Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Zembaty: Przywiązany był do życia jak mało kto

Henryka Wach-Malicka
Poetyckie teksty Macieja Zembatego były kiedyś tak samo pożądane jak amerykańskie dolary. O zmarłym artyście pisze Henryka Wach-Malicka.

"Tak się starałem, ale cóż
Dotykam tylko, zamiast czuć
Lecz mówię prawdę,
Nie chcę was oszukać.
I chociaż wszystko poszło źle.
Przed Panem Pieśni stawię się,
Na ustach mając tylko
Alleluja, Alleluja, Alleluja..."

Odszedł Maciej Zembaty, odszedł bard. Nie poeta, satyryk, muzyk, tylko bard właśnie.
To niemodne dziś słowo zawiera w sobie coś więcej niż określenie rodzaju uprawianej twórczości. To także postawa wobec życia i dystans wobec samego siebie. Maciej Zembaty taki dystans miał. Dystans i nieustającą potrzebę mocnych wrażeń. Lubił przyjemności życia i lubił prowokacje. Dziś jego "Rodzina Poszepszyńskich", wciąż przypominana na antenie radiowej "Trójki", wydaje się tylko inteligentną grą słów i majstersztykiem realizacyjnym. Ale w 1972 roku była zjawiskiem kompletnie odjazdowym. Surrealistyczne dialogi i sytuacje tak się miały do polskiej, zgrzebnej rzeczywistości jak ówczesna złotówka do amerykańskiego dolara. Pożądaliśmy wtedy amerykańskiego dolara, bo na czarnym rynku miał przebicie, o jakim dziś tylko można pomarzyć. I pożądaliśmy tekstów Zembatego, bo wprowadzały w naszą małą stabilizację nieobecny na co dzień ton poetyckiego absurdu.

Nie jest jednak prawdą, że twórczość Macieja Zembatego kochali wszyscy i zawsze. Jedni ją uwielbiali, inni nie zaakceptowali nigdy, była wreszcie grupa, dla której Zembaty był po prostu utalentowanym dziwakiem, ze skłonnością do makabry i wymyślania "kwadratowych jaj". On sam o miłość odbiorców nie zabiegał, ani się o nią nie prosił. Jako zodiakalnemu Bykowi pochlebiało mu oczywiście, że jest modny, że jego teksty śpiewa się w studenckich klubach i w dodatku całkiem dobrze na tym pisaniu zarabia. Nie uważał jednak, że muszą go kochać wszyscy, nie pisał "pod festiwale" (choć na festiwalach nagrody dostawał) i przestrzegał wyraźnie zasady, że "lekkość bytu nie oznacza bytu byle jakiego".

Magister od grypsery

Powtarzał, że zawsze miał skłonności do pływania pod prąd i do... konspiracji. Trudno było zresztą zgadnąć, czy mówi to serio, czy żartuje, tradycyjnie zachowywał bowiem kamienną twarz i świdrujące spojrzenie, które mogło oznaczać albo jedno, albo drugie. Coś było jednak na rzeczy, bo urodzony pod koniec wojny, w 1944 roku, właśnie z domu wyniósł potrzebę wolności myślenia i tworzenia. Jego ojciec bał się politycznej zależności Polski od Związku Radzieckiego i wychował syna w przekonaniu, że tylko niezależność myślenia może ustrzec człowieka przed zakleszczeniem się w politycznych układach. Maciej rozciągnął tę maksymę na wszystkie dziedziny życia, także na sztukę. Był skrajnym indywidualistą, który o sukces nie zabiegał, choć sukces szybko go znalazł. Zembaty pisał tak jak chciał i lubił. Był człowiekiem pragmatycznym, ale w pragmatyzm wpisywał wrażliwość, co jest mieszanką dość rzadko spotykaną w naturze.

Urodzony w Wadowicach, zaliczył w dzieciństwie szkołę muzyczną, w klasie fortepianu. Jego ogromnym atutem był głos, przez specjalistów określany jako "mroczny baryton", przez niego samego jako "baryton mruczący". Wykorzystał go zresztą w serialu dla młodzieży "Siedem życzeń" (był jego współscenarzystą), gdzie mrucząco przemawiał z ekranu jako kot Rademenes.
Nie był jednak Maciej spokojnym duchem i za dużo miał talentów, żeby poświęcić się jednej dziedzinie sztuki. Nie został więc pianistą, nie kontynuował nauki w szkole plastycznej, zrezygnował z łódzkiej Filmówki, gdzie przez chwilę studiował. Odnalazł się dopiero na polonistyce Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie (oczywiście!) założył kabaret i udzielał się w pisaniu tekstów literackich. Pracę magisterską potraktował jednak poważnie, choć była ona w tamtym czasie pracą z gatunku nieomal s-f. Jako jeden z pierwszych ludzi w Polsce zajął się bowiem Zembaty klasyfikacją i tłumaczeniem gwary więziennej oraz więziennymi piosenkami. To zainteresowanie przetrwało latami, Zembaty tłumaczył między innymi pieśni, powstałe w rosyjskich i radzieckich łagrach. Dobrze znał zresztą poezję rosyjską i chętnie ją recytował.

Śmiech nie chce umierać

Znakomicie czuł się w radiowym studiu. To ono przyniosło mu największą zresztą popularność. W początkach lat 70., razem z Jackiem Janczarskim, stworzył Zembaty wspomnianą "Rodzinę Poszepszyńskich", która przetrwała na antenie przez ćwierć wieku. W programie III Polskiego Radia prowadził audycję "Zgryz", był też prezenterem pierwszych audycji, realizowanych na żywo. Znakomitą większość piosenek Macieja Zembatego słuchacze poznawali właśnie poprzez radio, choć pierwszy estradowy sukces przyszedł już wcześniej - w 1965 roku na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu, gdzie jury przyznało mu nagrodę za najlepszy debiut autorski.

W pośmiertnych wspomnieniach pojawia się często opinia, że Zembaty lekceważył śmierć. Tymczasem on jej wcale nie lekceważył, on ją tylko oswajał, zamieniając strach przed odejściem w satyryczny dystans. Przywiązany był do życia, jak mało kto. I właśnie dlatego, że kochał podróże (najbardziej te ekscytujące, na przykład do krajów azjatyckich), biesiady w gronie przyjaciół i wszelkie wygody, właśnie dlatego starał się nawet w śmierci znaleźć coś z życia. Śmiech na przykład. Nie trzeba było znać go bardzo blisko, żeby zauważyć, jak często zapadał się w siebie i wędrował myślami po tylko sobie znanych ścieżkach. Jeśli twierdził, że "w prosektorium najprzyjemniej jest nad ranem" to po prostu chciał to prosektorium, do którego każdy z nas niechybnie trafi, uczyć miejscem po ludzku - znośnym.

Czarny humor Zembatego osiągnął apogeum w słynnym tekście do muzyki "Marsza żałobnego" Fryderyka Chopina. Gdy z sardonicznym uśmiechem śpiewał (w pierwszej osobie!) "jak dobrze mi w pozycji tej, w pozycji horyzontalnej. Ubodzy krewni niosą mnie na swych ramionach, a za trumną idzie żona" to po prostu zaklinał smutną uroczystość, której - wiedział - kiedyś sam przecież wystąpi w roli bohatera...

Tę samą (choć znacznie poważniejszą) nutę egzystencjalnego zmagania się z przeznaczeniem, odnalazł Maciej Zembaty w twórczości Leonarda Cohena. Przetłumaczył 60 jego piosenek, nadając im zresztą bardzo osobisty ton, właściwie pisząc tę poezję od nowa, po swojemu. Spopularyzował twórczość Cohena w Polsce na długie lata. Prywatnie bardzo się lubili.

Maciej Zembaty - niespokojny duch, artysta wielu talentów, nietuzinkowy człowiek zmarł w wieku 67 lat. Jego serce zatrzymało się w pędzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!