Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzieci na śląskiej ulicy

Marek S. Szczepański
arc
Potęgę państwa, samorządów lokalnych, instytucji niosących pomoc i obywateli oceniać można między innymi poprzez wsparcie, jakiego udzielają najsłabszym i bezbronnym. Z całą pewnością należą do nich dzieci z rodzin, które nie radzą sobie z trudami wychowania, żyjąc nierzadko na marginesach, w przestrzeniach patologicznych i beznadziejnych.

Część z nich, pozbawiona wzorów, opieki i czułości sięga po kleje, narkotyki, alkohol, papierosy. Klejorze to najczęściej młodzi i bardzo młodzi uczniowie szkół podstawowych i gimnazjów odurzający się, czyli kirający oparami klejów typu butapren. Poznać ich można po charakterystycznych woreczkach papierowych, nazywanych samarami, bojtlami zawierających grudę lub żużel, czyli klej. Klejenie powoduje dramatyczne i nieodwracalne zmiany w organizmach młodych ludzi, uszkadza i w istocie rujnuje centralny układ nerwowy, upośledza procesy myślenia. Podobne w skutkach jest wąchanie innych substancji, zwłaszcza rozpuszczalników lub podgrzanych proszków do prania. Ostatnio, zamiast kleju, modne stają się wśród dzieciaków zabawy o ekstremalnym charakterze. Skok z jednego dachu na drugi czy ryzykowne wybieganie przed samochód wyzwalają adrenalinę i wpływają na hierarchię w grupie rówieśniczej. W znacznym stopniu wiąże się ona z kultem siły, źle pojmowanej odwagi, agresji i okrucieństwa.

O tej grupie młodych ludzi mówimy potocznie, że to dzieci ulicy. To określenie zawiera pewną nieścisłość. Większość z nich ma dach nad głową, często bardzo zaniedbany i zdegradowany, ale oswojony i własny. Często trudno zrozumieć, że dziecko traktuje ojca czy matkę - stosujących wobec niego przemoc w każdej postaci - jako osoby najbliższe, a wyrok sądu ograniczający lub znoszący prawa rodzicielskie - jako prawdziwe przekleństwo. Lepiej byłoby zatem mówić, iż to dzieci na ulicy, która jest częścią ich życia, rodzicielką, instytucją wychowawczą i sposobem na życie.

By to zrozumieć, wystarczy odważnie odwiedzić stare i zrujnowane dzielnice przemysłowe śląskich czy zagłębiowskich miast. W porze szkolnej sporo w nich uczniów wędrujących bez celu, dziewczynek pchających wózki z jeszcze młodszym rodzeństwem. Część z tych dzieciaków nie wyobraża sobie innego życia, ponieważ nie miała na ogół szans wyjścia poza miejsce swojego codziennego życia. Brzydkie czy nawet odrażające przestrzenie ograniczają wrażliwość estetyczną dziecka i trwale okaleczają jego tożsamość.

Najtrudniejsze są jednak dziedziczenia statusów, jak określa się je w nieznośnym języku socjologii. Chodzi o to, że dziecko właśnie na ulicy szuka szans utrzymania, zarobkowania, żebrania, kradzieży, a nie myśli, jak opuścić te przeklęte rewiry. Kolejne generacje uczą się od siebie ulicznych reguł życia i zasad postępowania. Przykazanie "nie kradnij " nie jest im ani bliskie, ani tym bardziej respektowane. Węglokrad, czyli złodziej węgla, zasługuje na dziecięcą admirację, jeśli sprytnie usypał z pociągu wiele kęsów czarnego złota, przechytrzył strażników, a zyskane ze sprzedaży pieniądze przeznaczył na przelew. Bynajmniej nie bankowy.
Dzieciaki żyjące na ulicy zasługują na pomoc. Wszystkie i bez wyjątku. Ale najskuteczniejsza jest ona wtedy, gdy młokos, któremu zaoferowano pomoc, sam zapragnie z tej ulicy się zerwać. Uciec jak najdalej, znaleźć inny świat, inne otoczenie społeczne. Nie mam złudzeń, że uda się doprowadzić do rejterady z ulicy wszystkie dzieciaki, ale trzeba próbować. Skuteczność przedsięwzięć zależy w znacznej mierze od integracji wysiłków ludzi i instytucji empatycznie niosących pomoc. Jestem pod wielkim wrażeniem streetworkerów pracujących z dziećmi ulicy i z nastolatkami na gigancie, czyli uciekinierami z domowych pieleszy.

Ujmują mnie starania instytucji pozarządowych, samorządów lokalnych, kapłanów i ludzi dobrej woli, obywatelskich dobrzyków, ale potrzeba jednoznacznej współpracy wszystkich zainteresowanych z dziećmi i ich rodzicami, jeśli ci ostatni są jeszcze zdolni do jakiejkolwiek wychowawczej kooperacji. Działalność rozproszona będzie mniej skuteczna, a przez to deprymująca i zniechęcająca. Wcześniej należy jednoznacznie rozpoznać skalę problemu, aby wysiłki terapeutyczne dostosować do rzeczywistych potrzeb.

Dobrze je rozumie Adrian Kowalski i jego współpracownicy z katowickiej Fundacji Ulica. Podejmują oni godny pieśni wysiłek na rzecz pokrzywdzonych przez los, organizując spotkania edukacyjne i debaty nad powinnościami pomocowymi. Ostatnia z nich, przygotowana u schyłku października, dotyczyła wprost ulicznych dzieci oraz ich szans na bardziej beztroskie i kolorowe życie. Rozmawiałem z jej uczestnikami, przywołując w pamięci słowa Borysa Pasternaka, literackiego noblisty, autora nieśmiertelnego "Doktora Żywago", który mylił się, mówiąc, że "bieda to najlepszy nauczyciel".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!