MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Partie małych ludzi, czyli dlaczego orły nie wylecą

Michał Smolorz, publicysta
Nie od dziś biadolimy nad formatem naszych - pożal się Boże - regionalnych polityków. Gorzej, że proces karlenia śląskiej "klasy politycznej" postępuje z każdym rokiem i nigdy dotąd sytuacja marności establishmentu nie była tak zła jak obecnie.

Rzecz warta jest rzetelnych badań opinii publicznej, ale już z pobieżnych obserwacji wynika, że większość śląskich parlamentarzystów i funkcjonariuszy wojewódzkich jest kompletnie nierozpoznawalna dla przeciętnego mieszkańca regionu. Niektórzy - być może - znani są w swoim wąskim środowisku zawodowym lub społecznym, ale to za mało.

Sprawę można złożyć na karb kiepskiego PR-u, który jest dziś głównym motorem napędzającym popularność osób publicznych. Ale byłoby to tłumaczenie zbyt banalne i w dużym stopniu nieprawdziwe.

Wielu naszych posłów, senatorów, ekipa wojewody i marszałka wojewódzkiego na okrągło występuje w lokalnych mediach elektronicznych, pojawiają się na stronach gazet, ale mimo to są nadal całkowicie nierozpoznawalni. Bo o stopniu owej "rozpoznawalności" i emocjach, jakie polityk budzi w społeczeństwie, w głównym stopniu decyduje format intelektualny, osobowość, pomysły na własną obecność i pożytek w życiu publicznym.

Tymczasem w obecnej kadencji parlamentarnej i samorządowej mamy do czynienia wprost z inwazją ludzi kompletnie bezbarwnych, pozbawionych jakiejkolwiek ikry, nie mówiąc już o tak wyśrubowanych wymogach, jak charyzma czy skonkretyzowane wizje na urządzanie regionu i kraju.

Rzecz dotyczy wszystkich ugrupowań politycznych bez wyjątku. Można replikować, że na przykład Platforma Obywatelska ma pośród parlamentarzystów takie gwiazdy, jak Kazimierz Kutz (w Sejmie), Krystyna Bochenek i Maria Pańczyk (w Senacie) albo Jerzy Buzek (w Parlamencie Europejskim).

Problem w tym, że jak jeden mąż są to "guest stars", a więc goście spoza partyjnego kręgu, zaproszeni na listy wyborcze z braku własnych osobowości.
Sama partia nie ma w województwie żadnego polityka przyzwoitego formatu, nie wyłączając lokalnego lidera Tomasza Tomczykiewicza, który idealnie wpisuje się w marną przeciętność swojego zespołu.

Partyjni eksponenci na wojewódzkich stanowiskach są równie bezpłciowi jak ich lider, wyrwani niczym króliki z kapelusza iluzjonisty: pojawili się, pourzędują i znikną w niebycie.

Wejdźmy do tramwaju, pokazujmy ludziom zdjęcia. Czy ktokolwiek rozpozna nich marszałka albo wojewodę? Nikłe szanse. Partyjna marność została pogłębiona przez wewnętrzne konflikty i rozłamy (weźmy tylko szkodliwy spór wokół osoby poprzedniego marszałka albo rugowanie z partii prezydenta Gliwic). W wyborach samorządowych kandydatem PO na prezydenta Katowic był jakiś gołowąs bez śladu politycznego temperamentu, co na kilometr pachniało groteską.

Potem było już tylko usłużne wspieranie kiepskiej prezydentury za cenę dwóch wiceprezydenckich etatów. Za tyle dziś można w Katowicach kupić usługi partii, która rządzi krajem.

A kim może pochwalić się śląski PiS? Przez kilka lat partia ta miała na Śląsku twarz Jerzego Polaczka, polityka może mało dynamicznego, ale jednak pełnego twórczych pomysłów (przykładem niezapomniana Szkoła Liderów - znakomity i dobrze prowadzony pomysł na kształcenie młodych kadr dla życia publicznego). W poprzednim rozdaniu parlamentarnym wspierał go Alojzy Lysko - znakomita postać, pełen pasji pisarz, nauczyciel, społecznik, doskonale znany w środowiskach rdzennych Ślązaków.

Obu panów już nie ma w tym kręgu. Czy ktoś potrafi wskazać, kto dziś tworzy regionalne struktury PiS-u, kto z ramienia tej partii posłuje w parlamencie?

Może wie to kilku dziennikarzy śledzących życie parlamentarne. Chyba w geście skrajnej desperacji lokalny PiS usiłuje reanimować dla swych potrzeb politycznego nieboszczyka Marka Kempskiego, ekswojewodę z czasów AWS, odsuniętego ongi od władzy pro publico bono, skompromitowanego nieudolnością i bufonadą.

Śląska lewica miała kiedyś postacie, które brylowały na politycznym świeczniku. Niezależnie swych od moralnych kwalifikacji (z czym różnie bywało, ale taka już istota tego ugrupowania), byli widoczni, byli jednoznaczni. "Baronowie" twardą ręką dzierżyli ster władzy, kiedy ją mieli i jeszcze mocniej wychylali się z ław opozycji. A nad nimi była świecąca najjaśniej gwiazda śp. Barbary Blidy, osobowości na kilometr wyrastającej ponad towarzystwo, emanującej paletą barw, potrafiącej znakomicie odnaleźć się w każdej sytuacji życia publicznego.

Tej gwiazdy partia pozbyła się najwcześniej, odsuwając ją na boczny tor, a wszystko przypieczętowała tragedia jej nagłej śmierci.

Zagłębiowscy "strongmeni" z lokalnego SLD wykruszyli się wraz z kolejnymi skandalami i politycznymi zawirowaniami.

Dziś lewica ma oblicze całkowicie bezpłciowego Zbyszka Zaborowskiego, którego od upadku w niebyt uchroniła spadająca z nieba posada wicemarszałka województwa - w zamian za kilka partyjnych głosów w wojewódzkim sejmiku.

To jest - pożal się Boże - "lider wojewódzkich struktur", polityk, którego największym osiągnięciem życia publicznego był występ w teleturnieju "Milionerzy", gdzie doszedł do poziomu.... eliminacji.
A co się stało z regionalną quasi-partią, czyli Związkiem Górnośląskim? U progu lat 90. była to polityczna potęga, mająca w swoim gronie takich mocarzy, jak Wojciech Czech (ówczesny wojewoda), ks. Stanisław Tkocz (wieloletni redaktor "Gościa Niedzielnego", podówczas jeden z najbardziej wpływowych ludzi w województwie), prof. Julian Gembalski (światowej sławy artysta, wirtuoz organów), prof. Andrzej Klasik (ekonomista) czy reżyser i malarz Antoni Halor.

To tylko początek długiej listy znakomitości. Czy dziś ktokolwiek "z ulicy" byłby w stanie wymienić choćby tylko prezesa tej organizacji? Organizacji, której jedynym zajęciem w życiu regionu jest wystawianie pocztu sztandarowego na msze i pogrzeby.

Nie potrafię postawić diagnozy, dlaczego świat politycznych elit najludniejszego regionu w Polsce tak strasznie skarlał, dlaczego wzięła w nim górę przeciętność nakreślona na bardzo, bardzo niskim poziomie.
Nie uwierzę, że z wielomilionowej społeczności nie można wyselekcjonować postaci barwnych, wizjonerów, ujmujących erudytów, którzy potrafią porwać tłumy. Jest ich na pewno wielu, ale kto ma o nich zabiegać?

Bezpłciowi partyjni liderzy, którzy na ich tle jeszcze bardziej zszarzeliby a potem znikli w niebycie? Dlaczego do życia publicznego garną się miernoty, gdy ludzie pomnikowego formatu wolą stać z boku? Czy bezpowrotnie skończyła się epoka śląskich mężów stanu?

Na razie ten proces postępuje, z każdym kolejnym rozdaniem jest gorzej, a dna ciągle nie widać.
I nie chodzi tu o to, aby było komu porywająco występować w telewizji, choć i to się liczy. Daleko większy kłopot w tym, że nie zdarzyło się w historii naszej cywilizacji, aby bezbarwni przeciętniacy zdołali cokolwiek twórczego wymyślić i zdziałać.

Ciągle stoi przed nami potrzeba wielkiego skoku, potrzeba doszlusowania do grona znaczących europejskich regionów, co wymaga szaleńczego rozmachu, twórczego myślenia, intelektu w podstawowym znaczeniu tego słowa.

Gabinety śląskich gmachów publicznych pamiętają Richarda Holtzego, Friedricha Wilhelma Grundmanna, Wojciecha Korfantego, Michała Grażyńskiego czy choćby Jerzego Ziętka.
Każdy z nich ma trwałe miejsce w historii Górnego Śląska, Polski, Niemiec i w ogóle Europy.
Po rewolucji 1989 roku zanosiło się na wielką kontynuację. Niestety, po niespełna 20 latach okna tych gabinetów pozostają otwarte. Bez obaw, orły nie wylecą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!