Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z notatnika recenzentki: I gdzie ten Korfanty...?

Henryka Wach-Malicka
Korfanty Hotel Brześć i inne piosenki
Korfanty Hotel Brześć i inne piosenki Marzena Bugała-Azarko
Marketingowo pomysł wykorzystano bez zarzutu - nazwisko Wojciecha Korfantego w tytule nowego spektaklu Teatru Śląskiego naprawdę rozbudziło ciekawość i nadzieje. Tym większe, że w materiałach reklamowych, realizatorzy odżegnywali się od pomysłu na biograficzno-historyczny bryk, zapowiadając rozmowę tym, jak postać Korfantego funkcjonuje dziś w świadomości społecznej. Szczególnie w świadomości młodego pokolenia; niekoniecznie zresztą młodych mieszkańców Ślązaków, choć ich przede wszystkim.

Dla wielu widzów, postać tytułowego bohatera i dyskusja wokół jego roli w historii kraju i regionu to tematy ważne, pomijane jednak w publicznej dyskusji. Zapowiadało się więc wydarzenie. Kwestią pozostawała tylko forma spektaklu i sposób w jaki Przemysław Wojcieszek - autor tekstu i reżyser - uteatralizuje fakty i czy nada im rangę uniwersalizmu.

Powiedzmy szczerze: w dużej mierze skończyło się na ambicjach. Zamiast sztuki scenicznej, (w klasycznym rozumieniu), otrzymaliśmy po prostu ponadgodzinny koncert piosenki aktorskiej. Pomysłowy zresztą skomponowany, obficie korzystających z rozmaitych konwencji teatralnych; od dramatu przez balladę po groteskę. Nie mogę powiedzieć, że aktorzy się nie starali, że nie włożyli w śpiewanie umiejętności, a może i serca, że nie pokazali całego spectrum swoich możliwości. Z zainteresowaniem słuchałam poszczególnych songów, które same w sobie tworzyły miniaturowe spektakle, były zróżnicowane w interpretacji i nastroju. Więc to nie aktorów wina, że nic się tu jednak nie kleiło w całość, a pojedyncze piosenki pozostawały pojedynczymi piosenkami, nijak nie wchodząc ze sobą choćby w cień interakcji. Innymi słowy: wykonawcy zrobili co mogli.

Ale mogli niewiele, bo widowisko pt. „Korfanty. Hotel Brześć i inne piosenki” zwyczajnie nie ma ani scenariusza, ani myśli przewodniej. A przede wszystkim nie ma dramaturga, który uporządkowałby tę opowieść i uczynił ją w miarę czytelną (co wcale nie oznacza - linearną). W efekcie eksperyment Przemysława Wojcieszka zmienił się w zestaw tematów, z cyklu „co sobie przypomniałem, to w spektakl władowałem”. Mamy tu więc „odkrywczą” myśl, że Polacy nie uczą się na własnych błędach. Że skoro szlachetne pobudki Korfantego zniszczone zostały przez rządy sanacyjne, to teraz zagraża nam to samo. Może mogłaby to i być jakaś nić, ale na dokładkę (choć bez kontekstu) realizatorzy postanowili chyba tak: wrzucimy jeszcze Witosa, Konstantego Wolnego i kogo tam jeszcze, żeby widz sobie poszukał w Wikipedii, o co w ogóle chodziło. A teraz dodamy zdanko o... Katalonii, przecież jest na topie.

I przejdziemy do krytyki konsumpcjonizmu, bo skoro gramy na Scenie w Galerii Teatru Śl, w prawdziwej galerii handlowej, to będzie fajna aluzja. I może coś o biedzie, to się zawsze sprawdza. I o pogardzie dla wszystkich innych, co to ich współcześni Polacy nie akceptują, w końcu ksenofobia warta jest nagany. I tak snuje się ta opowieść; dobra w pojedynczych elementach, niemożliwa do złożenia w całość. A Korfanty? No, parę razy go przywołują. Z imienia i nazwiska nawet...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!