Smolorz: Franz von Winkler - ojciec zapomniany

Paweł Smolorz
Katowice na swoje 150. urodziny przeznaczyły 2,5 mln zł. Organizacją obchodów zajęła się Instytucja Kultury Katowice Miasto Ogrodów, która przeznaczyła na współorganizację koncertu - transmitowanego przez Drugi Program Telewizji Polskiej - 800 tys. zł. Wystarczy, by zastanowić się, czy o czymś w tym całym geburstagu nie zapomniano?

Jeszcze nie tak dawno prezydent Marcin Krupa, reklamował te wydarzenia jako „wielkie boom!, wow!”, i nie było powodów mu nie wierzyć. W końcu, w swojej ogródkowej instytucji kultury, zatrudnia największych miejskich architektów rozrywki, którzy przekonali swoich mocodawców (jeszcze za kadencji Wielkiego Wodza Piotra) do tego, że to co robią, zawsze jest „boom!, wow!", i te "boom!, wow!" warte jest każdych pieniędzy.

Zresztą, pół biedy pieniądze – nie o to właściwie chodzi. Mnie z portfela nie ubyło, a kultura jako produkt, jest warta tyle, ile inni są w stanie za nią zapłacić. Mam jednak niesmak innego rodzaju.

Byłem przekonany, że urodziny miasta, szczególnie dotyczące okrągłej rocznicy, będą ugruntowane na sentymentalnie opowiedzianej historii. Spodziewałem się intelektualnego "boom!, wow!". Nic z tego – znowu "Bercik", tyle, że cały w złocie.

W telewizyjnej „Dwójce” mogliśmy zobaczyć imponującą scenę, pierwszoligową realizację telewizyjną, magię świateł, której celem było... kolorowanie merytorycznego szajsu. Takich koncertów, opartych na estetyce "szarpidrutu" i "umpa-umpa", na słabych nieśmiesznych kabaretach, niewymagających od widza zbyt wiele, mamy w telewizji na pęczki – w Kielcach, w Szczecinie, w Poznaniu etc. Ba! W tym czasie, podobna (jak nie lepsza) impreza odbyła się w Chorzowie na festiwalu... piwa.

Mnie nauczono, że w urodziny myśli się o rodzicach. Arcymistrze kultury z "Miasta Ogrodów", w swoim scenariuszu nie znaleźli za wiele miejsca dla Franza von Winklera – założyciela tego miasta. Katowice stały się dorosłym synkiem megalomanem, który wstydzi się ojca, udaje, że go nigdy nie było, a swoje życie zawdzięcza tylko polskiej Macierzy.

Franz von Winkler to niezwykła postać - "pucybut", który przez ciężką pracę, ale także przez łóżko, stał się milionerem, bez którego prezydent Marcin Krupa byłby sołtysem, Krzysztof Respondek prowadziłby dożynki, o których obwieszczałby pan Łukasz Kałębasiak, w lokalnej gazetce "Wieś Ogrodów".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na Twitterze!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na Twiterze!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze 8

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

k
karlus
Polak - obywatel RP lubi ukazywać siebie jako ofiarę i poszkodowanego. Nagminne jest zapominanie o historii i aprobowanie tylko jedynej prawdy - tej objawionej i odgórnie narzuconej.
W tym przypadku zapomniano o kontekście historycznym, ale to, tak jak i pomroczność jasna jest zakodowane w polskich genach.
Na jednym ze spotkań - Michał Smolorz użył określenia: "pamięć wybiórcza" - odnosząc je do "odwiecznie polskiego Śląska". Myślę, że trafił w sedno!
Ostatnio - jak co roku - oglądaliśmy szopkę pod nazwą: bohaterska obrona wieży spadochronowej.
Polska pamięć wybiórcza pozwala na to, aby fikcję literacką z gatunku: "science fiction", wymyśloną przez pisarza Gołbę, a następnie sfilmowaną przez reżysera Komorowskiego - uznać za prawdę historyczną!
Tego typu przykłady owej polskiej pamięci wybiórczej - można mnożyć w nieskończoność!

A co do naszych Śląskich rodów i mieszkańców - stawiam skorupy przeciwko orzechom, że za rok w dniu 31.10.2016 roku polskie władze i polscy historycy zapomną o 150-tej rocznicy urodzin Evy von Tiele-Winckler - szczególnie, że nie była katoliczką! Na dodatek to Ślązaczka z niemieckim obywatelstwem urodzona w Miechowitz!!! Tego polscy narodowcy nie zdzierżą!
Tak jak i Śląskich noblistów...
S
Sandman.
Chopek lubi wyciongać pruskie trupy ze szrankow i tulić je, pieścić, niuniać. Dowo tym pruskim trupom kusiu, halo je po ich kościstych rączkach. Ktoś sie może tego boć i zadzwoni do dochtora, ale to niy jo... hehehehehe
f
filatelista
6 wideo | 118 audio | 1951 miejscowości
ZALOGUJ
SOBIBÓR
INFORMACJE O MIEŚCIE
Lokalizacja
Historia miejscowości
Plany miasta, nazwy ulic
SPOŁECZNOŚĆ ŻYDOWSKA PRZED 1989
Historia
Demografia
Organizacje i stowarzyszenia
Oświata i kultura
Handel, przemysł, usługi
Legendy i opowiadania
Relacje, wspomnienia
Teksty kultury
Pamiątki
Niezidentyfikowane
Ludzie, listy nazwisk, genealogia
Polscy Sprawiedliwi
ZABYTKI
Synagogi, domy modlitwy i inne
Cmentarze
Zabytki kultury materialnej
Miejsca martyrologii
Judaika w muzeach
Judaika w Centralnej Bazie Judaików
MIASTO DZIŚ
Aktualności
Ziomkostwa
Kultura, projekty społeczne i edukacyjne
Żydowskie organizacje religijne
Kontakty lokalne
Inne
ŹRÓDŁA
Archiwa
Bibliografia
Linki
ALEKSIEJ WEIZEN (UR. 1922) O OBOZIE ZAGŁADY W SOBIBORZE (FRAGMENTY WYWIADU)
AutorzyAktualizuj tekst i lokalizacjęAktualizuj kształtDodaj zdjęcieDodaj audioDodaj film
ARTYKUŁ ZWERYFIKOWANY
— Ale takie było wtedy prawo! Po powstaniu przebiłem się do partyzantów, potem przyłączyłem się do walczących grup. Podbiłem Brześć, potem z Armią Czerwoną wkroczyłem do Polski. Podbiliśmy Gdańsk, później przekroczyliśmy Odrę. Widzi Pan, wróciłem do naszej armii, walczyłem i przeżyłem; 998 razy skakałem ze spadochronem. Miałem szczęście.

— Mówi Pan poważnie?

— Oczywiście. Wie Pan, życie jest wartością dla której trzeba walczyć.

— Po wojnie wrócił Pan do Chodorowa, w którym mieszkał Pan jako dziecko.

— Nikt z mojej rodziny nie przeżył w tej mieścinie, położonej na południe od Lwowa. Wszystkich zastrzelili Niemcy. (…)

— Karl Frenzel zapewniał podczas rozmowy z Thomasem Blattem, że co nocy ma koszmary, że Sobibór go nawiedza.

— Niech ma te koszmary. To był potwór. Jak coś mu nie pasowało to wyciągał broń i strzelał. Jest mi tym trudniej o tym mówić, że niektórzy z tych zbrodniarzy wciąż jeszcze żyją. (…) Niektórych nawet zwolniony z więzienia i zmarli spokojnie w ojczyźnie. A innych do dziś nie odnaleziono i nie ukarano. Dlatego jest mi trudno o tym mówić. Dlaczego zwolnili Karla Frenzela w 1980 r. z więzienia? (…)

— Gustav Wagner, zastępca komendanta obozu, uciekł do Brazylii. Dopiero w 1978 r. został aresztowany.

— Nie chcę o tym mówić. Gustav Wagner rozrywał dzieci na kawałki na oczach matek. Nie jest warty, żeby wspomnieć go żeby choć jednym słowem. Nie mogę tego wszystkiego zapomnieć, a przecież wcale nie chcę o tym pamiętać. Opowiadam o tym wszystkim… i drżę, bo ja to wszystko przeżyłem.

— Kurtowi Bolenderowi, jednemu z zarządzającym mordowaniem Żydów, udało się ukrywać aż do 1961 roku.

— Kurt Bolender szczuł więźniów psami i kazał im wyrywać z ich ciał kawałki mięsa. Psa nazywał „człowiekiem” a ludzi „psami”. Kiedy szczuł psy krzyczał: „Człowieku, bierz psa!” Bóg jeden wie, co przeżyłem. Wszystko, co było, chodzi mi po głowie — cały czas. Mam to przed oczami, jakby to było wczoraj. Żeby móc o tym opowiadać trzeba nabrać dystansu. A to właśnie mi się nie udaje.

12
Administrator dołożył wszelkich możliwych starań, aby prezentowane treści były prawdziwe i aktualne oraz nie naruszały praw osób trzecich,w tym praw autorskich, jednak nie może tego zagwarantować. Dlatego błędne informacje na stronie internetowej nie mogą być podstawą roszczeń. W przypadku jakichkolwiek wątpliwości prosimy o kontakt na adres: [email protected]
f
filatelista
ALEKSIEJ WEIZEN (UR. 1922) O OBOZIE ZAGŁADY W SOBIBORZE (FRAGMENTY WYWIADU)
AutorzyAktualizuj tekst i lokalizacjęAktualizuj kształtDodaj zdjęcieDodaj audioDodaj film
ARTYKUŁ ZWERYFIKOWANY
Materiał udostępniony dzięki uprzejmości p. Marii Ciesielskiej, absolwentki Akademii Medycznej w Warszawie oraz Szkoły Głównej Administracji i Zarządzania w Warszawie, od lat zajmującej się gromadzeniem materiałów dotyczących obozu zagłady w Sobiborze, autorki licznych publikacji na ten temat.

Aleksiej Weizen (ur. 1922) jest jednym z ostatnich z żyjących uczestników powstania w obozie zagłady w Sobiborze, które wybuchło 14.10.1943 roku. Mieszka w Riazaniu, w Rosji. Wywiad przeprowadził Artur Solomonow.

— W maju 1942 r. dotarł Pan do Sobiboru. Czy pamięta Pan tę podróż?

— My wszyscy w wagonie bydlęcym wiedzieliśmy, że jedziemy do obozu zagłady. Wiedzieliśmy, że wiozą nas tam, żeby nas zabić, i że nasze życie skończy się, jak tylko tam dotrzemy. Ja już w drodze do obozu zacząłem czekać na śmierć. A potem w Sobiborze wciąż na nią czekałem. Miałem świadomość, że mogą mnie zabić w każdej chwili. Mogli cię zabić tak po prostu, bo akurat spojrzałeś na strażnika, albo byli zwyczajnie w złym humorze. Aż do października 1943 r., ponad rok, cała moje egzystencja płynęła pod znakiem jednej myśli: czekałem na śmierć. Cały czas.

— Jak wyglądał dzień w obozie?

— Mordowali. Potem dawali jedzenie tym, którzy mogli jeszcze pracować. A potem zabijali dalej. Od piątej rano do późnego wieczora musiałeś pracować, i cały czas czekałeś, że cię zabiją, bo czegoś nie zrobiłeś dobrze, czy też ktoś po prostu ma ochotę cię zabić. Każdego dnia do obozu przyjeżdżały pociągi towarowe pełne ludzi. Niemcy brali z każdego pięciu czy dziesięciu zdrowych, resztę natychmiast pędzili do komór gazowych. Zawsze jeden ze strażników obserwował umieranie przez małe okienko w drzwiach. No, a potem się zbuntowaliśmy. Byłem jednym z powstańców. Bo dla nas śmierć była lepszym wyjściem, lepszym niż życie w obozie w ciągłym strachu. To było jak przy grze w karty: stawiasz wszystko i albo wygrywasz, albo przegrywasz. Było 50% szans: albo oni zniszczą nas, albo my ich.

— Miał Pan przyjaciela w Sobiborze?

— Każdego dnia były tortury, strzały i mordowanie. W takim świecie przyjaźń nie jest możliwa. Dopiero Aleksander Peczerski, dowódca powstania, stworzył w obozie atmosferę, w której możliwe było coś na kształt koleżeństwa między więźniami. Niedługo po jego przybyciu założyliśmy podziemny komitet.

— Pamięta Pan pierwsze spotkanie z Aleksandrem Peczerskim?

— Gdyby nie on, to by nas wszystkich wymordowali. On doprowadził do powstania. Zabijaliśmy Niemców pojedynczo, w sumie 14 z nich. Jako pierwszego zabiliśmy Johanna Niemanna, zastępcę komendanta obozu.

— Miał Pan wyrzuty sumienia zabijając Niemców?

— Jakie wyrzuty sumienia? Gdybyśmy my ich nie zamordowali, to oni zabiliby nas. No i potem uciekliśmy. Wielu więźniów zginęło próbując sforsować drut kolczasty własnymi ciałami. Z głośnym "hurra" rzucili się na płot – a potem nadbiegli następni, którzy po ciałach tych pierwszych przeszli na wolność, cały czas wśród świstu kul.

— W 1965 r. zeznawał Pan w procesie przeciwko ukraińskim pomocnikom w Sobiborze, zwanym Trawnikami. Rozpoznał Pan dawnego Trawnika Zajcewa, dzięki czemu został postawiony przed sądem w Krasnodarze, na południu Rosji. Jak zachowywał się Zajcew stojąc naprzeciwko tych, których wtedy torturował?

— Próbował oczywiście ocalić skórę. Ale to był potwór. Zastrzelił niezliczoną ilość dzieci i starców. A podczas procesu próbował się usprawiedliwić jak tylko mógł.

— Czy wśród SS-manów i strażników nie było nikogo, kto by się zachowywał jak człowiek?

— Nie. Nikogo.

— Niechętnie Pan mówi o życiu w obozie, woli Pan mówić o powstaniu.

— Tak, kiedy myślę o Sobiborze, to myślę o powstaniu. Myślę o momencie, w którym pojęliśmy, że możemy umknąć śmierci. Nie myślę o rzeczach które zdarzyły się przed powstanie. Wielu z ocalonych z Sobiboru odwiedza to miejsce pamięci, żeby wspom
T
Tyta
to ze wom sie w tyj waszyj komunistycznyj gowie cojs poje balo,
to nic nowego, to wiymy od downa,
yno wytlumaczcie Slonzokom, co mo wspolnego katowicki Gyburtstag,
z tym, co zescie tak gorliwie skopiowali,

zyca wom dobrego dochtora
f
filatelista
Niymietzko dokladność, pieronskie bandyty

RELACJA ZELDY METZ
Społeczność żydowska przed 1989 – Relacje, wspomnienia
Polska / lubelskie
AutorzyAktualizuj tekst i lokalizacjęAktualizuj kształtDodaj zdjęcieDodaj audioDodaj film
Fragment relacji Zeldy Metz (źródło: Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma, relacja nr. 301/458).

Po przybyciu transportów odstawiano wagony na bocznicę. Ludzie wychodzili z wagonów niosąc rzeczy. Chorzy dojeżdżali kolejką do lazaretu. Tam Niemiec Gomerski dobijał ich wystrzałem z rewolweru. Zdrowi szli przez lagier II do sortowni. W specjalnych barakach odkładali paczki. Oddzielano mężczyzn od kobiet. Dzieci mogły iść tak z mężczyznami, jak z kobietami. W innych barakach musieli się rozebrać i układać rzeczy według ustalonego porządku (osobno koszule, osobno suknie itp). Nago podchodzili do kasy. Tam oddawali pieniądze, kosztowności i wartościowe rzeczy. Niemcy albo dawali blaszane numerki, albo podawali ustnie numer, żeby w drodze powrotnej mogli odebrać rzeczy i pieniądze. Następnie wchodzili do baraków, gdzie obcinano kobietom włosy, potem do "łaźni", tzn. do komory gazowej.

Administrator dołożył wszelkich możliwych starań, aby prezentowane treści były prawdziwe i aktualne oraz nie naruszały praw osób trzecich,w tym praw autorskich, jednak nie może tego zagwarantować. Dlatego błędne informacje na stronie internetowej nie mogą być podstawą roszczeń. W przypadku jakichkolwiek wątpliwości prosimy o kontakt na adres: [email protected]
S
Salzhering
Przecietny Polak nie wie kto jego ojcem, nawet nie wie tego najczesciej tez jego matka.

Nie nalezy sie wiec dziwic, ze Polacy nie wiedza nic o zalozycielu miasta Kattowitz.
f
filatelista
ALEKSANDER PECZERSKI (1909–1990), O POWSTANIU W SOBIBORZE
AutorzyAktualizuj tekst i lokalizacjęAktualizuj kształtDodaj zdjęcieDodaj audioDodaj film
ARTYKUŁ ZWERYFIKOWANY
„Po wyselekcjonowaniu i odesłaniu naszej grupy, pozostałych ludzi z naszego transportu odprowadzono na inny plac. Zwykle zabiera się tam wszystkich, nie wybiera się nikogo. Tam nakazuje się ludziom odłożyć pakunki i rozebrać się, gdyż rzekomo mają iść do kąpieli. Kobietom obcina się włosy. Wszystko odbywa się cicho i sprawnie. Kobiety, już ostrzyżone do gołej głowy, w samych koszulach, idą razem z dziećmi. Za nimi, w odległości jakichś 100 kroków, idą zupełnie nadzy mężczyźni; wszyscy są otoczeni silną strażą. Niedaleko od tego miejsca, gdzie widzicie dym, znajduje się „łaźnia”. Stoją tam dwa budynki: jeden dla kobiet i dzieci, drugi dla mężczyzn. Nie widziałem urządzenia wewnętrznego „łaźni”, ale opowiedzieli mi o tym ludzie dobrze poinformowani. Na pierwszy rzut oka wszystko jest tak urządzone, jak w prawdziwej łaźni: krany z zimną i gorącą wodą, miednice do mycia się... Jak tylko delikwenci przekraczają próg, natychmiast zatrzaskują się drzwi, a z góry zaczynają opadać gęste, ciemne kłęby gazu: rozlegają się przeraźliwe, straszne krzyki.... Nie trwają jednak długo. Szybko przechodzą w charczenie. A potem następuje duszenie się i kurczenie ciał. Powiadają, że matki osłaniają swym ciałem dzieci — ciągnął Boruch swą opowieść. „Bademeister” pilnuje prawidłowości przebiegu procedury, śledząc go przez małe okienko w suficie. Po piętnastu minutach wszystko jest skończone. Rozwierają się klapy i trupy staczają się do wagoników, znajdujących się w piwnicach „łaźni” i zawczasu do tego celu przygotowanych. Napełnione ciałami ludzkimi wagonetki szybko odjeżdżają. Wszystko jest zorganizowane według ostatniego słowa niemieckiej techniki. Na dworze układa się trupy w pewnym ustalonym porządku, oblewa się je i podpala”[1.1].

Pokaż przypisy

Administrator dołożył wszelkich możliwych starań, aby prezentowane treści były prawdziwe i aktualne oraz nie naruszały praw osób trzecich,w tym praw autorskich, jednak nie może tego zagwarantować. Dlatego błędne informacje na stronie internetowej nie mogą być podstawą roszczeń. W przypadku jakichkolwiek wątpliwości prosimy o kontakt na adres: [email protected]
Wróć na dziennikzachodni.pl Dziennik Zachodni
Dodaj ogłoszenie