Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Mann robi nowy program w telewizji [WIDEO]

Marcin Zasada
I jako szef szefów "mafijnej" rodzinki gamoniów.
I jako szef szefów "mafijnej" rodzinki gamoniów. youtube.pl
Wojciech Mann marnował swe talenty, pociągając za sznurki w "Szansie na sukces". Po śnie z Woroniczem postanowił wrócić do tego, co robi najlepiej: szczepić rodaków przeciw ponuractwu za pomocą absurdalnego humoru. Pisze Marcin Zasada.

Po 19 (!) latach dawania szansy śpiewakom amatorom w "Szansie na sukces" Wojciechowi Mannowi ukazał się we śnie Jan Paweł Woronicz. "Już czas" - tymi słowy rzekł do niego. Mann go posłuchał i porzucił "Szansę na sukces". Po wakacjach powróci na antenę telewizyjnej Dwójki z autorskim programem rozrywkowym, w którym, ponoć, powróci do humoru, z jakiego słynął 19 lat przed tym, jak ukazał mu się we śnie Jan Paweł Woronicz. Co to za humor? Ano właśnie.

Widzom, którzy tęgiego pana w okularach kojarzą głównie z pociągania za sznurki w przytaczanej już po raz trzeci "Szansie na sukces", należy na wstępie wyłożyć, że zanim ów pan zaczął trudnić się takim zajęciem, stworzył na ekranie kilka niezapomnianych kreacji, dziś mających status kultowych. Gdyby w historii polskiego telewizyjnego rozśmieszania poszukać formatów wytrzymujących porównania z Monty Pythonem, sztandarową pozycją byłby cykl "Za chwilę dalszy ciąg programu", emitowany w latach 1989-1994. Takiej dawki abstrakcyjnego, absurdalnego humoru, jaki serwowali w programie Wojciech Mann wraz z Krzysztofem Materną, nie oglądaliśmy w telewizji publicznej już nigdy później. Gabinet lekarski, rodzina mafijna, parodie teleturniejów, tok-szołów i inne dziś są rarytasami na YouTube (dziś można zobaczyć je na www.dz.com.pl), bo tylko tam można je jeszcze podziwiać.

Na szczęście, Mann w porę zobaczył we śnie Woronicza. W każdym razie tak zapewnia. Woronicz mający z telewizją wspólnego tylko to (albo aż to), że patronuje ulicy, przy której siedziba telewizji się mieści, skłonił pana Wojciecha do wykreowania nowego programu. Na razie wiadomo tylko tyle, że jego tytuł to "Kocham to, co lubię", że w ramówce Dwójki pojawi się jesienią i będzie obfitował w dowcip, za jaki Manna telewidzowie uwielbiają. Czyli właśnie ten pamiętany z "Za chwilę dalszy ciąg programu". Swoją drogą, warto wracać do tego cyklu, nie tylko ze względu na fantastyczny komizm, ale i niezwykłą aktualność satyry, nawet dziś.

Z tej okazji sami przypominamy pięć ikonicznych wcieleń Manna z dawnych czasów, które chcielibyśmy zobaczyć w telewizji po wakacjach.

1. Psycholog z "Tętna pulsu"
"Tętno pulsu"? Publicystyczna dyskusja w telewizyjnym studiu z udziałem psychologa i dziennikarzy. Prowadzącym był Materna. Mann wcielał się w rolę eksperta atakowanego przez dwóch dziennikarzy (ich grali Grzegorz Wasowski i Sławomir Szczę-śniak). Prezenter zaczynał: "Tętno pulsu! Ważne tematy, szybkie pytania, krótkie odpowiedzi, goście w studiu, kamery na żywo. Mamy tylko trzy minuty!" (coś nam to przypomina?). Tematy? Na przykład: "Czy kobieta to człowiek?", "Czy bić dzieci?", "Czy można dokarmiać koty w piwnicach?". Czy bić dzieci? Mann: "Sprawa jest jasna. Bić!". Dziennikarze: "Ha! Skandal! Jak to, bić?". Mann: "Ręką, przedmiotem twardym, linką, smyczą, pasem do spodni… Bez tego dziecko nam rośnie na cholera wie co". Dziennikarz: "A jeśli dziecko jest silniejsze?". Mann: "Jeśli jest silniejsze, z czym się już zetknąłem, należy bić w dwie osoby". Genialne. A najbardziej zadziwiające jest to, że satyra na polityczno-społeczną dyskusję na aktualny temat powstała 10 lat przed założeniem TVN24, gdzie dziś podobne dysputy można obserwować codziennie.

2. Capo di tutti capi
Czyli szef wszystkich szefów, głowa rodziny mafijnej. Mann jest niemal jak Brando w "Ojcu chrzestnym". Ogłasza swoim synom, że niebawem zdejmie ręce ze steru, dlatego potrzebna jest świeża krew na czele przestępczej familii. Problem w tym, że potomkowie szefa to wyjątkowo gamoniowate towarzystwo. Pierwszy zapala cygaro bez odpakowania z celofanu. Inny nie potrafi zademonstrować pocałunku śmierci. "Imbecile!" - krzyczy poirytowany tatuś. Mario Puzo musiał czerwienić się z zazdrości.

3. Profesor doktór Jerzy Klemens Werner
Czy trzeba golić włosy na ciele? Czy myć zęby? Czy prać skarpety? Na te pytania sensownie mógł odpowiedzieć tylko doktór Jerzy Klemens, który niestrudzenie rozstrzygał dylematy związane z utrzymywaniem higieny osobistej. Bielizna? "Bielizna jest tylko wymysłem modnisiów, bo ona może pana dogrzać, ale to cienkie takie. Gdyby pan miał bieliznę podbitą kocem, to by trzymało to ciepło" - tłumaczył doktór. I jeszcze jedno: "Po dosłownie miesiącu, dwóch noszenia bielizna zmienia barwy, pojawiają się plamy, kolory siadają…". Naukowiec radził więc, by na zużytą warstwę bielizny z czasem nakładać warstwę kolejną. Wszystko ze śmiertelną powagą i na gruncie logicznej argumentacji. A teraz zastanówmy się, ilu takich ekspertów widujemy obecnie w telewizji. Oni niestety nie żartują.

4. Dyrektor gorzelni
Dowcip z czasów przemian. Mann w roli szefa jednego z Polmosów debatuje nad nazwą nowego trunku ze swoimi podwładnymi. "Konkurencja ma dobre pomysły. Normalną, 40-procentową białą fantastycznie nazwali i się sprzedaje jak świeże bułki. Nazwa jest międzynarodowa i podkreśla polskość. Jak się nazywa? Chopin! Na eksport jest do tego pudełko z pozytywką, które po otwarciu cichuteńko gra: "Nad pięknym modrym Dunaaajem" - zachwala Mann i zachęca pracowników do wymyślenia czegoś równie dobrego, czym można by ochrzcić nowy napitek jego zakładu. Pomysły są zabójcze: "Quo vadis" albo cała seria - "Trylogia", "Chłopi Reymonta", "Boryna"… "A może iść politycznie?" - duma Mann. "Dzieci z Wrześni! Wzrusza, a i Niemiec się zastanowi… Uniwersalna wymowa musi być tego". Pracownicy: "A 'Wesele Wyspiańskiego'?". Mann: "A to tylko Wyspiański będzie kupował". Materna: "No i to się na stypę nie nadaje". Jaka nazwa w końcu wygrywa? "Staś i Nel". "Na dnie musi być trochę piasku, bo to afrykańska książka była" - zaleca pan dyrektor.
Znani pijacy i anonimowi alkoholicy do dziś płaczą ze śmiechu.

5. Minister bytu
Wcielenie absurdalne, ale biorąc pod uwagę, jak absurdalne są do dziś koleje polskiej polityki - do dziś zachwyca swoją ponadczasowością. Mann, minister bytu, wygląda jak spirytystyczne medium: rozczochrany z narkotykowym wytrzeszczem. W rządzie znalazł się po heroicznym powrocie do kraju. W programie odpowiada na pytania gości. I przemawia: "Proszę państwa, pieniędzy nie ma, są emeryci. I renciści". Minister ma dla nich lepszy pomysł niż praca do 67. roku życia: "Ja chciałbym, żeby każdy emeryt i rencista miał duży samochód, duży dom i drogiego psa albo coś innego, ale on musi z czegoś to mieć". Więc proponuje takie rozwiązanie: "Emerytom damy mniej, przestaną jeść za bardzo, to poodkładają. Poodkładają, to będą mieli więcej. I kupią, co tam chcą". To wszystko jakieś 20 lat przed resortową nominacją Jacka Rostowskiego.

6. Pan doktor i siostra Irena
Jedno z najbardziej charakterystycznych wcieleń Manna z "Za chwilę dalszy ciąg programu". Jego duet z siostrą Irenką (Materna oczywiście) obrazował to, czego Polacy doznawali za każdym razem, gdy musieli zdać się na łaskę rodzimej służby zdrowia. Pan doktór nie umiał robić zastrzyków, niewiele umiał w ogóle, bo od ogółu miał Irenkę ("Jak panu doktorowi się ręce trzęsą!"). U schyłku programu w jego gabinecie pojawił się nawet komputer, który pewnego dnia po prostu się zepsuł. Doktór westchnął: "No to teraz wszystko znów muszę robić ręcznie". I zaczął układać pasjansa.

Możesz dowiedzieć się więcej: Zarejestruj się w DZIENNIKZACHODNI.PL/PIANO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo