Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wypadek w Przybędzy: co wydarzyło się kilka godzin przed tragedią?

Jacek Drost
Oskarżony Janusz S. (pierwszy z prawej) odmówił wczoraj składania wyjaśnień
Oskarżony Janusz S. (pierwszy z prawej) odmówił wczoraj składania wyjaśnień Jacek Drost
Usłyszałem potworny huk i szarpnięcie samochodem. Pamiętam, że zabujało mną do przodu i tyłu. Popatrzyłem w lusterka boczne i zobaczyłem kłęby jakiegoś dymu czy pyłu. Nie wiedziałem, co się stało i zacząłem samochód zatrzymywać - czytał wczoraj sędzia Wojciech Paluch zeznania złożone w prokuraturze przez 44-letniego Janusza S., oskarżonego o spowodowanie wypadku w Przybędzy na Żywiecczyźnie, w którym zginęło osiem osób, a 10 zostało rannych. Wczoraj przed biels-kim Sądem Okręgowym rozpoczął się proces w tej sprawie. Na sali rozpraw zasiadły rodziny ofiar.

Oskarżony Janusz S., któremu prokuratura zarzuca spowodowanie wypadku, nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Jednak z zeznań świadków można było dowiedzieć się, co też wydarzyło się na kilka godzin przed wypadkiem.

Poczułem szarpnięcie

Do tragedii doszło 28 marca ubiegłego roku. Janusz S., właściciel tartaku, prowadził ciągnik scania z wózkiem do przewozu drewna. Późnym wieczorem w Przybędzy naczepa uderzyła w jadący z naprzeciwka bus. Wracali nim górnicy z kopalni Mysłowice-Wesoła. Na miejscu zginęło sześciu pasażerów oraz kierowca. Ósma osoba zmarła w szpitalu. Dziesięć osób zostało rannych.

Podczas pierwszej rozprawy prokurator Jacek Boda odczytał akt oskarżenia. Zarzucił Januszowi S., że nieumyślnie spowodował wypadek poprzez świadome naruszenie zasad bezpieczeństwa. Zestaw, który prowadził, był w złym stanie technicznym. Kierowca jechał także zbyt szybko, przez co wózek stracił stabilność toru ruchu, zjechał na przeciwległy pas i zderzył się z prawidłowo jadącym busem.

Janusz S. nie przyznał się do winy i odmówił składania zeznań. Podtrzymał wyjaśnienia z prokuratury.

Wynikało z nich, że nie zdawał sobie sprawy z nieprawidłowego połączenia ciągnika i naczepy. Twierdził, że zostało ono wykonane w profesjonalnym warsztacie. Prowadził też z bezpieczną prędkością, około 60-70 km na godzinę.

Jak zeznawał, w momencie wypadku poczuł, jakby autem szarpnęło, ale nie sądził, że doszło do wypadku. Zatrzymał się spokojnie, wysiadł z kabiny i dopiero wtedy zauważył zmiażdżonego busa.

- Bezpośrednio przed tym nie wykonywałem żadnych gwałtownych manewrów. Jechałem płynnie. Prędkość, z jaką się poruszałem, to było jakieś 60-70 kilometrów na godzinę. Na pewno nie więcej. Ja tego huku nie wiązałem z moim samochodem, tylko to szarpnięcie zbiło mnie z tropu, więc postanowiłem się zatrzymać i zobaczyć, co się stało - zeznał w prokuraturze Janusz S.

Oskarżyciel posiłkowy mec. Andrzej Suchonek w rozmowie z dziennikarzami powiedział, że będzie dążył do potwierdzenia tez aktu oskarżenia.

- Uważam, że materiał dowodowy, a w szczególności opinie biegłych wskazują, iż linia obrony przyjęta przez oskarżonego została stworzona tylko i wyłącznie na potrzeby tego postępowania - powiedział mec. Suchonek.

Odspawane elementy

Świadek Leszek G., współwłaściciel firmy zajmującej się transportem leśnym, zeznawał wczoraj w sądzie, że miesiąc przed wypadkiem Janusz S. skontaktował się z nim telefonicznie. Stwierdził, że spodziewa się dużej dostawy drzewa z Ukrainy lub Białorusi i dlatego chciał kupić od niego nakładkę.

- Miałem nakładkę, dzięki której można samochodem wozić krótkie drzewo. Tą nakładkę kupiłem kilka lat wcześniej w Niemczech. Odmówiłem jej sprzedaży. Później jeszcze kilka razy dzwonił, ale nie zdecydowałem się jej sprzedać. Na dzień przed wypadkiem pan Janusz zadzwonił. Powiedział, że nie ma wyjścia i chciał chociaż pożyczyć nakładkę, bo drzewo jest już w drodze - zeznawał G.

Dodał, że postanowił pożyczyć nakładkę Januszowi S. i ten przyjechał po nią do Żabnicy po południu. Podczas montażu nakładki okazało się, że nie leży tak jak powinna, więc zdecydowali się podjechać do warsztatu w Węgierskiej Górce. Tam za pomocą palnika odcięli jakieś elementy, które blokowały odpowiednie ułożenie nakładki, ale nie naruszyli konstrukcji. Przez jakiś czas przygotowywali też samochód i przyczepę do załadunku drzewa. Okazało się, że są problemy z oświetleniem. Nie wszystkie światła w pojazdach działały - wysiadły bezpieczniki. Janusz S. stwierdził, że po drodze zatrzyma się na CPN-ie i je kupi.

- Na zakończenie dał mi za wypożyczenie do końca kwietnia tej nakładki tysiąc złotych. Nie miał złotówek, dał 250 euro i rozstaliśmy się. O wypadku dowiedziałem się z telewizji - opowiadał Leszek G.

Pod opieką lekarzy

Oskarżonemu grozi do ośmiu lat więzienia. Proces pierwotnie miał się rozpocząć z początkiem lutego. Uniemożliwił to stan psychiczny Janusza S. Teraz biegli orzekli, że mężczyzna może już stanąć przed sądem, choć nadal jest pod opieką psychiatry i psychologa.

Akt oskarżenia obejmował początkowo również diagnostę stacji badania pojazdów, który w październiku 2011 r. dopuścił do ruchu uszkodzony wózek. Prokuratorzy wyszczególnili, że pojazd miał "wadliwie wykonane spawania pęknięć ramy, zużyte opony, niesprawny układ hamulcowy i brak świateł obrysowych". Jego sprawa została wyłączona do osobnego postępowania i rozpatruje ją sąd w Cieszynie. Mężczyźnie grozi do dwóch lat więzienia. PAP



*DŁUGOTERMINOWA PROGNOZA POGODY NA PAŹDZIERNIK 2013
*KULTOWA DZIELNICA: Wybierz swoją dzielnicę i zagłosuj w plebiscycie
*Najpiękniejsze Polki w Kalendarzu Charytatywnym 2014 [ODWAŻNE ZDJĘCIA]
*Najlepsze przepisy na pyszne dania GOTUJ Z DZIENNIKIEM ZACHODNIM

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!