Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mateusz Stasiak, dźwiękowiec z Chorzowa pracował przy filmie "Strefy interesów": Liczę na to, że Oscar może coś zmienić

Aleksandra Szatan
Aleksandra Szatan
Mateusz Stasiak z Chorzowa na planie filmu „Strefa interesów” jako starszy asystent Tarna Willersa, jednego z dwóch głównych (nagrodzonych Oscarem) dźwiękowców.Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE
Mateusz Stasiak z Chorzowa na planie filmu „Strefa interesów” jako starszy asystent Tarna Willersa, jednego z dwóch głównych (nagrodzonych Oscarem) dźwiękowców.Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE archiwum prywatne
- Ta praca była nietypowa, ponieważ musieliśmy stworzyć cały system połączeń, przygotować dom, okablować go. To był totalnie inny plan filmowy niż zazwyczaj. Bo asystent zwykle, oprócz zakładania mikroportów - które tam też oczywiście były wykorzystywane - używa tyczki z mikrofonem na planie. Tutaj tego praktycznie nie było. Ja tyczkę właściwie miałem dwa razy, pierwszego i ostatniego dnia- opowiada Mateusz Stasiak, dźwiękowiec z Chorzowa, który pracował na planie filmu „Strefa interesów” jako starszy asystent Tarna Willersa, jednego z dwóch głównych (nagrodzonych Oscarem) dźwiękowców.

Dwa Oscary dla filmu "Strefa interesów"

Film „Strefa interesów” Jonathana Glazera, brytyjsko-polsko-amerykańska koprodukcja, w całości zrealizowana w Polsce, zdobyła dwa Oscary: za Najlepszy Film Międzynarodowy, pokonując m.in. „Perfect Days” Wima Wendersa i reprezentujący Niemcy „Pokój nauczycielski” , a także za Najlepszy Dźwięk - w kategorii, w której od początku była faworytem ze względu na nowatorskie tło dźwiękowe, budujące grozę i podkreślające przejmującą wymowę filmu.

Swoją cegiełkę do tej statuetki dorzucił pochodzący z Chorzowa Mateusz Stasiak, który przy filmie pracował jako starszy asystent Tarna Willersa, jednego z dwóch głównych (nagrodzonych Oscarem) dźwiękowców.

Rozmowa z Mateuszem Stasiakiem

Czym dla pana jest Oscar za dźwięk w „Strefie interesów”? Może być kluczem do otwarcia kolejnych drzwi, czy po prostu fajnym, prestiżowym punktem w zawodowym życiorysie?

To jest dobre pytanie i sam się nad tym zastanawiam. Liczę na to, że może coś zmienić, tym bardziej że sytuacja branżowa w Polsce jest teraz dosyć ciężka. Ale biorę też pod uwagę scenariusz, że może się skończyć na miłych chwilach związanych z gratulacjami. I tyle. Zdarzają się przecież sytuacje, że ludzie po Oscarach nie mają w ogóle pracy. W tym przypadku główna zasługa to robota ludzi z Anglii, którzy zgrywali ten dźwięk. Dlatego myślę, że jeżeli jakieś większe zlecenia będą wpadać, to raczej dla nich, a my tylko możemy liczyć na to, że nas znów zaproszą do współpracy. Sam jestem ciekaw, jak wszystko się rozwinie.

Na planie „Strefy interesów” był pan asystentem Tarna Willersa, jednego z dwóch dźwiękowców, którzy odbierali Oscara.

Tak. On jest Anglikiem i zaproponował taki bardziej angielski system pracy. Ja byłem starszym asystentem, był też młodszy, bardziej początkujący chłopak, który pomagał nam w wielu kwestiach.

Co należało do pana obowiązków?

Ta praca była nietypowa, ponieważ musieliśmy stworzyć cały system połączeń, przygotować dom, okablować go. To był totalnie inny plan filmowy niż zazwyczaj. Bo asystent zwykle, oprócz zakładania mikroportów - które tam też oczywiście były wykorzystywane - używa tyczki z mikrofonem na planie. Tutaj tego praktycznie nie było. Ja tyczkę właściwie miałem dwa razy, pierwszego i ostatniego dnia. A reszta to były przygotowania, instalacje, przeciąganie kabli, lutowanie… Dużo kabla użyliśmy jak na takie przedsięwzięcie, ponad kilometr. Mówię o scenach, które dzieją się w domu tych bohaterów. Poza domem też było nietypowo, bo były poukrywane mikrofony razem z kamerami. Cała idea polegała na tym, żeby w trakcie scen na planie przy aktorach nie było żadnego członka ekipy. Wszyscy byli gdzieś pochowani.

Ten system był narzucony przez brytyjską ekipę?

To pomysł ludzi zajmujących się postprodukcją, a my go zrealizowaliśmy. Ale i tak byli w szoku, że tak wyszło, bo czasem była to dość karkołomna procedura. Później, już w trakcie samych zdjęć, było bardziej standardowo, czyli zakładanie mikroportów aktorom, przewieszanie mikrofonów do odpowiednich scen, we właściwych pomieszczeniach. I dużo czekania. Natomiast pomimo wyzwania i czegoś nowego, była to w miarę wygodna praca.

W tym szaleństwie była metoda, skoro zaowocowała Oscarem za najlepszy dźwięk.

Oscar jest za dźwięk, ale przede wszystkim za to, co zostało stworzone już po naszej pracy. Fajnie, że my też jesteśmy uwzględnieni, że Tarn też otrzymał nagrodę. Swoje musieliśmy zrobić, zarejestrowaliśmy całość, a prawie sto procent dźwięku w filmie - jeśli chodzi o dialogi - to dźwięk naturalny, z planu. A nie dogrywany w studiu.

Patrycja Młynarczyk, kierownik Silesia Film Commission, wspominając prace filmowców w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim, który był jednym z planów „Strefy interesów”, wspominała, że zdjęcia były realizowane w czasie pandemii, przy ogromnym reżimie sanitarnym. Nie było mowy o odwoływaniu zdjęć, bo kalendarz wszystkich twórców, aktorów był ustalony.

Było specyficznie. Codzienne testy, co było troszeczkę uciążliwe, maseczki itd… Ja straciłem tydzień zdjęć właśnie w Katowicach, ponieważ wyszedł mi pozytywny test na covid, którego moim zdaniem nie miałem. Ale nie byłem w stanie już nic zrobić. Odizolowali mnie, przez co uciekł mi tydzień pracy. Ale dzięki temu pojawił się człowiek, który raz, że jest Anglikiem, a poza tym kolegą Tarna. I zrobił za mnie zastępstwo.

A jak do tego doszło, że znalazł się pan na planie „Strefy interesów”?

Ja z Tarnem znam się od sześciu lat i praktycznie wszystkie rzeczy zrobiliśmy razem. Jego historia jest ciekawa, bo gdy dowiedział się, że będzie taki projekt, to sam zaczął dzwonić, aż się dodzwonił do właściwych osób. Bardzo mu zależało, aby to zrobił. Miał dużo szczęścia, że się udało. A ja - przez tych kilka ostatnich lat - byłem dość zależny od jego zleceń, więc gdy zapowiedział, że jest kolejna robota - bardzo chętnie w to wszedłem.

Skupia się pan na pracy w Polsce czy coraz częściej pojawiają się już projekty poza granicami naszego kraju?

Właściwie wszystkie moje produkcje miały miejsce w Polsce, chociaż w ostatnich paru latach to nie były już wyłącznie polskie przedsięwzięcia.

Widzi pan różnice między pracą z polską i zagraniczną ekipą?

Na pewno zauważyłem, że Polacy mają dobrą opinię u obcokrajowców. Głównie chodzi o pracowitość i kreatywne rozwiązania, na które sami by nie wpadli. Tak trochę było z naszą pracą w „Strefie interesów”. Wielu Anglików było w szoku, że byłem w stanie lutować kable w jakichś dziwnych warunkach. U nich to raczej wyglądało na zasadzie: „jak się tego nie da kupić, to się nie da tego zrobić” (śmiech). My dużo potrafimy zrobić w takich bojowych warunkach. Nie chcę mówić, że więcej niż oni, ale akurat ten projekt - jeśli chodzi o naszą pracę dźwiękową - był idealnym miejscem, żeby zastosować umiejętności szybkiego podejmowania decyzji i nieco prowizorycznych zastosowań. Sam bardzo dobrze wspominam wszystkich obcokrajowców, zarówno pod względem personalnych relacji, jak i pracy.

Na sukces filmu wpływa wiele czynników, istotna jest też odpowiednia promocja, specjalne pokazy, udział w konkursach, także tych najbardziej prestiżowych. Miał pan okazję uczestniczyć w tej promocyjnej karuzeli?

Miałem szczęście, że zostałem zaproszony na BAFT-ę, Tarn bardzo chciał, abym tam pojechał. To jest jedna z milszych rzeczy w tych nagrodach, bo on zawsze wymienia nazwisko, podkreśla. Jest niezwykle lojalny. Niestety na Oscary już mnie nie wziął (śmiech). To już była większa wyprawa, na którą zabrał swoją rodzinę. Na pewno trochę szkoda, ale rozumiem. I tak mnie to szaleństwo dopadło w poniedziałek. Spałem wtedy mało, bo oglądałem do rana oscarową galę. Ja siedziałem w Chorzowie, oni tam się bawili. Było to dość abstrakcyjne, bo nie miałem możliwości, by osobiście zobaczyć, dotknąć, powąchać (śmiech). To jest w sumie moje pierwsze doświadczenie i pierwsza produkcja, która odnosi takie sukcesy. Trochę tych filmów zrobiłem, choć większości nigdy nie widziałem (śmiech), bo tak to często działa. Najlepszą okazją jest pokaz dla ekipy, ale nie zawsze on się odbywa.

Co sprawiło, że postanowił pan związać się z tym zawodem?

Mój ojciec tym się zajmował. I właściwie nadal, w jakimś stopniu, zajmuje. Jak miałem około 17-18 lat, to zacząłem z nim jeździć. Bo była potrzeba, mniejsze projekty, gdzie jako początkujący mogłem trochę sobie zarobić. A później, siłą rzeczy, projekty same już wpadały. To nie jest moja jedyna profesja związana z dźwiękiem, bo jestem też realizatorem, robiłem sporo koncertów, w studiu pracowałem… Ten dźwiękowy świat jest jednak dość rozległy. Tak naprawdę same plany filmowe to kwestia ostatnich 6-7 lat.

Dwa Oscary dla "Strefy interesów"

Premiera "Strefy interesów" odbyła się na festiwalu w Cannes. Film zebrał wiele dobrych recenzji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo