Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Pańczyk-Pozdziej twardo: Śląsk bez elit, a śląski to nie język

Teresa Semik
Maria Pańczyk-Pozdziej: O tym, że nie kandyduję w wyborach, dowiedziałam się z gazety
Maria Pańczyk-Pozdziej: O tym, że nie kandyduję w wyborach, dowiedziałam się z gazety marzena bugała-azarko
- Do polityki powinni iść ci, którzy mają już jakiś dorobek zawodowy. Inaczej muszą się jej trzymać kurczowo, bo nie mają do czego wracać - mówi Maria Pańczyk-Pozdziej. Senatorem RP była przez cztery kolejne kadencje. Rozmawia z nią Teresa Semik.

Arystoteles twierdził, że człowiek jest z natury zwierzęciem politycznym. Trudno odejść z polityki?
Z polityką jest jak z dziennikarstwem - nie sposób łatwo odejść, bo ta aktywność zostaje w człowieku. Nie przestałam być dziennikarką i co tydzień nadal spotykam się z moimi słuchaczami w Radiu Katowice.

Nie przestaje pani organizować konkursu „Po naszymu, czyli po śląsku”?
W tym roku będzie jubileuszowy - trzydziesty, a poprzedzi go, już w przyszłą sobotę, konkurs „Po naszymu dla VIP-ów”. Zaproszenie przyjęli m.in. prof. Zygmunt Tobor z Wydziału Prawa i Administracji UŚ, prof. Zbigniew Kadłubek - dyrektor Biblioteki Śląskiej, Izabela Kloc - europarlamentarzystka, Małgorzata Mańka-Szulik - prezydent Zabrza, nowi senatorowie: Halina Bieda i Marek Plura, księża: Stanisław Puchała i Piotr Brząkalik, znany ze śląskich smaków Remigiusz Rączka. Odeszłam z polityki, ale mam co robić.

Co nie wyszło z polityką?
Nie wiem. O tym, że po czternastu latach bycia senatorem RP już nie kandyduję w wyborach, dowiedziałam się z gazety. Nikt ze mną nie rozmawiał, nikt nie zauważył, że przez cztery kadencje zdobywałam najlepszy wynik dla Platformy Obywatelskiej w moim okręgu wyborczym, byłam wicemarszałkiem Senatu RP, choć nie należałam do Platformy. Na koniec ostatniej kadencji byłam już jedynym senatorem PO z województwa śląskiego. A jeszcze kilka lat temu senatorów PO z tego regionu było trzynastu.

Polityka zmieniła panią senator?
Zmieniła moje patrzenie na polityków. Owszem, spotkałam wśród nich wielu propaństwowców, którym polityka służy do realizacji określonych celów. Takim propaństwowcem jest Zygmunt Frankiewicz, były prezydent Gliwic, który teraz wygrał wybory do Senatu w okręgu, z którego ja do tej pory startowałam. Szedł na te wybory z konkretną misją - obrony samorządu. Wielu uprawia politykę dla niej samej, polityka jest dla nich jedynie sposobem zdobycia prestiżu i profitów.

Czym dla pani jest polityka?
Nie chciałabym, by to zabrzmiało banalnie, ale przede wszystkim pracą dla ludzi, słuchaniem ludzi, a z tym nie miałam kłopotu, bo nauczyłam się słuchać innych jako dziennikarka.

Polityka wymaga jednak, by iść na kompromisy, kłaść na szali wszystkie ważne ideały. Polityka obowiązuje lojalność względem partii. To duży problem?
W moim przypadku chodziło o lojalność wobec partii, do której nie należałam. Byłam lojalna, chociaż czasami to kłóciło się z moimi poglądami. Jednak nie zamachnęłabym się na prawa kobiet. Nigdy nie podniosłabym ręki przeciwko metodzie in vitro.

Akurat Platforma Obywatelska nie była przeciw in vitro, a nawet chciała pomóc małżeństwom bezdzietnym. Chciała, ale nic nie zrobiła.
Uważam, że trzeba było w tej sprawie zdecydowanie powiedzieć: jesteśmy za. Od polityka wymaga się odważnych decyzji.

Platforma Obywatelska przegrała teraz wybory i w województwie śląskim, i opolskim. Nie miała pomysłu na Górny Śląsk?
Ślązacy sami nie mają pomysłu na siebie, ciągle się kłócą i dlatego też przegrywają w wyborach samorządowych, parlamentarnych. Nie mamy na Górnym Śląsku elit, choćby partyjnych, a te, które są na politycznym świeczniku, myślą przede wszystkim o sobie. Powtarzamy, że PiS kupił wyborców i to jest prawda, ale największa partia opozycyjna niewiele mówiła o programie, więcej o tym, że chce dać wszystkim więcej. Jest przecież jakaś granica tego rozdawnictwa.

Gdy Senat debatował nad uchwałą w 100. rocznicę wybuchu I Powstania Śląskiego, mówiła pani, że niektórzy na Śląsku alergicznie reagują na słowo: „Polska”. Trzeba przyznać, że za rządów PiS do publicznej przestrzeni znów przebili się powstańcy śląscy. Przez ten rok mówiliśmy o nich z dumą i szacunkiem.
To prawda, na Śląsku niektórych uwiera nawet słowo: „Macierz”. Zawsze w takiej dyskusji za przykład stawiam mój dom rodzinny - ojca, który nigdy nie chodził do polskiej szkoły, bo urodził się na Opolszczyźnie, ale potem skończył polskie seminarium nauczycielskie w Poznańskiem. Jego edukację opłacał Komitet Plebiscytowy, a jedynym warunkiem otrzymania stypendium była dożywotnia praca na polskim Śląsku. Ojciec został kierownikiem polskiej szkoły. W czasie okupacji nosił emaliowany znaczek: „P”, bo przyznawał się, że jest Polakiem, co na Śląsku było dużą odwagą. W końcu ukrywał się w Myszkowie i pracował jako portier w fabryce emalii. Robotnicy, którzy mijali go w drodze do pracy, nie mogli pojąć, cóż to za portier, który w oryginale czyta Kanta i Hegla. O takich sprawach i życiorysach często w Senacie mówiłam.

Platforma Obywatelska długo rządziła na Śląsku. Nie protestowała na postawy jawnie antypolskie, wręcz obrażające Polaków. Co zrobiła dla tego regionu, żeby awansował, żeby tu ludzie chcieli mieszkać?
Wolałabym, żeby na to pytanie odpowiedzieli liderzy Platformy Obywatelskiej. Też mam o to do nich pretensje. Pozwolili tworzyć tożsamość śląską w oderwaniu od polskości. Jedyne, z czym wychodzili przed szereg, to język śląski. Jakby nie było ważniejszych spraw w regionie. Każda nowa kadencja zaczynała się od obietnic, że coś w tej sprawie zrobią, a przecież Ślązacy w ogóle nie tego oczekują. Co najwyżej nieliczni.

Ostatnio usłyszałam, że należałoby skodyfikować trzy gwary śląskie: cieszyńską, katowicką i opolską. Będziemy mieli aż trzy języki śląskie?
Przypominam sobie debatę sprzed kilkunastu lat w Chorzowie, kiedy mówiło się o kodyfikacji trzynastu podstawowych gwar śląskich. To wszystko są słowa rzucane na wiatr.

Pani wie, że teraz na mowę śląską już nie wypada mówić „gwara”? Co najwyżej: godka, mowa śląska, a najlepiej - język śląski.
Przecież to jest zakłamywanie rzeczywistości. Odnoszę wrażenie, że najgłośniej dopominają się uznania gwary śląskiej za język regionalny ci, którzy po śląsku mówić nie potrafią.

Oni też najgłośniej krzyczą, że jest pani „największym wrogiem języka śląskiego”, przeciwna kodyfikacji i prawnej ochronie mowy śląskiej. Co im pani odpowie?
Nie jestem przeciwna, tłumaczyłam to już wielokrotnie. Nadal uważam, że to jest sprawa dla językoznawców, a nie dla polityków. Językoznawcy powinni ustalić naukowe zasady zapisu gwar śląskich zgodnie z polską ortografią. Do zapisania jest swoista melodia każdego języka i to jest najtrudniejszym zadaniem. Jednak językoznawcy nie za bardzo chcą się w tę pracę angażować, a to nie mogą być domorosłe próby i amatorszczyzna.

Gdyby w parlamencie jakimś cudem doszło do głosowania nad uznaniem mowy śląskiej za język regionalny, jakby pani zagłosowała?
Byłabym przeciw. Język śląski nie powstanie za sprawą podniesienia ręki przez posłów i senatorów. Prawna ochrona mowy śląskiej nie uratuje, jeśli Ślązacy nie będą się nią posługiwać na co dzień. Pytanie, gdzie są ci nauczyciele śląskiego? Chciałam ich zaprosić do konkursu „Po naszymu dla VIP-ów”, ale nie ma chętnych.

Czy Ślązak musi znać gwarę śląską?
Nie musi i na ogół Ślązacy jej nie znają. Jeśli mają mówić byle jak, to lepiej niech mówią po polsku. Sama też jej dobrze nie znam tak, jak ci, którzy się nią posługują w domu w rozmowach z łojcami i starzykami.

Niedawno w czasie dyskusji: „Kiedy umrze śląsko godka” znany pisarz śląski Alojzy Lysko forsował pogląd, żeby promować przy przyjęciu do pracy tych, którzy godają po śląsku. To dobry pomysł?
Jak wtedy tę śląskość należałoby mierzyć? Kto lepiej powie: „Ja, jo nojlepiej robia, nojlepiej rzykom i nojbarzyj przaja swoji babie”? Nie traktowałabym Ślązaków jako kogoś nadzwyczajnego. Tak samo dobrze mówią o sobie górale czy Kaszubi.

Dokonując parlamentarnego remanentu, co uważa pani senator za swoją porażkę?
Pierwszy temat, jaki podjęłam i pierwsza konferencja prasowa, jaką zorganizowałam zostając senatorem czternaście lat temu, dotyczyła Zakładów Chemicznych w Tarnowskich Górach i unieszkodliwienia niebezpiecznych odpadów. Trzy miesiące temu wysłałam kolejne pismo do kolejnego ministra, tym razem środowiska, w tej sprawie, bo likwidacja zakładu trwa od 20 lat. Pismo pozostało bez odpowiedzi. Nie rozumiem, dlaczego specustawą można uregulować problem Westerplatte, ale nie można jej uchwalić, by zażegnać groźbę katastrofy ekologicznej. To moja porażka.

Były też sukcesy, w tym konferencja w Senacie: „W kręgu śląskiej kultury, tradycji i dialektu”, na którą stawiło się zacne grono naukowców, z profesorami: Janem Miodkiem, Heleną Synowiec, Jadwigą Wronicz, Dorotą Simonides, Grażyną Szewczyk, Iwoną Nowakowską-Kempny.
Nie stawili się jednak zwolennicy języka śląskiego, którzy mnie oskarżają o różne złe zamiary. Przeszkadzałam mojej partii w zadekretowaniu języka śląskiego, co uważam za swój sukces. Zresztą w szeregach samej PO nie było dla tej sprawy zrozumienia. Prywatnie ze mną się zgadzali, ale głośno nikt tego nie chciał powiedzieć i stanąć w mojej obronie, bo to też wymagało odwagi.

Tarnowskie Góry zajmują szczególne miejsce w pani życiu?
Tak, to miasto mnie ukształtowało rodzinnie, kulturowo i obyczajowo. Tu spotykam wielu przyjaznych mi ludzi.

Wpisanie tarnogórskich pokopalnianych terenów na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO też dopisuje pani senator do swoich sukcesów?
Wystosowałam pisma do dwudziestu ambasadorów krajów, które decydowały o tym prestiżowym wpisie. Zachęcałam ich do zwiedzania Kopalni Srebra i kilku skorzystało z tego zaproszenia. Zwiedzili jedyne tego rodzaju obiekty w Polsce. Zaprosiłam do Tarnowskich Gór senacką Komisję Kultury i Środków Przekazu. Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Tarnogórskiej, z mojej rekomendacji, otrzymało nagrodę marszałka Senatu: „Strażnik Dziedzictwa Rzeczypospolitej”. Na budynku kopalni jest wmurowana specjalna tablica informująca o tym wyróżnieniu.

Co teraz będzie pod adresem: Opolska 1 w Tarnowskich Górach, gdzie mieściło się pani biuro senatorskie?
Pod tym adresem mam też zarejestrowaną Fundację „Po naszymu”. Myślę, że nadal będzie mnie można spotkać tu, gdzie przez 14 lat przychodzili ludzie ze swoimi zmartwieniami. Kiedyś przyszedł starszy pan i przez godzinę opowiadał mi o swoim życiu. W końcu go pytam: czego pan ode mnie oczekuje? A on na to: „A nic, jo se ino przyszoł pogodać”. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo ludzie są samotni, bezradni wobec trudów życia, jakie problemy sprawia im napisanie pisma do urzędu. Potrzebują wiary, że mimo wszystko są ważni.

Jednak żal odchodzić z polityki?
Trochę żal, że nie będę współuczestniczyć w nowym politycznym rozdaniu, gdy Senat ma minimalną przewagę i jest szansa na normalną pracę parlamentarzysty. Przez ostatnie lata ustawy wychodziły z Senatu w ciągu doby; głosowaliśmy o trzeciej w nocy, rano ustawa wracała do Sejmu, a po południu podpisywał ją prezydent. Teraz przynajmniej można będzie dłużej pochylić się nad nowymi przepisami i rozważniej decydować, przecież stanowimy prawo, a dobre prawo jest dla człowieka niczym tlen.

Nie wyklucza więc pani powrotu do polityki?
Jan Cofałka w książce „Ślązaczki” napisał o mnie, że nie pchałam się do polityki, tylko polityka się o mnie upomniała. I tak rzeczywiście było. Niczego więc nie wykluczam, jeśli polityka zacznie upominać się o ludzi, a nie odwrotnie. Do polityki powinni iść ci, którzy mają już jakiś dorobek zawodowy. Inaczej muszą się jej trzymać kurczowo, bo nie mają do czego wracać. Potem jest tragedia i często trzeba się uciekać do różnych niegodziwości. Najpierw zostałam radną Sejmiku Województwa Śląskiego, potem senatorem. Wchodziłam do polityki będąc już na emeryturze. Teraz też mam czym się zająć, nie tylko kwiatami w moim ogrodzie. A tak w ogóle nie byłam, nie jestem i nie będę nigdy osobą wojującą, radykalną i to z pewnością dla każdej partii jest zaletą. Uważam, że rozmowa, dialog, umiejętność zawierania rozważnych kompromisów daje w polityce lepsze rezultaty aniżeli stawianie swoich racji na ostrzu noża. I tak już przy tych swoich nawykach pozostanę.

MARIA PAŃCZYK-POZDZIEJ:
dziennikarka od blisko 50 lat związana z Radiem Katowice. Absolwentka studiów polonistycznych. Wcześniej była nauczycielką. Pomysłodawczyni i organizatorka konkursu „Po naszymu, czyli po śląsku”. Rozgłos przyniósł jej także cykl „Sobota w Bytkowie”, nadawany w latach 1993-1999 w Telewizji Katowice. Radna Sejmiku Województwa Śląskiego (2002-2005), senator RP (2005-2019), wicemarszałek Senatu (2011-2015). Autorka książek: „Zapisane w eterze”, „Godomy, rządzymy, rozprawiomy”, a także 50 tekstów do piosenek śląskich.

Nie przegapcie

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera