Prezes Bumaru padł, ale kontrakt indyjski ocalał

Na taką decyzję w Łabędach - gdzie produkowane są te maszyny - czekano od 63 dni! Choć w zakładach rozpoczęły się już pierwsze przymiarki do realizacji wartego 275 mln dolarów zlecenia, to w ciągu ostatniego tygodnia coraz częściej można było usłyszeć niepokojące spekulacje, czy aby rada nadzorcza Bumaru nie zablokuje kontraktu uznając go za nieopłacalny lub niewykonalny ze względu na krótki (3-letni) termin realizacji zlecenia. Przedłużający się brak oficjalnej akceptacji dla tej umowy miał jakoby świadczyć o tym, że rada uznała decyzję zarządu o jej podpisaniu za nieuzasadnioną.

Tak wygląda WZT-3, eksportowy hit Bumaru ZOBACZ ZDJĘCIA

- To byłaby całkowita kompromitacja. Przecież negocjacje z tej sprawie trwały kilka lat - podkreślał Zdzisław Goliszewski, szef Solidarności w Łabędach. W podobnie alarmistycznym tonie wypowiadała się Business Centre Club - największa polska organizacja pracodawców - która kilka dni temu wystosowała w tej sprawie list otwarty do premiera Donalda Tuska.

Przebieg wtorkowych obrad mógł budzić obawy co do dalszych losów kontraktu. Rada nadzorcza koncernu odwołała bowiem ze stanowiska prezesa Edwarda E. Nowaka. Sam kontrakt ocalał, a jego realizacja - jak podkreśla Monika Koniecko, rzeczniczka Bumaru - jest jednym z priorytetów zarządu.

Nie zmienia to jednak faktu, że 2 ostatnie miesiące można uznać praktycznie za stracone, a czasu na realizację zlecenia i tak jest niezbyt wiele. Obaw nie kryją związkowcy z Łabęd. O napiętym terminarzu przypominają również przedstawiciele ministerstwa skarbu. Magdalena Kobos, rzeczniczka resortu podkreśla, że czas realizacji zlecenia liczy się nie od wczoraj, ale od dnia zawarcia kontraktu.

- Każdy dzień zwłoki zwiększa ryzyka, że nie zostanie on terminowo wykonany - mówi Magdalena Kobos.

* CZYTAJ KONIECZNIE:

*ZOBACZ LISTĘ ZAWODÓW DO DEREGULACJI
*Hans Kloss powrócił FILM, ZDJĘCIA, RECENZJE, czyli HISTORIA PRAWDZIWA