o co im chodzi. A oni, że nie widzieli jeszcze takiego muzeum, w którym wszystkie urządzenia, łącznie z maszynami parowymi byłyby na chodzie. Dziwili się, że było nas stać na taką ekstrawagancję, zwłaszcza że przy każdej maszynie stał, jak sądzili, pracownik muzeum. Musiałem im wyjaśnić, że oglądają na własne oczy normalny zakład produkcyjny - wspomina były hutnik i nauczyciel.

Zszokowani Amerykanie odjechali, a kilka lat później do walcowni wkroczył likwidator. Cztery muzealne maszyny parowe z 1903 roku, które pracowały niemal sto lat nagle ucichły. Ich odgłos można jedynie usłyszeć na Youtubie.

- Na ścianie za szkłem wisi protokół: 8.01.2002 rok. Nie wiem jak długo te odręczne notatki będą jeszcze czytelne, bo ślady po długopisie powoli blakną - wyjaśnia.

Data likwidacji niknie w oczach, podobnie jak pozostałości po dawnej świetności huty cynku

Ośmiusetmetrowy przewód parowy łączący maszyny parowe z elektrociepłownią przepadł w trakcie rozbiórki. Para nie bucha od czterech lat.
Sacherski ma pomysł.

- Trochę szalony - przyznaje. - Maszyny parowe potrzebują mocy, moglibyśmy tu postawić parowóz. Trochę pary i można byłoby znowu wprawić je w ruch. Wiem, że to niemalże wariacka idea, ale jestem pewien, że to się może udać - mówi.

Cztery maszyny parowe wprawiały w ruch potężne koła zamachowe połączone z kolei z urządzeniami do walcowania cynku

Mimo że do walcowni zaglądają tylko nieliczni, a na posadzkach jest kilka centymetrów udeptanej ziemi, urządzenia parowe błyszczą od smaru. Na ich widok nawet laikom, którzy nie mają pojęcia o początkach przemysłu, przyspiesza bicie serca. To prawdopodobnie jedyne miejsce w Europie, gdzie udało się zachować niemalże całą linię technologiczną w komplecie.
Pochodzący z Katowic Józef Więcek, członek Związku Ślązaków Ameryki Północnej, nie ukrywa, że targają nim emocje. Jest zachwycony tym, co widzi, ale też zasmucony, że historia ojców, którzy wypracowali podwaliny dla Śląska i Katowic znika w tak szybkim tempie.

- Stuletnie maszyny parowe, stojące w mroku pod cieknącym dachem, klejonym przez członków stowarzyszenia, robią większe wrażenie od największych współczesnych osiągnięć technologicznych - mówi.

Ameryka dotuje Big Bena

Wsiadamy w samochody. Sacherski wiezie nas do dawnej siedziby dyrekcji Huty Uthemann, oddalonej od walcowni niemal kilometr. Na początku XX wieku kompleks należący do spółki spadkobierców Giesche zajmował 127 ha.

Kilkadziesiąt metrów przed siedzibą dawnej dyrekcji pokazuje nam miejsce, w którym stała brama. Obecnie położyli tam asfalt, po którym mijamy strażnicę. Księżycowy krajobraz z wieżą ciśnień, w której znajdowały się potężne zbiorniki z wodą, dopełnia reszty.

- Przynajmniej można tutaj bez problemu dojechać - kwituje.

Sacherski odnajduje kolejny pęczek kluczy i otwiera kłódkę. Budynek dyrekcji zaprojektowali Zillmannowie. Ci sami, którzy mają w swoim dorobku Nikiszowiec i Giszowiec.

Siedziba z charakterystyczną wieżą z zegarem ma dwa piętra, dach kryty gontem i pokłady historii ukryte pod pyłem. Artyści chcieli tu nawet wystawiać Cholonka, ale bali się, że deszcz rozgoni widownię do domów.

W środku kompletna ruina, odpada tynk. Na ścianach wiszą w antyramach reprodukcje zrobione ze szklanych kliszy z początku XX wieku

- Tutaj słowa nie są potrzebne - mówi Sacherski. - To po prostu trzeba zobaczyć. Kiedy zamykali hutę, tysiące ludzi zostały bez pracy. Śmiali się, kiedy mówiłem im, że likwidacja to jedno, a ratowanie zabytków to drugie. Przynajmniej część z nich dała się przekonać - mówi i przechodzi do opowieści o kunszcie Zillmannów, fantastycznych posadzkach i malowidłach, które dawniej zdobiły ściany.

Wspinamy się po schodach. - To wszystko jest z żelbetonu. Architekci, którzy tu byli, zapewniali, że tysiąc lat to jeszcze wytrzyma. Taka solidna jest ta konstrukcja - tłumaczy Sacherski.

Na pierwszym piętrze były biura. Jeszcze do niedawna część budynku zajmowała straż pożarna. Pozostało po nich trochę starych mebli, trzy firanki w oknach i informacja: Uwaga ślizg.
Po raz pierwszy Sacherski zobaczył ten budynek pięćdziesiąt lat temu, kiedy przyjmowali go do pracy na stanowisko mechanika w hali stojącej po drugiej stronie ulicy. Po latach się dowiedział, że pracował w dawnym hangarze lotniczym sprowadzonym przed drugą wojną światową z Magdeburga. Właściciele przywieźli stalowy szkielet. Cegły, jak mówi, są tutejsze - śląskie.

Na drugim piętrze przez wybitą szybę w drzwiach oglądamy dawne laboratoria chemiczne. Powyżej jest strych. W ciemnościach wchodzimy po drewnianych schodach. - Ja będę odgarniał rękami pajęczyny, a wy ostrożnie wspinajcie się po schodach - instruuje nas Sacherski.

Wychodzimy na zewnątrz. Widok z wieży zegarowej zapiera dech w piersiach

- To naprawdę Katowice? - pytamy.
- Pewnie, że tak - słyszymy w odpowiedzi. - W tym budynku można zrobić muzeum i hotel, w dawnej wieży ciśnień kawiarnię i modne obecnie lofty. A po tym księżycowym terenie mogłyby jeździć quady, starczy też miejsca na budowę pola golfowego. Potrzebny nam tylko inwestor - wyjaśnia Sacherski.

Jest nawet pomysł na zagospodarowanie pozostałości po wywrotnicach kolejowych, po których dawniej jeździły wagony z rudą, którą wrzucano do tysięcy piecy. Przyszły skatepark?

Jak do tej pory członkowie stowarzyszenia nie narzekali na brak zainteresowania. Pojawili się nawet przedstawiciele jednego z koncernów, którzy szukali terenu pod budowę supermarketu. Zobaczyli i w podziękowaniu przysłali zgrzewkę piwa.
Reklama

- Chcecie posłuchać jak bije dzwon? - pyta Sacherski.

Nie czekając na odpowiedź, otwiera pomalowane na zielono drzwi i ciągnie za kawałek drutu, którego koniec znika w suficie.

- Słyszycie! - na potwierdzenie kiwamy głowami.

Na utrzymanie zegara nie mieli grosza. Złodzieje ukradli kabel zasilający. Z pomocą przyszła Polonia amerykańska rodem ze Śląska. Część pieniędzy przekazanych przez polonusów Stowarzyszenie zainwestuje w najbliższym czasie w dwa akumulatory. Unikatowy zegar ze szklanymi tarczami będzie wybijał godziny i dzwonił na Europejskie Dni Dziedzictwa, które potrwają od 11 do 19 września, dzięki wspólnej inicjatywie Rady Europy i Unii Europejskiej. Z tej okazji członkowie Stowarzyszenia będą oprowadzać chętnych po Izbie Tradycji Hutniczej.
Fragment reportażu Katarzyny Piotrkowiak, opublikowany w Dzienniku Zachodnim 8 września 2010 roku

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo