Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Korfanty: Śląski bożyc budził zachwyt i zawiść. Bywał solą w oku

Grażyna Kuźnik
Wojciech Korfanty
Wojciech Korfanty arc
20 kwietnia 1873 roku urodził się polityk, który przyprowadził Górnoślązaków do Polski, ale stawiał warunki, bronił ich tożsamości i autonomii. Jego postać nadal wywołuje silne emocje.

Kiedy w Katowicach odsłonięto pomnik Wojciecha Korfantego, padły słowa: „Niewielu było w naszej historii ludzi równie zasłużonych, a jednocześnie tak brutalnie sponiewieranych przez swych rodaków, odrzuconych i skazanych na zapomnienie”.

A jednak dzisiaj to właśnie on najczęściej patronuje ulicom, placom i alejom w śląskich miejscowościach, wyprzedzając takie ikony jak Karol Miarka i Stanisław Ligoń. Korfanty wiedział, jak zmienne są ludzkie losy, jak zawodna bywa cudza wdzięczność, i że oczekiwania wobec innych należy tonować. Na cokole pomnika wyryto jego słowa: „Jedną tylko wypowiadam prośbę do ludu śląskiego, by pozostał wierny swym zasadom chrześcijańskim i swemu przywiązaniu do Polski”.

Dalsza część tej wypowiedzi jest realistyczna, ale nie pozbawiona poezji: „Nie okazała się Polska taką, o jakiej marzyliśmy, ale nie ustajmy w pracy i poświęceniu, aby z niej zrobić Polskę godną naszych marzeń”.

Czarna legenda

Bronisław Korfanty, wnuk Jana, brata Wojciecha, wspominał: - O Korfantym pisali historycy w książkach, ale to była postać, o której lepiej było na co dzień nie rozmawiać. Zresztą ludzie wiedzieli o nim bardzo mało. W szkole nikt mnie nigdy nie zapytał, czy to był mój krewny, jakie były losy mojej rodziny.

- Mieć takie nazwisko przed wojną i po wojnie to nie był żaden fart - opowiadała autorce Anna, prawnuczka siostry Korfantego.

- Ślązakom w Polsce ciężko się żyło. Gadali, że Korfanty sprzedał ich do takiego biednego kraju, gdzie nic nie ma. I nadal są różne poglądy co do niego. Dlatego ja wolę uważać, komu mówię o swojej rodzinie.

Korfanty podczas jednego z wieców wyskoczył z obietnicą, że w polskim Śląsku każdy chłop otrzyma od państwa krowę. Chociaż brakuje dowodów, że naprawdę to powiedział, kwestia krowy pojawiała się stale w pretensjach zwykłych Ślązaków do Korfantego. Polskie władze miały wobec niego inne zarzuty.

W roku przyłączenia Górnego Śląska do Polski Wojciech Korfanty mógł zostać premierem. Głosowało za nim 291 posłów, przeciwko było 206. Ale nie zgadzał się Józef Piłsudski i w tej kwestii nie odpuścił. Czy widział w nim rywala? Skończyło się na tym, że rok później Korfanty został wicepremierem w rządzie Wincentego Witosa, ale na krótko, bo rząd się rozpadł. Korfanty zrozumiał, że na ogólnopolską karierę nie może liczyć.

Niechęć Piłsudskiego wpłynęła na życie Korfantego i co za tym idzie, także na opinię wielu Polaków. Powody tej antypatii mogły być różne: Piłsudskiemu nie podobały się związki Korfantego z endecją, jego konflikt z Grupą Wschód wojsk powstańczych, poza tym on sam wyrósł z konspiracji i spisków, a Korfanty już tych metod nie popierał. Może znaczenie w osobistym osądzie Piłsudskiego miał fakt, że był raczej abnegatem, nie interesowały go luksusy, żył w dyscyplinie, po wojskowemu. Korfanty „śląski bożyc”, nie był takim ascetą. Przyjazny mu przecież dyplomata Kajetan Dzierżykraj-Morawski wspominał: „Zaprzeczyć było trudno, że tryb życia i nawet wygląd zewnętrzny byłego trybuna robotniczego przybierały stopniowo cechy burżuazyjne. Zasiadał w radach nadzorczych spolonizowanego przemysłu górnośląskiego, zamieszkał w obszernej willi, już nie redagował, ale finansował zależne od siebie pismo. Budził zawiść, która z wolna przeradzała się w podejrzenia i znajdowała ujście w rozchodzących się, wpierw pocztą pantoflową, a płynących już następnie kanałami urzędowymi, donosach”.

Jako typowy czarny charakter występuje Korfanty jeszcze w wydanym w 2010 roku kryminale Konrada Lewandowskiego „Śląskie dziękczynienie”. Intryga tej książki zasadza się właśnie na konflikcie Korfantego z Piłsudskim. Jest rok 1929. Nadkomisarz Jerzy Drwęcki z Warszawy otrzymuje zadanie przyjazdu do Katowic, ma tutaj namówić Korfantego do ugięcia się przed rządem, pod groźbą niejasnych szykan. Wysyła go z taką misją ulubieniec Piłsudskiego, pułkownik Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Sławny ułan jasno tłumaczy jej cel: „Panowie opozycja tak się rozbisurmanili, że przyszła pora spuścić im manto na gołą d...”. Pułkownik twierdzi, że Korfanty to gangster. Drwęcki na to: „Bohatera narodowego, który przywrócił do macierzy kawał Górnego Śląska, nazywasz gangsterem?”. A Wieniawa: „Nie ja, tylko Komendant. To człowiek idei, żyjący dla sprawy, a Korfanty jest cynik bez żadnych hamulców moralnych. Z naszych tajnych subwencji na powstania śląskie brał do własnej kieszeni ile wlazło, rozliczać się z nich nie musiał. Po każdym powstaniu przybywał mu, jeśli nie dom, to kawał ziemi albo konto w banku szwajcarskim”. Takie bajdy rozpowszechniali jego przeciwnicy polityczni.

Nadkomisarz tak widzi Korfantego: „Jest to miły, jowialny człowiek o bystrych oczach, z wysokim czołem i pszenicznym wąsikiem. Nie ma nic z demona”. Ale słyszy od niego: „Polityk nie może być biedny. Nie po to idzie się do polityki, aby cierpieć za miliony. Polityk jest od gromadzenia władzy, pieniędzy i ludzi, aby móc dysponować nimi według swego uznania”. Korfanty w książce nie zaprzecza, że jest rzezimieszkiem na wielką skalę. Autor dostałby od gwałtownego Korfantego niechybnie prawym sierpowym.

Zohydzali, co polskie

Jak było naprawdę z majątkiem Korfantego? Wytaczano mu stale sprawy o zaległe podatki, które w końcu wygrywał. Ale Najwyższy Trybunał Administracyjny przyznawał mu rację dopiero po wielu latach. Tymczasem pojawiały się kolejne śledztwa, podejrzenia i plotki, chociaż zdarzało się, że wygrzebany przez prokuraturę świadek zeznawał na korzyść Korfantego. Poseł ludowców Józef Putek tak komentował jego sytuację: „Różne okoliczności wskazują, że jedynym celem wytoczenia sprawy jest to, aby się ona nigdy nie skończyła, a co najważniejsze, aby zawsze istnieć mógł pretekst do osadzenia Korfantego w więzieniu”.

Wojciech, w zapisie chrztu parafii siemianowickiej Albert - był najstarszym synem Józefa, górnika z kopalni „Fanny”, i Karoliny z domu Klecha. Urodził się w chłopskiej chacie we wsi Sadzawki, dzisiaj to Siemianowice. Miał jeszcze czworo rodzeństwa, siostry Rozalię i Juliannę, braci Andrzeja i Jana. Na miejscu chaty rodzice zbudowali później kamienicę, zadłużając się po uszy. Ten dom stoi do dzisiaj.

Na jego froncie zachowała się kamienna tablica, na której podobno sam Korfanty ładnie wykaligrafował po polsku sentencję „Oświata i praca naród wzbogaca”. Ceglany budynek powstał w stylu epoki; ubikacje na dworze, woda na korytarzu. Rodzina mówiła, że chociaż u Korfantych mocno zaciskało się pasa, to dzieciom kazano się uczyć. Wszyscy byli patriotami po matce, która należała do organizacji polskich kobiet i uczyła dzieci czytać na „Żywotach świętych” Piotra Skargi.

Wojtek, jak mówiono na niego w domu, dostał się do katowickiego gimnazjum. Wielki sukces, ale przekonał się tam, jaką cenę trzeba czasem płacić za swoje poglądy. Na kilka miesięcy przed egzaminem maturalnym wyrzucono go ze szkoły „za harde manifestowanie swojej polskości”. Maturę zdawał eksternistycznie na oceny celujące.

Korfanty przyznawał: „Zasługę mojego uświadomienia narodowego przypisać muszę moim hakatystycznym profesorom w gimnazjum w Katowicach, którzy zohydzaniem wszystkiego, co polskie i co katolickie, wzbudzili we mnie ciekawość do książki polskiej, z której pragnąłem się dowiedzieć, czym jest lżony i poniżany naród, którego językiem w mojej rodzinie mówiłem”.

Dyrektor gimnazjum wyjaśniał w piśmie do landrata, czyli urzędnika administrującego powiatem, że usuwa tego ucznia, bo młody Korfanty przysposabia się do zostania przywódcą „wielkopolskiej partii w tutejszej okolicy”. Natomiast Korfantemu dyrektor powiedział, że wybierając bycie Polakiem, zapewne będzie miał „psie życie”.

Jan F. Lewandowski w biografii Korfantego podaje, że można spotkać rozmaite daty jego nauki, ale w oficjalnym biogramie posłów do Reichstagu figuruje, że uczęszczał do gimnazjum w Katowicach w latach 1887-1895. Było to gimnazjum miejskie przy ul. 3 Maja 42, dzisiaj to VIII Liceum Ogólnokształcące im. M. Skłodowskiej-Curie. Na początku nauki wiejski chłopak pokonywał z domu sześć kilometrów, potem rodzice umieścili go na stancji. Miał zostać księdzem.

Rodzina Korfantych była bardzo religijna, w finansowaniu nauki Wojciecha, a gimnazjum kosztowało 100 marek rocznie, pomagał ksiądz dziekan Victor Schmidt, proboszcz parafii mariackiej w Katowicach. Wojciech Korfanty był za to wdzięczny nawet wtedy, gdy znalazł się w ostrym konflikcie z księżmi z partii Centrum, z którą proboszcz był związany.

70 razy karany

Korfanty jako uczeń rzeczywiście kontaktował się z działaczami narodowościowymi z Wielkopolski. W gimnazjum założył polskie kółko, do którego należał też Konstanty Wolny - przyszły pierwszy marszałek Sejmu Śląskiego. Przyjaźnili się do końca życia. Wyrzucony z wilczym biletem Wojciech nie został sam. Wspierał go finansowo poseł Józef Kościelski z Wielkopolski, przewodniczący Koła Polskiego, który pomógł mu przenieść się do Berlina. Korfanty studiował najpierw na politechnice, później prawo i ekonomię na Uniwersytecie we Wrocławiu, ale jako wolny słuchacz, aż do zdania matury w Gimnazjum św. Elżbiety we Wrocławiu.

Zajmował się działalnością polityczną, a zarabiał udzielaniem lekcji, został na przykład korepetytorem litewskiego arystokraty Witolda Jundziłły i miał to szczęście, że zjeździł z nim całą Europę, ucząc się języków i nabierając ogłady.

Miał swój zamysł, a znał się na reklamie. Pojawiły się papierosy „Korfanty”, pocztówki z jego portretem, nawet wódka „Korfanty”. W 1902 roku wybrano go na prezesa Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Katowicach, a rok później został posłem do Reichstagu, pierwszym narodowym posłem polskim ze Śląska i w dodatku najmłodszym. Zachowała się anegdota z tamtych czasów: gdy Korfanty ostro zarzucił władzom dyskryminację Ślązaków, sędziwy pruski arystokrata zbeształ go: - Pan jeszcze taki młody, a takie rzeczy wygaduje! Korfanty odpowiedział mu chłodno: - Starość nie chroni przed głupotą, panie hrabio.

W „Odezwie do ludu śląskiego” Wojciech Korfanty wspominał: „Zbliżały się wybory do Reichstagu w 1903 roku. Na Górnym Śląsku wówczas niepodzielnie panowała niemiecka partia centrowa, a Górnoślązacy uchodzili powszechnie za Prusaków po „wasserpolsku” mówiących. Trzeba było wybrać z Górnego Śląska posłów polskich, którzyby wstępując do Koła Polskiego w Reichstagu, zamanifestowali przynależność Górnoślązaków do narodu polskiego i podzielanie jego ideałów. Za artykuły z wyroku sądu pruskiego więziono mnie w centralnym więzieniu we Wronkach, gdzie mnie zakutego jak zbrodniarza w kajdany odtransportowano, głowę mi jak złoczyńcy ogolono i ubrano w mundur więzienny. Gdym opuścił więzienie pruskie, wróciłem do Katowic dozorowany na każdym kroku przez policję. Zostałem jednym z redaktorów „Górnoślązaka”, założonego podczas mego pobytu w więzieniu. Walka polityczna i narodowa, walka wyborcza wrzała w całej pełni. Pisywanie artykułów, bieganie z wiecu na wiec, z posiedzenia na posiedzenie, organizowanie ludu, udzielanie porad wypełniało mi jeden dzień po drugim. Szykany policji, procesy nie ustają, dość powiedzieć, że pod rządami pruskimi byłem coś 70 razy karany za przestępstwa polityczne. Ile godzin spędziłem na przesłuchaniach, ile razy były za mną wysyłane listy gończe, a ile grzywien się napłaciłem”.

Wesele bez ślubu

Korfanty był zaskoczony, kiedy dowiedział się, że nie dostanie uroczystego kościelnego ślubu w parafii Trójcy Przenajświętszej w Bytomiu. Do niej należała jego narzeczona Elżbieta Sprott, panna pracująca, ekspedientka w domu towarowym braci Barasch, urodzona w Miechowicach. Wyglądało na to, że w zawarciu małżeństwa nie będzie przeszkód, rodziny były religijne, ślub wyznaczono na 1 lipca 1903 roku. Ale krytyka agitujących politycznie niemieckich księży w „Górnoślązaku” wywołała ostrą reakcję duchowieństwa. Kardynał Georg Kopp zadecydował, że bez przeprosin ze strony Korfantego o ceremonii nie ma mowy.

Legendy mówią, że w ogóle odmówiono Korfantemu ślubu kościelnego, ale chodziło o taki celebrowany, ze śpiewem i grą na organach. Możliwy był ślub cichy, na taki despekt Korfanty nie zamierzał się jednak godzić. Szantaż się nie udał. 30 czerwca Elżbieta i Wojciech wzięli ślub cywilny, następnego dnia urządzili wesele w domu panny młodej. Korfanty w „Górnoślązaku” pisał w widocznych nerwach: „Goście się zjadą i wesele będzie, choć ślubu dzisiaj nie będzie, choć ślub ten odbędzie się później i w innych warunkach. Wesele bez ślubu! Niejeden by może nie chciał wierzyć temu! I prawda, rzecz to nadzwyczajna, rzeczywiście możliwa tylko u nas, na Górnym Śląsku, gdzie wszechwładnie panuje policja, no i księża centrowcy”.

Korfantemu wydawało się, że bez problemów otrzyma ślub w Krakowie, tymczasem kardynał Jan Puzyna w porozumieniu z Koppem, odmówił tej prośbie. Korfanty wspominał spotkanie z kardynałem jako bardzo przykre. Niemal go wyproszono. Pisał: „Zwarłem pięści, aż paznokcie mi się wbiły w ciało, zacisnąłem zęby i wyszedłem”.

Korfanty nie ustawał w staraniach, w tym czasie małżonkowie po ślubie cywilnym nie mieszkali razem, Elżbieta zamieszkała sama na pensji dla panien. W końcu kardynał Puzyna wyraził zgodę, podobno mówiąc, że będzie miał jednego nieprzyjaciela mniej, a miał ich wielu.

Ślub odbył się 5 października 1903 roku w kościele św. Krzyża w Krakowie. Był bardzo uroczysty, krakowianie rzucali młodej parze kwiaty pod nogi, pięknie śpiewał chór Sokoła, obecny był malarz Włodzimierz Tetmajer. Kardynał Kopp wpadł w taką furię, że zażądał w Watykanie unieważnienia małżeństwa Korfantych. Było to absurdalne. Papież Pius X pominął wniosek milczeniem i przysłał młodej parze błogosławieństwo.

Korfantowie osiedli po ślubie w Katowicach, najpierw przy obecnej ulicy Stawowej 3. Doczekali się czworga dzieci, dwóch córek, Halżki (ur. w 1904 r.) i Marii (ur. w 1908 r.) oraz dwóch synów, Zbigniewa (ur. w 1905 r.) i Witolda (ur. w 1910 r.). Witold zmarł młodo w 1938 roku, prawdopodobnie na białaczkę. W czasie wojny rodzina trafiła do Wielkiej Brytanii, ale Elżbieta jako jedyna wróciła do Katowic w 1947 roku i zamieszkała ze swoimi siostrami.

Wojciech Korfanty nie chwalił się, że jego żona przed ślubem pracowała zawodowo. Kiedy pewien redaktor rozpowiadał, że Elżbieta była „sprzedawaczką” w sklepie, Korfanty obił go pejczem. Sprawa musiała być dla niego ważna, bo nawet zamieścił w 1906 roku ogłoszenie: „Nieprawdą jest, jakoby moja żona była kiedykolwiek sprzedawaczką u Barascha. Natomiast prawdą jest, że żona moja nigdzie i nigdy sprzedawaczką nie była”. Związany z endecją do 1910 roku Korfanty głosił, że miejsce kobiet jest w domu, ale Elżbieta poświęcała się pracy nie tylko domowej, ale też politycznej. Była posłanką na Sejm Śląski z listy chadecji w latach 1930-1935.

Korfanty przez wiele lat znajdował się w ciągłych rozjazdach, był aktywnym posłem do Reichstagu, diety wprowadzono tam jednak późno, podejmował więc różne inicjatywy biznesowe. Kanclerz Rzeszy w latach 1900-1909 von Bülow widział w nim jednak polityka. Zwracał uwagę na zagrożenie, jakie stanowiła dla sprawy niemieckiej na Śląsku „fanatyczna agitacja Wojciecha Korfantego”.

Bezcenna zasługa

Wielu sobie życzyło, żeby gwiazda Korfantego zgasła. Był posłem do Reichstagu do 1912, a do Landtagu do 1918 roku. Zawsze i wszędzie potrafił sobie narobić wrogów. Jedni wydrukowali mu nekrolog: „Po długich i ciężkich cierpieniach finansowych, zmarł śmiercią samobójczą moralno-polityczną głośnej pamięci Wojciech Korfanty”. Naprawdę wyprowadził się do Berlina, gdzie dostał jako taką propozycję pracy w polskiej Wschodniej Agencji Telegraficznej.

W 1918 roku przeniósł się do Poznania, zaczął działać w Naczelnej Radzie Ludowej, która stanowiła rząd polski podczas powstania wielkopolskiego. Był coraz bardziej znany w Warszawie, ale gdy usłyszał, że to Piłsudski jest w całej Polsce „nimbem otoczony”, rzucił nonszalancko: ,,U nas żadnego nimbu Piłsudskiego nie ma!”.

Jako poseł upominał się o zwolnienie Piłsudskiego z Magdeburga, znał też swoją wartość. W dniu otwarcia Sejmu Ustawodawczego 10 lutego 1919 roku przyjechał do Warszawy. „Głos Polski” pisał wtedy: „Kiedy Korfanty jechał do archikatedry, na Nowym Świecie zwolennicy jego odprzęgli konie z dorożki i sami ciągnęli pojazd”. Nagle jednak rzucił się na Korfantego mężczyzna z rewolwerem. Zamachowiec zrobił jeszcze jeden krok w stronę Korfantego i być może ta krótka chwila zadecydowała o życiu polityka. Oficer, który mu towarzyszył, w sekundzie zorientował się w sytuacji i obezwładnił zamachowca. Kim był, nie podano.

Nominację na komisarza plebiscytowego z siedzibą w bytomskim hotelu Lomnitz otrzymał Korfanty 20 lutego 1920 roku. Skarżył się potem na swój pech: „Ile zamachów na mnie urządzali Niemcy, ile razy kule świstały mi około uszu, jak tysiączne tłuszcze napadły na mnie w Lomnicu, oblegały mnie przez pół nocy, jak ostatecznie podpalili Lomnic, zapalając beczki z benzyną. Cudem uratowałem życie z garstką dzielnych obrońców. Milionowe nagrody Niemcy wyznaczali za moją głowę, milionami chcieli mnie kupić”. Po plebiscycie Korfanty stanął na czele III powstania śląskiego (od 2/3 maja do 5 lipca 1921 roku). W czerwcu udzielił wywiadu dziennikarzowi „New York Timesa”. Zapowiedział, że jeśli Polska nie osiągnie celu, będzie drugą, walczącą o sprawiedliwość Irlandią.

W II powstaniu wydał rozkaz do walki, był jednak zwolennikiem dyplomacji i czekał na wyrok międzynarodowej konferencji pokojowej. Powstańcy mieli żal, że wstrzymał ofensywę. Już do końca życia zmagał się z pretensjami innych, że nie był taki, jakby chcieli, jak go sobie wyobrażali. Może i on myślał, że inaczej potoczy się jego życie.

Wszedł w konflikt z wojewodą śląskim Michałem Grażyńskim, został zawziętym wrogiem sanacji. W latach 1919-1930 był posłem na Sejm RP, w latach 1922-1935 posłem na Sejm Śląski. Założył świetnie zorganizowany koncern prasowy, od 1924 roku wydawał dziennik „Polonia” z różnymi dodatkami. Przeciwników drażnił coraz bardziej. W 1930 roku uwięziono go w Brześciu, powód wyszukano w 1911 roku, miał sfałszować wtedy weksle, co było bzdurą. Siedział dwa miesiące, był bity, niechętnie mówił o tym okresie. „Polonia” alarmowała: „Budziciel polskości na Śląsku, wódz i opiekun ludu śląskiego, organizator i przywódca powstania śląskiego, ten, który Śląsk przywiódł do Polski, współtwórca państwa polskiego - więzień brzeski”.

W 1935 roku Korfantego ostrzeżono, że znowu będzie aresztowany. Przedostał się przez zieloną granicę do Czechosłowacji, w kraju rozesłano za nim listy gończe. Został emigrantem. Nie pozwolono mu wrócić, gdy umierał jego syn Witold, wrócił jednak w kwietniu 1939 roku i szybko trafił do więzienia. Przyjaciel mówił, że słyszał wtedy chyba śmiech Bismarcka. Pogrzeb Korfantego 20 sierpnia był manifestacją, jakiej Katowice nigdy wcześniej nie widziały. Powtarzano, że otruto go w więzieniu arszenikiem. Ta niesprawdzona wieść pasowała do jego pełnych zagadek i zwrotów akcji życia.

Ludowiec Maciej Rataj, marszałek Sejmu II RP, podsumował los polityka konkretnie: „O Korfantym, jak o wszystkich wybitnych ludziach, można powiedzieć dużo dobrego i dużo złego. Ale to Korfantemu Polska zawdzięcza rzecz bezcenną - Górny Śląsk”.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera