Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lotnicze Pogotowie Ratunkowe w Katowicach? Rozmowa z Michałem Słomianem, ratownikiem LPR

Mateusz Czajka
Mateusz Czajka
Wideo
od 16 lat
Często do najcięższych wypadków w naszym województwie wylatują oni - członkowie Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Rozmawiamy z ratownikiem medycznym Michałem Słomianem, który od kilku lat pracuje w zespole w Katowicach. Jak wygląda ich praca? Kiedy trzeba się wycofać i kiedy usiąść oraz po męsku przegadać ostatnią misję?

Niejednokrotnie celem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego jest szybkie dotarcie do ciężko rannych. Macie więcej „trudnych” przypadków niż większość Zespołów Ratownictwa Medycznego – musicie dolecieć tam, gdzie liczy się każda sekunda. Można powiedzieć, że w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym lata elita?
Ratownik medyczny Michał Słomian: W Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym pracują osoby, które przeszły kilkuetapową rekrutację. Powiedziałbym tak: z jednej strony miały szczęście się dostać, ale też wykazały się odpowiednią wiedzą i umiejętnościami. Czy jestem w gronie najlepszych z najlepszych? Ciężko powiedzieć, natomiast na pewno mam szczęście tutaj pracować.

Ważne są nie tylko umiejętności medyczne, ale też szybkie reagowanie i odporności na pracę w stresie. Wylatujecie i wiecie, że musicie być parę minut w jakimś miejscu, gdzie będzie na przykład ciężki wypadek. I może tego samego dnia polecicie też do innego podobnego. Nie wyobrażam sobie, żeby to nie zostawiało jakiegoś śladu…
Wiem. Na pewno ta odporność psychiczna jest ważnym czynnikiem w naszej pracy. Nawet ważniejsza jest umiejętność rozładowania stresu. Staramy się w pracy dużo rozmawiać ze sobą. Każdy dzień jest poprzedzony porannym briefingiem, gdzie ustalamy ważne szczegóły. Natomiast po każdym wylocie staramy się usiąść i przeanalizować wszystko, co zrobiliśmy. Czy można było zrobić coś lepiej? Czy wszystko było w porządku? Wyjaśniamy sobie ewentualne problemy. Tutaj mamy poczucie odreagowania. Możemy „spuścić powietrze”, które weszło w trakcie danego działania.

Przynajmniej kilka razy w miesiącu latacie do naprawdę ciężkich wypadków – część z nich to wypadki komunikacyjne, upadki z dużych wysokości. Są też np. nagłe zatrzymania krążenia.
Zgadza się, każdy dzień jest nieprzewidywalny. Zdarza się, że pogoda wcale nie pozwala na realizowanie misji, natomiast są takie dni, że lecimy np. do trzech - czterech ciężkich wypadków. Profesjonalizm i nasze działanie, które przynosi dobre skutki, pozwala na to, że człowiek łatwiej sobie radzi z tym wszystkim, co się dzieje dookoła przy danym wypadku. Jeżeli nie mamy nic sobie do zarzucenia, to też dużo łatwiej sobie poradzić z tym stresem związanym ze stanem pacjenta czy też jego ewentualną śmiercią. Jeżeli my zrobiliśmy wszystko, co można było zrobić, to mamy poczucie, że zadziałaliśmy na tyle, ile było możliwe w danej sytuacji.

Pamięta pan, jaka misja była dla pana najtrudniejsza? Co szczególnie zapada w pamięć?
Wszystkie akcje związane z dziećmi zawsze są dużym wyzwaniem. Szczególnie gdy są to małe dzieci, które doświadczyły przemocy w rodzinie. To zostaje w głowie, natomiast staramy się zapamiętywać akcje, które się szczęśliwie skończyły, gdzie dostaliśmy informację od pacjenta, że wraca do zdrowia i dziękuje za to, że mu pomogliśmy. Co do przemocy - wiemy, że to jest czynnik zewnętrzny i my tak naprawdę jako ratownicy nie jesteśmy w stanie wiele zrobić. Receptą na to jest wykonywanie dobrze swojej pracy i mówienie głośno o tym, co się dzieje, żeby całe społeczeństwo mogło z tego wyciągnąć jakieś wnioski.

A po szczególnie trudnych akcjach. Macie zapewnione odpowiednie wsparcie?
My na każdym etapie staramy się być profesjonalni. Jeżeli wiemy, że nasza robota jest dobrze zrobiona, to wtedy łatwiej sobie z tym wszystkim poradzić. Mamy też systemowe wsparcie zespołu psychologów - jest pod telefonem 24 godziny na dobę. W każdej chwili mogę zadzwonić, jeżeli z jakimś problemem sobie nie radzę. Natomiast tak jak wcześniej wspomniałem, dużo dają te briefingi, które są po każdym locie. Pozwalają nam poukładać sobie to wszystko w głowie, tak, żeby nie przeżywać tego wszystkiego i przede wszystkim nie przenosić tych stresów do domu, nie obciążać naszej rodziny problemami z pracy. W procesie rekrutacji mamy rozmowę z psychologami i przechodzimy testy psychologiczne. Przejście procesu rekrutacji pokazuje, że osoba, która pracuje w LPR, będzie potrafiła sobie z tym radzić i o tych problemach mówić. Najgorzej, jeżeli to wszystko zamykamy w sobie i o niczym nie mówimy. Zamiast odpuszczać, to narasta.

Od strony medycznej – które wypadki są najcięższe i które wymagają największych umiejętności ratowania życia?
Wszystkie wypadki wysokoenergetyczne - upadki z wysokości, wypadki komunikacyjne, gdzie energia, która przechodzi na nasze ciało, powoduje rozległe obrażenia. Taki pacjent wymaga zabezpieczenia z kilku stron jednocześnie. To m.in. obrażenia wewnętrzne. Wymagają one natychmiastowego działania na miejscu zdarzenia. Wymaga to dobrej współpracy w naszym zespole, ale też z osobami, które są na miejscu zdarzenia. Współpracujemy i ze strażakami, i z zespołami naziemnymi. Na przykład strażacy uwalniają kogoś z samochodu, a my w tym samym czasie zabezpieczamy już wstępnie tego pacjenta.

Co do obrażeń wewnętrznych – dlaczego są takie groźne?
Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że energia, która nas napędza przechodzi do naszego ciała. Jeżeli człowiek porusza się samochodem z prędkością 60 na godzinę i uderza w drzewo, to jego narządy wewnętrzne też się poruszającą z tą prędkością i nagle hamują. Nagłe wyhamowanie powoduje przeniesienie tej energii na narządy wewnętrzne i stąd też te obrażenia. Są one dosyć nieprzewidywalne. Pacjent po np. wypadku samochodowym wymaga dobrej oceny i dobrego działania na miejscu zdarzenia, żeby nie przeoczyć czegoś, co może spowodować w krótkim czasie jego śmierć.

Bywa tak, że pozornie „nic się nie stało”, pacjent chce sam wstawać, wracać do domu i nie wie, że jest tak naprawdę ciężko ranny?
Zdarzało nam się zabezpieczać osoby po wypadku, które rzeczywiście na pierwszy rzut oka nie miały dużych obrażeń. Na miejscu wypadku konieczna jest dobra ocena tego pacjenta i analiza tego, co tak naprawdę się stało. Analiza mechanizmu zdarzenia powoduje, że jesteśmy w stanie założyć, co się mogło wydarzyć i chcemy to albo potwierdzić, albo wykluczyć.

Szeroko pojęte ratownictwo czasem przypomina mi himalaizm – Choć to niebywale trudne, to trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić, bo ryzyko jest zbyt duże. Pamięta pan jakieś sytuacje, kiedy wiedzieliście na przykład, że nie możecie wylecieć? Albo co gorsze: jesteście w powietrzu, jest wypadek i warunki pogodowe totalnie nie pozwalają położyć maszyny?
Wiadomo, jest myśl, czy mogliśmy, ale z drugiej strony mam poczucie tego bezpieczeństwa - świadomość tego, że wrócę do domu i będę mógł się spotkać ze swoją rodziną, a nie skończy się to jakimś wypadkiem. Procedury, które mamy dbają o nasze bezpieczeństwo. Dobry ratownik to żywy ratownik. Mówią też, że nie ma martwych bohaterów. Nie o to chodzi, żeby dać się zabić. Nie możemy także narażać innych, bo gdyby doszło do wypadku lotniczego, to trzeba się liczyć z tym, że mogłyby ucierpieć postronne osoby, dlatego bezpieczeństwo stawiamy na pierwszym miejscu.

Pamięta pan jakieś akcje szczególnie trudne od strony pogodowej?
Zdarzały się sytuacje z pacjentem na pokładzie, że pogoda na tyle się zmieniała, że musieliśmy omijać burze. Było to też związane z wydłużeniem transportu. Sam nie miałem jeszcze takiej sytuacji, gdzie rzeczywiście byłoby to na granicach akceptowalnego ryzyka. Staramy się analizować na każdym kroku pogodę. Od tego jest dowódca-pilot, który na bieżąco ją monitoruje.

W naszym województwie też są Beskidy. To specyficzny teren i wymaga sporo umiejętności od pilota. Są nachylenia, stoki, nieprzewidywalne warunki, zmiana wysokości i ciśnienia.
Znalezienie dobrego miejsca do lądowania bywa problematyczne. W górach współpracujemy też z GOPR. Czasami, jeśli nie można wylądować bezpośrednio przy pacjencie, zdarz się, że lekarz wysiada ze śmigłowca przy niskim zawisie, żeby już mógł zaczął działać. Wtedy na spokojnie szukamy miejsca, gdzie można wylądować.

O ile szybciej potrafi dolecieć (i przetransportować) do pacjenta zespół Lotniczego Pogotowia Ratunkowego niż ambulans?
Dużo zależy od miejsca zdarzenia. Województwo śląskie jest bardzo specyficznym rejonem działania, gdzie jest dużo dróg ekspresowych i autostrad, które pozwalają się szybciej przemieszczać w karetce. Przyjmuje się, że w terenie zabudowanymi karetka przejeżdża 1 km w ciągu jednej minuty. Średnia prędkość pozwala na taką jazdę. Na większe odległości nasz czas dotarcia jest krótszy niż przyjazd karetki, szczególnie w miejscach, gdzie nie ma pogotowia. Do rejonu 60 kilometrów od bazy, czyli mniej więcej do Bielska dolatujemy do 15 minut, więc to stosunkowo szybko. Jeżeli jest transport z bardziej oddalonych miejsc np. do Katowic, to mamy realny zysk. Natomiast jeżeli pacjent znajduje się w Katowicach, to czasami lepszym, i szybszym rozwiązaniem dla pacjenta jest transport karetką. Wszystko jest analizowane na bieżąco w trakcie misji. Analizujemy, co jest korzystniejsze dla pacjenta, biorąc pod uwagę czas załadunku do śmigłowca, czy też przekazania z lądowiska do szpitalnego oddziału ratunkowego.

Dziękuję za rozmowę.

Michał Słomian – od 21 lat ratownik medyczny (od 8 w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym w Katowicach).

Nie przeocz

Zobacz także

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera