Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Porywający spektakl. Francuzi na finiszu

Eryk Mistewicz
Uwielbiam francuskie kampanie wyborcze. Francuzi mają rację mówiąc, że to oni wynaleźli demokrację. Potrafią ją, podobnie jak wino i sery, przygotowywać i prezentować najlepiej.

W żadnym innym kraju nie ma takich emocji. Dowód? Frekwencja! Frekwencja bijąca rekordy świata. Frekwencja, o której mogą tylko marzyć topiący swoje kampanie w miliardach dolarów Amerykanie, ale i Polacy odbierający z niedowierzaniem frekwencję sięgającą 80-85 procent. A jednak tak, to Francja dzierży - i nie wypuszcza z rąk od kilku już kampanii - Oskara dla politycznych marketerów za najlepszą - najbardziej angażującą wyborców - kampanię.

Osiągnięto to w dosyć prosty, choć wciąż kontestowany przez agencje reklamowe i domy mediowe, sposób. W 1990 r. wprowadzono całkowity zakaz reklamy komercyjnej w polityce. Zakończono wolnoamerykankę w przestrzeni publicznej w czasie kampanii.

I tak: zakazano billboardów. Jedynie w dwóch-trzech miejscach każdej dzielnicy, przy urzędzie, szkole, szpitalu umieszczono ciąg tablic. Jedna tablica na kandydata, taka sama powierzchnia (ledwie metr na półtora metra) dla każdego. Bez szansy dokupienia dodatkowej powierzchni. Bez wielkich tablic, bez billboardów.

Podobnie w telewizji czy radiu: nie można dokupić miejsca ani czasu na propagandę wyborczą. Każdy dysponuje takim samym czasem. Równe dla wszystkich kandydatów, bezpłatne reklamówki stanowią najchętniej oglądane elementy programu telewizyjnego, komentowane na gorąco w sieciach społecznościowych.

Zero ulotek. Jedynie raz w trakcie kampanii każdy z francuskich podatników otrzymuje szarą kopertę zawierającą programy każdego z kandydatów. Ulotka każdego z kandydatów ma taką samą wagę, taki sam wymiar.

Zakazany jest telemarketing, nękanie telefonami namawiającymi do głosowania za takim czy innym kandydatem. Ścisłe reguły dotyczą też reklam politycznych w internecie.

Na co więc kierowane są tak zaoszczędzone środki? Jak przekonują politycy wyborców? Skąd więc, mimo zakazu reklamy, tak wysoka frekwencja wyborcza?

Po pierwsze, z perfekcyjnej strategii i wielkich meetingów. Na ostatnie wielkie pierwszomajowe spotkanie Nicolasa Sarkozy'ego na Trocadero przyszło 200.000 ludzi. To rekord Europy! I mniej więcej jedna piąta tego, co są w stanie zgromadzić w stanie pełnej mobilizacji łącznie wszystkie polskie partie polityczne. Wielkie meetingi pochłaniają środki, ale też pozwalają uczestniczyć w kampanii wielkim masom. Pozostałym zaś o tym mówić.
Po drugie, z siły więzów społecznych. Francuska prowincja żyje polityką nie tylko w czasie kampanii. Kluby szachowe i kółka seniorów, prawdziwe młodzieżówki polityczne, społeczności w realnym życiu i w wirtualnych serwisach, wreszcie głosowanie od lat na tę samą partię, całymi rodami, to element wyborczego sukcesu, w kolejnych już wyborach, w których przyszło mi uczestniczyć.

Po trzecie, ze strategii i siły opowieści. Francuzi - i to jest chyba główny powód mojego uwielbienia dla tutejszych kampanii - nie poszli śladem Amerykanów, lecz sięgnęli do antycznej historii, do dziedzictwa kulturowego kontynentu, do mitów i narracji osadzonych w europejskiej tradycji. Kampania jest taką właśnie rywalizacją opowieści, narracji, w której wybory wygrywa ten, kto lepiej opanuje sztukę przykuwania uwagi odbiorców, narzucania obrazu świata, prowadzenia za sobą do urn wyborczych. Francuscy story-spinnersi, a więc twórcy porywających opowieści wiedzą, że ludzie nie mają czasu już na nic, na żadne nowe wiadomości, na żadną politykę. Chyba że zostanie im dobrze opowiedziana. I to bez billboardów, bez reklamy!

Przykłady? Jeden za drugim, bowiem każdy dzień kampanii to de facto rywalizacja narracji, wojna opowieści. Gdy przeciw urzędującemu prezydentowi ("prezydentowi schodzącemu" - jak z lubością powtarza Francois Hollande) przygotowano opowieść o sposobie finansowania jego kampanii z 2007 r. przez rząd libijski, nie minęło kilka chwil, a okazało się, że i socjaliści mają problem: są zdjęcia, szefostwo sztabu Hollande'a biesiadowało z Dominikiem Strauss-Kahnem. Jedynie Segolene Royal wyszła ze spotkania nie mogąc zdzierżyć przebywania z człowiekiem, który tak nie szanuje kobiet.

I teraz jedna część Francuzów idzie do wyborów motywowana tym, aby ukarać Sarkozy'ego, także za jego związki z Kaddafim i psucie polityki, a druga część Francuzów mobilizowana jest opowieścią, że trzeba pójść, zagłosować, ukarać Hollande'a bratającego się z DSK, a więc także psującego politykę.

Gdy jedna strona zaczęła rozpuszczać informacje o tym, że Hollande został poparty przez związek imamów z 700 meczetów Francji (a na dodatek w jego sztabie są marokańscy fundamentaliści), druga strona zaczęła mobilizować młodych wyborców opinią, że Sarkozy, jeśli zwycięży, zakaże używania środków antykoncepcyjnych bez zgody rodziców. I tak kolejne opowieści każdego dnia przykuwają uwagę, mobilizują.

Uwielbiam kampanie wyborcze we Francji także dla sztuki debat telewizyjnych, dopracowania, wynegocjowania między sztabami najdrobniejszych szczegółów, aż po temperaturę w studio telewizyjnym. Debaty wygrywa się bowiem przed ich rozpoczęciem.
Uwielbiam francuską kampanię z racji humanistycznego podejścia do użycia nowych technologii. Dane Lightspeed Research pokazują, że ledwie 5 proc. Francuzów ciekawi się informacjami zamieszczanymi na Twitterze przez polityków i dziennikarzy. Ale to wystarczy, aby właśnie Twitter stał się najszybszym środkiem narzucającym ogląd spraw w trakcie kampanii. Claire Secail i Pascale Mansier zajmujące się komunikacją polityczną w CNRS twierdzą wręcz, że Twitter stał się w rękach aktywistów politycznych tym, czym klej do przyklejania ulotek w rękach ich przodków. W trakcie ostatniej debaty na Twitte-rze zamieszczono 355 tys. wpisów na ten temat! 5,5 mln użytkowników tego serwisu pozna też przed innymi wyniki, nic nie robiąc sobie z ciszy wyborczej.

Jednak przede wszystkim uwielbiam tutejsze kampanie wyborcze, bo jak nigdzie indziej to fantastyczny spektakl. Teatralizacja kampanii w żadnym kraju, a uczestniczyłem w kampaniach pod różnymi szerokościami geograficznymi, nie jest tak porywająca. Efektem jest nie tylko wyjątkowa frekwencja, niewyobrażalna dziś już w demokracjach zachodnich, ale i emocje sięgające zenitu. W 2007 r. po ogłoszeniu wyników spalono w całej Francji ponad 700 samochodów. Zapewne spłoną samochody i w ten weekend. Cena demokracji. Ale to moim zdaniem lepsze niż rosnąca obojętność wyborców.

Autor jest konsultantem politycznym, pracuje w Polsce i we Francji, ostatnio wydał książkę "Marketing narracyjny. Jak budować historie, które sprzedają" (Wyd. Helion).

* CZYTAJ KONIECZNIE:

*TAKIEJ BIJATYKI NIE BYŁO W KATOWICACH OD LAT! ANTYFASZYŚCI KONTRA POLICJA - ZOBACZ ZDJĘCIA i FILMY
*EGZAMIN GIMNAZJALNY 2012 - SPRAWDŹ JAK CI POSZŁO, ZOBACZ ARKUSZE i ODPOWIEDZI. PRZECZYTAJ O PRZECIEKACH

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera


* BUDYNEK JAK TITANIC? JEDNA Z NAJWIĘKSZYCH ZABRZAŃSKICH TAJEMNIC ODKRYTA [ZDJĘCIA + FILM]
* OSTATNI CASTING MISS ZAGŁĘBIA 2012 [ZOBACZ ZDJĘCIA!]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!