Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bez tego nie byłoby wolnej Polski. Rozmowa z dr. Jarosławem Neją, historykiem IPN-u na temat wydarzeń z 13 grudnia 1981r.

Aleksandra Wielgosz
Aleksandra Wielgosz
Dr Jarosław Neja, historyk katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w rozmowie nt. stanu wojennego.
Dr Jarosław Neja, historyk katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w rozmowie nt. stanu wojennego. IPN Katowice
Rozmowa z dr. Jarosławem Neją, historykiem katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej o pierwszych dniach po wprowadzeniu stanu wojennego.

Ile miał Pan lat, kiedy wprowadzono stan wojenny?

W grudniu 1981 r. miałem 10 lat.

W niedzielę 13 grudnia zasiadł pan rano przed telewizorem, aby obejrzeć Teleranek?

Tak, jak większość moich rówieśników. Włączyłem telewizor, a ekran śnieżył. W tamtym czasie rzeczywistość była raczej siermiężna, często były jakieś zakłócenia odbioru, więc pomyślałem, że coś się rozregulowało, albo antena nie jest podłączona. Po dłuższym czasie telewizor zaczął znowu działać normalnie, ale program telewizyjny był już inny, jakiś bardzo oficjalny, groźny i dla dziecka niezrozumiały. Ludzie w mundurach, oficjalne komunikaty, wystąpienie generała Jaruzelskiego.

Czy praca historyka wpływa na pamięć emocjonalną tamtego okresu?

Na pewno w jakimś stopniu tak. Nie pochodzę jednak z Górnego Śląska i nie przeżyłem tu stanu wojennego. W 1981 r. mieszkałem w Darłowie, małym, urokliwym miasteczku nad Bałtykiem. Dominujące wspomnienie z niedzieli 13 grudnia to wspomnienie ostrego mrozu i dziwnej, nawet dla Darłowa, pustki na ulicach i chodnikach. Widoczne były tylko patrole wojskowe. Oczywiście był także niepokój dorosłych, który, co zrozumiałe udzielał się też dzieciom. Nikt nie zdawał sobie jeszcze wówczas sprawy z tego czym jest ta nowa rzeczywistość, jak długo potrwa i w jaki sposób się skończy. Tak było zresztą w całym kraju. Podawane stopniowo w mediach kolejne informacje o różnego rodzaju obostrzeniach wynikających z dekretów stanu wojennego, ograniczeniach swobód obywatelskich, zawieszeniu działalności szeregu organizacji społeczno-politycznych, szczególnie starszym osobom kojarzyły się ze znanym im z autopsji okresem wojny i latami stalinizmu. Zresztą w niektórych aspektach stan wojenny rzeczywiście przypominał okres stalinizmu. Świadczył o tym chociażby wyraźny wzrost po 13 grudnia brutalności milicji i Służby Bezpieczeństwa, w ogóle przyzwolenie na stosowanie przez ten aparat przemocy. Oczywiście inaczej wyglądało to w małych ośrodkach, a inaczej w dużych miastach i regionach silnie uprzemysłowionych. Dotyczyło to także skali oporu przeciwko stanowi wojennemu.

Jak więc według historyka opór ten wyglądał na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim?

W 1981 r. „Solidarność” śląsko-dąbrowska była najliczniejszą strukturą regionalną związku w kraju. Ponad 1,1 mln członków w ponad 2 tys. komisji zakładowych. Ważną częścią związku była także prężna sekcja branżowa górników. Mimo to już w pierwszym dniu stanu wojennego struktury te zostały sparaliżowane, przede wszystkim poprzez masowe zatrzymania i internowanie czołowych przywódców, działaczy szczebla regionalnego i zakładowego. Do godzin popołudniowych „pod kluczem” znajdowały się już 543 osoby z wytypowanych wcześniej przez SB 685 wyznaczonych do umieszczenia w ośrodkach odosobnienia. Rolę tę pełniły początkowo zakłady karne w Jastrzębiu-Szerokiej, Zabrzu-Zaborzu i Strzelcach Opolskich. Zatrzymanych kierowano także do aresztu Komendy Wojewódzkiej MO w Katowicach. Działania SB były także wysoce skuteczne w następnych dniach, o czym może świadczyć fakt, że 1 stycznia 1982 r. w siedmiu ośrodkach odosobnienia przebywało już 1041 osób z województwa katowickiego. Byli między nimi nie tylko działacze „Solidarności”, ale też członkowie Konfederacji Polski Niepodległej, studenci Niezależnego Zrzeszenia Studentów, działacze Komitetów Obrony Więzionych za Przekonania, ale też inne osoby, które uznano za wrogów. Akcja internowań kontynuowana była w kolejnych tygodniach i miesiącach stanu wojennego do 23 grudnia 1982 r., kiedy ją zakończono. Do tego czasu tylko na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim objęła łącznie 1911 osób. Była to niemal jedna piątą wszystkich internowanych w skali kraju. Jednak pomimo tego uderzenia w „Solidarność” pierwsze strajki w województwie katowickim wybuchły już 13 grudnia. Prowadzono je przede wszystkim właśnie w obronie internowanych. We wszystkich zakładach objętych protestami domagano się ich uwolnienia, zniesienia stanu wojennego i przywrócenia możliwości normalnego działania zawieszonej dekretem „Solidarności”. Ogółem protesty w województwie katowickim objęły 40 zakładów pracy, w tym największy w kraju kombinat metalurgiczny – Hutę Katowice w Dąbrowie Górniczej i 24 górnośląskie kopalnie. Okazało się, że górnicy jednej z nich, kopalni „Piast” w Bieruniu, zakończyli swój protest jako ostatni w kraju. Przez piętnaście kolejnych dni strajkowali pod ziemią. Na powierzchnię wyjechali dopiero 28 grudnia 1981 r. Ich strajk trwał najdłużej.

Ale zanim do tego doszło, po drodze była jeszcze pacyfikacja kopalni „Wujek”. Czy w grudniu 1981 r. słyszał Pan o tym co tam się wydarzyło?

Pamiętam, że rozmawiali o tym dorośli. Komentowali informacje, które stosunkowo szybko podały oficjalne media. A te mówiły tylko o tym, że strajkujący byli nieodpowiedzialni, zachowywali się agresywnie i atakowali funkcjonariuszy, a w związku z tym ci zmuszeni byli użyć broni. Z tego przekazu wynikało, że racja była po stronie milicjantów, a nie górników występujących przeciw bezprawiu reżimu, broniących swojego zakładu pracy i domagających się uwolnienia przewodniczącego komisji zakładowej kopalnianej „Solidarności”. Informacje na temat „Wujka”, które podawały telewizja i radio miały być ostrzeżeniem dla społeczeństwa. Warto może zaznaczyć, że dzień 17 grudnia 1981 r., kiedy to w społecznej przestrzeni za sprawą mediów rozeszły się wiadomości o pacyfikacji katowickiej kopalni i zabitych górnikach, stał się w Polsce dniem żałoby i strachu. Tymczasem ten sam dzień zgodnie z uchwałą Komisji Krajowej „Solidarności” z 12 grudnia 1981 r., a więc podjętą na jej ostatnim przed stanem wojennym posiedzeniu, miał być ogólnopolskim dniem protestu przeciwko używaniu przemocy, dniem jedności społeczeństwa przeciwstawiającego się groźbom jego użycia. Niestety, za sprawą stanu wojennego i masakry w „Wujku” stało się inaczej.

Kopalnia Wujek nie była jednak pierwszą górnośląską kopalnią, w której milicja użyła broni.

Nie. Należy jednak pamiętać, że ogólnie użycie brutalnej siły było wpisane w operację wprowadzenia stanu wojennego. Na przykład pobicia towarzyszyły części akcji internowań. Przede wszystkim jednak użycie argumentów siły było jedną z metod, za pomocą których likwidowano opór strajkujących załóg. Bicie pałkami, polewanie silnymi strumieniami wody z armatek wodnych, używanie petard hukowych i gazów łzawiących stosowano w większości akcji pacyfikacyjnych.14 grudnia „wygaszono” w ten sposób m.in. strajk w katowickiej kopalni „Wieczorek” i rudzkiej „Halembie”. W tym dniu brutalnie rozprawiono się także z załogą katowickiej Huty „Baildon”. Próbowano także zakończyć protest w Hucie Katowice, ale jej załoga wytrzymała uderzenie i kontynuowała strajk aż do 23 grudnia. 15 grudnia zaatakowano kopalnię „Staszic”, ale przede wszystkim uderzono w kopalnie Rybnickiego Okręgu Węglowego. Jedną z nich był jastrzębski „Manifest Lipcowy” (obecnie „Zofiówka”). To właśnie tam użyto plutonu specjalnego ZOMO, który po raz pierwszy użył broni palnej. Na szczęście nikt nie został wówczas zabity, ale czterech uczestników strajku odniosło rany postrzałowe. Dzień później górnicy „Wujka” nie mieli już tyle szczęścia. W wyniku użycia przez milicjantów ostrej amunicji sześciu z nich zginęło na miejscu, a trzech kolejnych zmarło wskutek ciężkich ran postrzałowych. 23 innych zostało również rannych od postrzałów, ale przeżyło. Górnicy „Manifestu Lipcowego” i „Wujka” nie mogli uwierzyć, w to, że zdecydowano się do nich strzelać.

Byli w szoku?

Na pewno tak. Przecież jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej władze traktowały ich jak partnerów i zawarły z nimi, właśnie w „Manifeście Lipcowym”, jedną z czterech najważniejszych ogólnopolskich umów społecznych 1980 roku. W porozumieniu zwanym jastrzębskim zagwarantowano górnikom wolne soboty i niedziele, zniesienie znienawidzonego przez nich czterobrygadowego systemu pracy. Mieli nadzieję, że będzie to punktem wyjścia do przeprowadzenia z ich udziałem nie tylko systemowej reformy górnictwa, ale też demokratyzacji całego życia społeczno-politycznego w kraju. Stało się inaczej. Stan wojenny nie tylko pogrzebał te nadzieje, ale też zmarnował wielki społeczny potencjał, jaki niosła ze sobą rewolucja „Solidarności”.

Czym więc był stan wojenny?

Przede wszystkim był on rozprawą komunistów z wielkim ruchem społecznym jakim była „Solidarność”. Próbą przywrócenia monopolu władzy naruszonego przez powstanie tego ruchu i jego dynamiczny rozwój. To się jednak ostatecznie nie udało. W grudniu 1981 r. „Solidarność” została wprawdzie mocno poturbowana, ale nie została zniszczona. Przetrwała. Bez niej, ale też bez ofiary życia i krwi poległych na „Wujku” górników nie byłoby wolnej Polski.

Nie przeocz

Musisz to wiedzieć

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera