Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

PRZEMYSŁAW MIŚKIEWICZ "Precz z komuną”: Poczucie smaku

Przemysław Miśkiewicz
No to mamy nowy, 2024 rok. Atmosfera bojowa, jedna strona krzyczy: „teraz będzie normalnie” i robi wszystko, żeby normalnie nie było. Druga, ta bliska mojemu widzeniu świata, równie mocno krzyczy: „nie damy się” i powoli niestety daje się ogrywać, wchodząc w buty tych pierwszych, protestujących kilka lat temu przed Sejmem. I mógłbym o tym pisać długo, tylko po co. Razem z dużym gronem moich przyjaciół wybieramy się na demonstrację 11 stycznia do Warszawy. Uważam, że trzeba dać konkretny sygnał rządzącym, że zgody na takie zachowania, jak wyłączenie sygnału TVP Info (jak w stanie wojennym) czy odcięcie ośrodków regionalnych TVP, być nie może. Ale na pewno nie jedziemy w obronie tego, co było przez ostatnie lata czy groteskowego „prezesa TVP” Michała Adamczyka. I tyle dziś o polityce. Bo nowy rok ma swoje prawa.

Przed nami dużo dni, które niewątpliwie zmienią naszą optykę na to, co jest i na to, co będzie. A czasami nawet na to, co było.

Kończą się dni obżarstwa, którego, jak co roku, miało już nie być. Przecież obiecywaliśmy sobie w zeszłym roku, że to już koniec, że jedzenie nie może się marnować, a my nie możemy pocić się z przejedzenia. I znowu się nie udało.

Najpierw wigilia, która ma być przeżyciem rodzinnym i duchowym, a po trzecim czy czwartym daniu staje się już prawie wyłącznie kulinarnym. Potem dwa dni Świąt, z rodzinnymi śniadaniami, często przechodzącymi w obiady, a po chwili wytchnienia - w kolacje. Chwila oddechu przed Sylwestrem i znów powrót do niedalekiej przeszłości. Jeszcze kilka dni i Święto Trzech Króli, z kolejną powtórką z rozrywki, bo przecież jedzenie nie może się zmarnować. Piszę o tym trochę ironizując, a przecież sam to bardzo lubię i takie drobne ludzkie skłonności do uciech kulinarnych są mi bardzo bliskie. Bo jedzenie jest też darem Bożym. A dobrze przygotowane jedzenie... to prawdziwa poezja.

Od czasu, kiedy zacząłem trochę jeździć po Europie (na świat chyba już mi sił i czasu nie starczy) wszędzie próbuję lokalnego jedzenia. Nie wyobrażam sobie wyjazdu do Czech bez piwa i knedliczków z gulaszem lub wędzoną (uzeną) karkówką. Słowacja to oczywiście bryndzowe haluszki, czyli kluseczki z bryndzą i skwarkami. Na Węgrzech króluje zupa rybna (halaszle) i gulasz lub bogracz. I mógłbym tak jechać przez całe Bałkany. Jeść byrki, burki czy banice. Ciorby de burty czy szkembe ciorby - czyli flaki robione na różne sposoby, np. te drugie z dodatkiem mleka i marynowanego czosnku. Wsuwać baraninę w Bułgarii czy Chorwacji, we Włoszech spaghetti i pizzę, które smakują zupełnie inaczej niż te u nas. Mogę zachwycać się kuchnią hiszpańską z tapasami, a już pod niebiosa wychwalać portugalską zupę cataplanę, w której można znaleźć wszystko, co wcześniej żywe w morzu pływało. Jednak po powrocie zawsze mam ochotę na polskie jedzenie.

Co prawda to polskie nie do końca jest zawsze polskie z pochodzenia, bo czy kotlet schabowy jest tylko u nas? Można go zjeść pod różnymi postaciami w Niemczech, Austrii, Czechach czy na Ukrainie. Ale ten nasz z ziemniakami i kapustą, najlepiej po przesmażeniu wrzucony na chwilę do piekarnika - jak dawniej mówiono „duchówki” lub „bratruły”, jest absolutnie najlepszy. I co z tego, że pierogi są ruskie? Wcale nie dlatego, że były z Rosji, tylko chodziło o pierogi robione przez Rusinów, zamieszkujących nasze państwo w dawniejszych wiekach. Na Ukrainie są pierogi z kartoflami i z kartoflami i grzybami, ale takich, jak te nasze, nie trafiłem nigdy i nigdzie, no chyba że w polskiej knajpie na naszych dawnych Kresach.

A co powiecie o barszczu czerwonym, tym jaki robimy na wigilię? Zrobionym z własnego zakwasu z czerwonych buraków. Ja lepszego niż u mnie w domu nie jadłem nigdy. Mógłbym pisać o jedzeniu bez końca, jestem łasuchem i jedyne potrawy, bez których mogę się obyć, to słodycze, ale to nie znaczy, że ich nie lubię. Kiedy jadę przez Koszyce, to zawsze wejdę do mojej ulubionej kawiarni, gdzie wybór ciastek „zabija”. Do niedawna wszystkie były po jeden euro, ale teraz się to pewnie zmieniło. We Lwowie, mimo wojny, też można zjeść ciacha i lody wręcz fantastyczne, bo tam jest kawiarni bez liku, podczas gdy u nas trzeba ich szukać ze świecą.

Niestety dobry Pan Bóg, dając mi super poczucie smaku i narażając przez to na liczne nałogi, w zupełnie niezrozumiały sposób pozbawił mnie zamiłowania do smaku kawy. Nie rozumiem, jak może kawa smakować komukolwiek i gdziekolwiek. Próbowałem w Wiedniu, Budapeszcie, w Warszawie, Lwowie, w Bukareszcie i Bóg wie gdzie. Osoby, z którymi bywałem w kawiarniach, zachwycały się smakiem, ja tylko aromatem, bo po pierwszym łyku czar pryskał. Nie odmawiam nikomu prawa do tego, by określać kawę mianem wspaniałej czy przepysznej, niestety ja chyba czegoś takiego jak kawa, która by mi smakowała, nie doczekam. W dwóch przypadkach zdarzyło mi się coś na kształt zachwytu, ale raczej było to sytuacyjne. Pierwszy raz na szkolnym obozie, podczas wieczornej dyskoteki w Złotych Piaskach. W ciągu dnia nic nie jadłem i kawa z czterema łyżeczkami cukru pozwoliła mi dotrwać do końca imprezy. Drugi raz było to gdzieś w Rumunii, w jakiejś zupełnie byle jakiej knajpie, chyba w Solcy. Był tam gigantyczny, zajmujący kilka metrów ekspres do kawy i uznałem, że trzeba spróbować. Nie wiem, czy magia miejsca zwykłej knajpy, połączona z tym gigantem sprawiła, że kawa była smaczna, czy też smaczna naprawdę była.

Ale na koniec coś polskiego najbardziej. Bo o ile o schabowy, barszcz czy pierogi można się spierać, to już o bigos nie. I ile domów, w których ten bigos się robi, tyleż przepisów na niego. Jedno jest pewne - musi być kiszona kapusta, a dalej... Chociaż zaraz, kiszona zdecydowanie, ale czy odciskana przed wrzuceniem do garnka, czy też płukana? Czy dodajemy surowej szatkowanej, czy wędliny przesmażamy, a mięsa przepiekamy? A co z koncentratem pomidorowym (dla mnie to profanacja)? Grzyby suszone, wcześniej namoczone, to chyba wszyscy, ale podobno można pieczarki (tu odnośnie profanacji jw.)? A śliwki suszone czy wędzone, czy też wcale, i czy wino na końcu?

Ja mam swój przepis i oczywiście jestem absolutnie przekonany, że robię najlepszy bigos. Zresztą nie tylko jestem przekonany - po prostu tak jest. Pamiętam, jak robiłem swój pierwszy bigos w 1985 roku. Ileż to trzeba było się nakombinować, żeby zdobyć cokolwiek poza kapustą. No ale wtedy... Precz z komuną!!!

Nie przeocz

Musisz to wiedzieć

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera