Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Danuta Wałęsa: Demokracja w kraju, dyktatura w rodzinie [WIDEO]

Maria Zawała
Danuta Wałęsa 29 października była gościem Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Opowiadała o swoim życiu
Danuta Wałęsa 29 października była gościem Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Opowiadała o swoim życiu Lucyna Nenow
W życiu miałam wszystkiego dużo - dużo biedy, dzieci dużo i problemów dużo. No to może teraz przyszedł czas, żeby moja biografia miała dużą poczytność - przyznała Danuta Wałęsa w rozmowie z Marią Zawałą. Rok po publikacji jej książka nadal jest czytelniczym hitem

Wstęp do pani biografii, która od roku cieszy się ogromnym powodzeniem u czytelników, kończy się słowami, że będzie to opowieść starego dębu. W którym momencie życia poczuła się pani kobietą silną jak dąb, nie do złamania, mocno stąpającą po ziemi?
Obecnie tak się czuję. Jestem jak taki stary, przygnieciony życiem dąb. Bo też to życie mnie wiele razy hartowało. Pochodzę ze wsi, z wielodzietnej rodziny. Od dziecka marzyłam, by się z tej wsi wyrwać, szukać lepszego miejsca. I to mi się udało. Przeżyłam bardzo dużo trudnych, ale i dużo pięknych chwil. Uważam, że każdy, kto nie czuje się dobrze w tym miejscu, w którym jest, powinien dotąd szukać szczęścia, aż je znajdzie.

23 listopada minie rok od publikacji pani książki, którą wszystkich pani zaskoczyła - mężczyzn, bo zaczęli zadawać sobie pytania, ale o co jej chodzi, pani męża, który nie był zadowolony, uważając, że o pewnych sprawach publicznie się nie mówi, no i polskie kobiety, ośmielając je do mówienia w związkach własnym głosem. Z czego jest pani najbardziej dumna?
Trudno powiedzieć, że kogoś zaskoczyłam. W książce na swoim przykładzie opisałam tylko życie polskich kobiet z tamtych czasów. Tak wtedy wyglądały nasze rodziny. Teraz dorosło drugie pokolenie. To są ludzie, którzy całkiem inaczej patrzą na świat. Niedawno pewna młoda dziewczyna powiedziała mi "Dziękuję pani, że przybliżyła mi pani tamten czas, że dowiedziałam się, jak wtedy ludzie żyli". Cały czas ludzie utwierdzają mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam, pokazując, jakie wiele kobiet ma problemy m.in. ze swoimi mężami. Choć nie do każdego domu wdziera się, jak do mojego, polityka. Przy okazji pragnę powiedzieć, że nieprawdą jest, że o moim mężu napisałam coś złego. Tak naprawdę ja tę książkę stworzyłam, żeby dowartościować mojego męża, który tak bardzo emocjonalnie angażuje się we wszystko, co robi.

A zdążył ją już przeczytać?
Nie, nadal tego nie zrobił.

Jak się pani z tego tłumaczy?
Może obawia się, że dowie się z niej czegoś i nie będzie wiedział, co powiedzieć, jak skomentować.

A zawsze musi mieć ostatnie zdanie?
Zawsze.

Jak pani myśli, dlaczego pani książka stała się wydawniczym bestsellerem?
Oj, to pytanie do tych, którzy sięgają po moje wspomnienia. Ja jestem tylko dumna i szczęśliwa z tego powodu, bo naprawdę nie zakładałam, że będą się one cieszyły aż takim zainteresowaniem. Bardzo jednak za to serdeczne przyjęcie mnie i mojej książki wszystkim dziękuję. A tak w ogóle, to ja lubię mieć wszystkiego dużo. W życiu miałam dużo biedy, dzieci dużo i problemów dużo. No to może teraz przyszedł czas, żeby mieć dużą poczytność?

Na pewno należą się pani za tę szczerość duże brawa. A wracając do książki, co było powodem jej napisania, takim zapalnikiem, który sprawił, że powiedziała pani, teraz jest czas Danuty Wałęsowej?
Myśl o napisaniu biografii dojrzewała długo. Wiele osób mnie namawiało, mówiło, tyle przeżyłaś, tylu ludzi na swojej drodze spotkałaś, może byś to opisała. W pewnym momencie pomyślałam, że może rzeczywiście powinnam to zrobić. Nie od razu trafiłam na pana Piotra Adamowicza, który te moje losy spisał. Pierwotnie miał się tym zająć ktoś inny, ale mój syn Jarosław, gdy się o tym dowiedział, stwierdził, "nie, mama, to będzie niewypał, musisz zmienić osobę, która to będzie opisywać" i wtedy pomyślałam o panu Piotrze. Znaliśmy się od dawna, jeszcze od lat 80. Bardzo go lubię i szanuję, bo on rozumie kobiety. Sam ma wspaniałą żonę i rodzinę, dlatego bardzo nam się dobrze pracowało.

Powiedziała pani mężowi, że zamierza napisać wspomnienia?
Oczywiście, zawsze o wszystko pytałam męża, bo jestem wierną żoną. Jak mu o tym powiedziałam, odrzekł - no to napisz. Ale w głębi duszy czułam, że tylko tak powiedział, ale nie wierzył, że moje wspomnienia powstaną.

To panią jeszcze bardziej motywowało?
Nie, gdyż jak się czegoś podejmę, to już nie ma odwrotu. Robię i już. Choć jak już książka została zatwierdzona do druku, usłyszałam - "Wątpię, czy to ci się uda, skompromitujesz się".

Nie ma to jak wiara męża w możliwości żony...
Ale się tym nie przejęłam. Jak będzie, tak będzie - powiedziałam w nadziei, że książka zostanie dobrze odebrana. Myślę, że on nie był zadowolony z tego, że jej nie ocenzurował. Zresztą po spektaklu "Danuta W." w wykonaniu pani Krystyny Jandy, gdzie całe jej fragmenty usłyszał po raz pierwszy, powiedział, że gdyby od niego zależało, to tego i owego by nie było. No to ja się widowni zapytałam, czy jej się podobało. No i podobało się.

A może Lech Wałęsa zaczął być zazdrosny o pani sławę?
Sławę? Mnie o sławę nie chodziło. Ja po prostu, jak powiedziałam, że napiszę, to napisałam, bo jak się czegoś podejmuję, to kończę. I tylko pilnuję, żeby każdą rzecz, którą robię, wykonać dobrze. Taka jestem.

Pani syn Jarosław przyznał w TVN, że podczas premiery szeptała mu pani do ucha, że chyba wyjdzie z teatru. Co się stało?
To dotyczy premiery w Warszawie. Nie rozumiałam, dlaczego publiczność śmieje się w pewnych momentach, które w życiu nie były śmieszne, gdy np. pani Janda, czyli ja, opowiada, że kiedy mój mąż wracał z aresztu, to za każdym razem strasznie bolała go głowa. Jak się z tego można śmiać? Przecież to cierpienie! Jarek na to "Mama, spokojnie, dasz radę". Dałam.

Co panią najbardziej wzruszyło w patrzeniu na samą siebie w wykonaniu Krystyny Jandy?
Nic mnie nie wzruszyło, byłam zimna jak głaz.

Nie wierzę pani, absolutnie.
A to szczera prawda.
Proszę powiedzieć z perspektywy tego roku, pani szczerość w biografii pani związek z Lechem Wałęsą umocniła czy osłabiła?
Pozostał taki jak był do tej pory. Nic się nie zmieniło. Nie da się zmienić człowieka, który ma zasady. Interesował się polityką, żył innym życiem, teraz trudno mu się przestawić. Zresztą starego drzewa się nie przesadza. A ja chciałabym, żeby mój mąż był tylko szczęśliwy. Teraz mam tylko takie marzenie.

O czym pani marzyła w dniu ślubu?
Cieszyłam się, że zmieniam swoje życie.

Czy w momencie, gdy poznała pani Lecha Wałęsę, cokolwiek zapowiadało, że w wasze życie wkradnie się polityka?
Absolutnie nie, ale już rok po ślubie, w 1970 roku, mąż wziął udział w strajku i polityka weszła w nasze życie.

Patrząc na rodzinę Wałęsów można wasze życie podsumować tak: na barkach Lecha spoczywają losy kraju, nie ma głowy do codziennych kłopotów, ale ma żonę, która wszystkim się zajmuje, bo go kocha i wspiera. Taki podział ról w rodzinie dotyczy wielu mężczyzn, nie tylko polityków. Do dziś uważają, że tak ma być, że to naturalne. Mężczyźni "inaczej kochają", jak to pani napisała?
Chyba tak, ale my albo się na to godzimy, albo nie. Ale jak ci mężczyźni są tacy otępiali, a my, kobiety, od nich coś chcemy, to musimy im o tym powiedzieć. Musimy nimi wstrząsnąć. Możemy też się same zorganizować i wspierać. Bywa, że mężczyzna to duże dziecko - jak w pewnym momencie się go nie wyszkoli, to zostaje na tym etapie. Walczyliśmy o demokrację i wygraliśmy, ale nie możemy dopuścić, żeby w naszych rodzinach była dyktatura. Jak nam się to nie podoba, to musimy o zmianę powalczyć.

Pani walczyła?
Nie lubię walczyć. Ale od jednej z czytelniczek usłyszałam niedawno takie słowa "Pani mi uratowała życie. Po przeczytaniu pani książki odzyskałam energię do dalszego życia". Mnie wystarczy to za wszystkie nagrody.

W kronice filmowej z 1981 roku, poświęconej rodzinie Wałęsów, widzimy panią nieustająco się krzątającą podomu, nawet w czasie nagrania coś pani stale w kuchni robi albo trzyma dzieci.
Wtedy ciągle bałam się, że nie zdążę czegoś zrobić, dlatego nigdy nie siedziałam bezczynnie.

Już wtedy mówiła pani do kamery "Nie jestem już żoną Lecha, męża ciągle nie ma w domu, wszystko na mojej głowie, dzieci chowają się bez ojca".
Bo nie na tym polega małżeństwo. Każda kobieta chciałaby mieć męża dla siebie. Ale proszę zobaczyć na tym filmie, jak w tamtym czasie wyglądało nasze życie. Cały czas dom pełen ludzi, choć ja się nie skarżę. Mnie było w każdym czasie dobrze, bo ja się potrafiłam przystosować. Było, minęło, nie rozczulam się nad tym.

Nie kusiło pani powiedzieć - Lechu, albo ja i dzieci, albo polityka?
O nie, to by było niesprawiedliwe. Do czego by to doprowadziło? Mieliśmy taką umowę, że on zajmuje się dostarczaniem środków na życie, ja zajmuję się rodziną. W pewnym momencie jednak zajmowałam się wszystkim, nawet polityką, gdzie mi mąż kazał iść, tam szłam, bo uważałam, że tak trzeba. Pomimo że było mi ciężko, przez cały stan wojenny byłam rzecznikiem męża. Gdy go wypuścili, wycofałam się.

Sierpień '80 odebrał pani męża?
Tak, ale czas sierpniowych strajków był też dla mnie najpiękniejszym czasem w życiu. Takiej ludzkiej serdeczności nigdy już potem nie doświadczyłam. Pamiętam, że strajk zaczął się 14 sierpnia, w czwartek. Od poniedziałku zaczęłam jeździć do stoczni. Tyle osób okazywało mi bezinteresowne zainteresowanie, oferowało pomoc. To była taka...

... solidarność?
No właśnie. Jak się strajk 31 sierpnia skończył, ta życzliwość też zaczęła się kończyć. Nie rozumiem tej polskiej przywary, że jak coś się dobrego stanie, to zaraz się trzeba o to pokłócić. Tak mi się marzy, żeby jeszcze kiedyś powtórzył się taki Sierpień z 1980 roku...

Jak udawało się pani żyć w domu pełnym ludzi, zamienionym na biuro Solidarności?
W pewnym momencie się zbuntowałam. Wcześniej miałam nadzieję, że mąż, albo ktoś z jego otoczenia, zauważy, że takie życie na dłuższą metę jest niemożliwe, ale mijały dni i w domu ciągle były tłumy ludzi. A wśród tych tłumów nasze małe dzieci, w dodatku byłam chora. Musiałam sprawy wziąć w swoje ręce. Wtedy zrozumiałam, że muszę zacząć żyć inaczej. Sama myśleć o sobie i dzieciach, bo nikt inny już za mnie myśleć nie będzie. Ale po raz kolejny nie narzekam, bo jestem dumna, że miałam takie bogate życie. Bogu dziękuję, że jestem psychicznie zrównoważona, bo nieraz myślałam, że tego nie wytrzymam.

Wykarmiła pani w swoim domu na Zaspie armię opozycjonistów, niektórzy odpłacili się potem pięknym za nadobne. Do kogo dziś ma pani największe pretensje o niewdzięczność?
Przedstawiam to w książce, ale teraz już nie mam do nikogo żalu. Zrozumiałam, że w życiu nie wszyscy będą nas kochać za to, co dobrego dla nich zrobimy.

13 grudnia 1981 roku był dniem, który zaważył nie tylko na historii Polski, ale przede wszystkim na życiu rodziny Wałęsów. Po raz kolejny została pani sama, ale teraz musiała pani wejść w politykę i przemawiać za Lecha Wałęsę. O co się pani wtedy bała najbardziej?
Ja się wtedy niczego nie bałam, bo nie mogłam się bać. Musiałam być ojcem i matką dla moich dzieci. Musiałam nasze życie zebrać, skupić koło siebie, żeby się nie rozleciało. Dlatego stan wojenny nie zrobił na mnie wrażenia. Męża aresztowali? Nie pierwszy raz. Gdy SB wiozło mnie pierwszy raz w odwiedziny do internowanego męża, był to taki ważny moment. Po czasie myślę, że wtedy chcieli nas złamać, sprowokować, bym wpłynęła na Lecha, żeby przemówił w telewizji do ludzi, by przerwali strajki, które wybuchły po wprowadzeniu stanu wojennego. Myśleli, że ja się załamię, ale mnie nie tak łatwo złamać. Potem pojechałam jeszcze do niego na Wigilię. Wtedy byłam w ciąży i nie myślałam o polityce ani o tym, jak on sobie da radę, bo zawsze sobie dawał, tylko o dzieciach. Żeby chronić rodzinę.

Niektórych do dziś szokuje, że po aresztowaniu męża, zamiast rozpaczać, pojechała pani po... świniaka.
Bo ja tego świniaka miałam już załatwionego na wsi na święta. Miałam go przywieźć do Gdańska, a tu stan wojenny, nie da się jechać bez pozwolenia. I sekretarz partii w Gdańsku dał mi przepustkę i samochód. Nie mieliśmy jednak pozwolenia na przewóz świni. Gdzieś na rogatkach zatrzymano nas. Wredny milicjant chciał świnię skonfiskować. Zaczęłam wy-krzykiwać, że mam dzieci, że dla nich to wiozę. W pewnym momencie towarzyszący mu żołnierz obejrzał mój dowód i puścił. Już nas nigdzie nie zatrzymali, choć baliśmy się, że możemy tej świni do domu nie dowieźć.

Przyszło pani kiedykolwiek na myśl, że mąż może podzielić los księdza Popiełuszki, że może mu się coś złego stać?
Tak. Pamiętam taką sytuację z 1984 roku. Jechaliśmy z mężem autem, w pewnym momencie na trasie zaczęła nam zajeżdżać drogę wołga. Całą drogę od Torunia nas męczyli. Wtedy pierwszy raz się przestraszyłam, że chcą spowodować wypadek, że chcą nas zabić. Mąż podjechał więc pod kościół. Wyszliśmy z samochodu. Poszedł i opowiedział tamtejszemu księdzu, że SB szykuje prowokację, prosząc tego nieznajomego księdza, by natychmiast dzwonił w tej sprawie do Episkopatu. Potem wyszedł i powiedział o tym ludziom z wołgi. Przestali nas prześladować. SB odpuściła. Po ukazaniu się tej książki napisał do nas tamten ksiądz. Przypomniał sobie tę sytuację, ale przyznał się, że nigdzie nie zadzwonił, bo dziekan, jego przełożony, uznał, że to może być jakaś prowokacja.
Rok wcześniej, 10 grudnia 1983 roku, odebrała pani w imieniu męża Pokojową Nagrodę Nobla. Pani przemówienie usłyszał cały świat. Bała się pani, że sobie nie poradzi?
Już raz to powiedziałam, ja się nigdy niczego nie bałam, choć przyznam, że kiedy wchodziłam na salę w Oslo, trochę mi nogi zadrżały, zaczęłam się obawiać, czy sobie poradzę. Jednak z chwilą, gdy zaczęłam czytać przemówienie i zobaczyłam w oczach rzekomo zimnych Norwegów wzruszenie, dodało mi to sił. To były jednak inne czasy, za granicą Polacy byli postrzegani jako odważny naród. W słowach, które wtedy w Oslo czytałam, była jakaś moc, która dodawała mi sił. Stałam tam i zabierałam głos także w imieniu polskich kobiet. Chciałam, by one były ze mnie dumne.

Ciążyła na pani wielka odpowiedzialność. Mogła się pani niechcący skompromitować.
Później dowiedziałam się, że SB tylko na to czekała, pokazywaliby to potem non stop w telewizji. Ale na szczęście tak się nie stało. Poradziłam sobie. Zresztą ja się tego nie wstydzę, że byłam kurą domową, gospodynią, matką dzieciom i żoną mężowi, która się tylko tym zajmowała. Mnie to odpowiadało. A że historia mnie rzuciła aż na tak głęboką wodę? Jestem losowi bardzo wdzięczna, że w taki sposób przeżyłam moje życie.

Mąż nie pytał, czy pani sobie da radę, czy ma co na siebie włożyć, wie jak się zachować?
Z tą nagrodą było duże zamieszanie. Dziennikarze pytali go, kto ją odbierze. On się nie zastanawiał, powiedział, że ja. Zrobił to spontanicznie, ale przecież wiedział, że ja sobie dam radę. On zawsze uważał, że ja wszystko mogę, wszystko potrafię i nie ma dla mnie rzeczy, której bym nie zrobiła.

Kto napisał przemówienie?
Mąż ze współpracownikami, ja je tylko odczytałam.

Kto się zajął pani garderobą?
Oj, wtedy, w 1983 roku, ciężko było coś dostać, ale z pomocą przyjaciółek udało mi się skompletować odpowiedni - skromny, ale elegancki strój.

Kiedy zdała sobie pani sprawę, z tego, jak ważna to była chwila?
Początkowo nie zrobiło to na mnie wrażenia. Odbiór Nagrody Nobla za męża uważałam za kolejny ze swoich obowiązków. Dopiero potem, gdy przebywałam za granicą, dowiedziałam się, jakie to było dla ludzi ważne. Jak byli ze mnie dumni. Zrozumiałam, że przez to moje wystąpienie dostarczyłam ludziom radości, wiary, że coś się może w Polsce zmieni.

Co powiedział mąż, gdy pani wróciła z Oslo?
Coś tam, po swojemu.

Z pani książki można odnieść wrażenie, że jedyną osobą, która zawsze widziała nie tylko Lecha, ale i Danutę, doceniała to, co pani robi, był Jan Paweł II?
Nie tylko. Natomiast Ojciec Święty był dla wielu, w tym dla mnie, darem. Czułam się przy nim lepsza, doceniona, jak mnie dotykał, mówił do mnie, było to dla mnie coś tak wielkiego, że przysłaniało mi wszystkie moje troski. Każde spotkanie z nim było ważne. Dotyk ręki Ojca Świętego był dla mnie zapłatą za to, co przeżywałam. Dziękuję Bogu, że w taki sposób miałam zapłacone smutki i radości.

Nadszedł rok 1989. Rok później Lech Wałęsa został prezydentem, a pani do 1995 roku pierwszą damą. Nie lubi pani tego określenia. Dlaczego?
Uważam, że stanowiska się tylko piastuje, a człowiekiem się jest. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ktoś chce, choć był np. pół roku ministrem, by tak tytułować go do końca życia. Jak ktoś ma fakultet, jest doktorem albo profesorem, to co innego. Byłam żoną prezydenta pięć lat, ale mnie nie pasuje określenie "pierwsza dama". Nie lubię się wywyższać.

Nie żałuje pani, że nie przeniosła się wtedy do Warszawy?
Znów Bogu dziękuję, że nie mieszkałam w stolicy. Obawiałam się, że może to źle wpłynąć na moje dzieci, na rodzinę.

Spotykała pani ważne osobistości świata polityki, królów, gwiazdy filmu. Czuła się pani przy nich skrępowana?
Skąd! Nie miałam przy nich kompleksów i traktowałam ich jak wszystkich innych. Premier to premier, dzisiaj jest, jutro go nie będzie. Cieszę się, że zostałam także w czasie prezydentury męża tą samą Danutą, którą byłam na początku.

Kiedy i z jakiego powodu najbardziej poczuła pani, co to zawiść, zazdrość?
Zawiść poczułam, jak tylko skończył się strajk. Jak nas na Zaspę przenieśli, przyszła do nas, do domu grupa ludzi. Bardzo to przeżyłam, gdy pani Ania Walentynowicz, niech z Bogiem spoczywa, która była matką chrzestną naszej Magdy, powiedziała przy moim mężu, że Wałęsa zrobił swoje i teraz przewodniczącym powinien zostać ktoś inny. Myśleli, że Wałęsa to pionek, którego można przestawiać. Nie wiedzieli, że on ma swoje koncepcje. Jestem przekonana, że gdyby wtedy ktoś inny został przewodniczącym Solidarności, toby tego, co Lech, nie osiągnął. Już wtedy chcieli go odstawić na boczny tor. Wtedy, tak jak dziś, czuł się niedoceniony. Fakt, jest dość trudnym gatunkiem człowieka, trudno z nim czasem wytrzymać i go zrozumieć, ale ludzie powinni docenić to, co zrobił.

W pewnym momencie zaczęły się oskarżenia pod adresem Lecha Wałęsy o agenturalną przeszłość. Jak sobie pani z tym radziła?
Przechodziłam do porządku dziennego. W książce chciałam m.in. pokazać, jaką mój mąż poniósł stratę w stosunku do rodziny. Nie rozumiem, jak można oskarżać człowieka, który tak wiele dla innych poświęcił.

Nie miała pani cienia wątpliwości, że mąż nie jest agentem Bolkiem?
Absolutnie, przecież mu stale towarzyszyłam w jego życiu i widziałam, jak się zachowywał, co robił, wiedziałam też, co robiła SB. Najwięcej złego, niestety, narobiła nam pani Ania, wieczny odpoczynek racz jej dać Panie, ale zło, które ona zrobiła, będzie pokutować jeszcze długo.

Bycie żoną ikony Solidarności okazało się wielkim wyzwaniem dla pani, kobiety, która marzyła tylko o spokoju dla swojej rodziny. Kończy pani swoją książkę słowami - niczego nie żałuję. Naprawdę?
Naprawdę. Mogę tylko dziękować losowi, że trzyma mnie w dobrej kondycji, że jeszcze dobre życie przede mną i co sobie w nim zbuduję, to będę mieć.

Napisze pani następną książkę wspólnie z mężem. Jest na to jeszcze szansa?
Pożyjemy, zobaczymy.

Bardziej zależy to od pani czy od męża?
(pani Danuta pozostawia to pytanie bez odpowiedzi, uśmiechając się)

Czy to jedna z tych tajemnic, o których pisze pani w tytule książki?
Myślę, że tak... 

Rozmawiała Maria Zawała


*Dworzec w Katowicach zdemolowany przez pseudokibiców ZDJĘCIA i WIDEO
*Dyktando 2012. Poznaj pełny tekst [ZDJĘCIA ZWYCIĘZCÓW]
*Wypadek w Kozach. 20-latka zażyła amfetaminę i zabiła na przejściu dla pieszych dwóch chłopców ZDJĘCIA I WIDEO

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!