Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbrodnia we Wrzosowej. Zasłoniła ciałem dziecko, mąż wbijał jej nóż w plecy

Bartłomiej Romanek, Krzysztof Suliga
Krzysztof Suliga
Tej zbrodni można było zapobiec - twierdzą mieszkańcy Wrzosowej pod Częstochową. I pytają, jak to możliwe, że 47-letni mąż, który znęcał się nad swoją żoną przez dwa lata, pozostawał bezkarny. Ich zdaniem zawinił nie morderca, a system i wymiar sprawiedliwości. Kulisy wstrząsającego morderstwa odsłaniają Bartłomiej Romanek i Krzysztof Suliga

Wrzosowa, dwutysięczna wieś, położona tuż pod Częstochową. To tutaj w jednym ze starych budynków komunalnych tydzień temu rozegrał się rodzinny dramat, który wstrząsnął całą Polską. 47-letni Jacek G. zamordował swoją o 10 lat młodszą żonę. Wioletta G. nawet się nie broniła, wolała własnym ciałem zasłonić 15-miesięczne dziecko.

Pomiędzy małżonkami od dawna się nie układało. Policjanci w ich mieszkaniu byli stałymi gośćmi. - W 2011 i 2012 roku interweniowaliśmy tam aż 14 razy. Trzy razy wnioskowaliśmy o wydanie niebieskiej karty, bo mąż używał wobec kobiety przemocy - mówi Joanna Lazar, rzeczniczka prasowa częstochowskiej policji.

W środę, 23 stycznia, doszło między małżonkami do kolejnej awantury. O co poszło? Podobno Jacek G. zażądał od żony, aby wycofała zeznania, które miały go obciążyć. Mężczyzna już wcześniej został skazany na półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata za znęcanie się nad żoną i 14-letnią pasierbicą (kobieta miała dwójkę dzieci z pierwszego małżeństwa). Teraz groził mu kolejny proces, bo kurator, który opiekował się rodziną, znów złożył doniesienie do prokuratury. Jego zdaniem Jacek G. zachowywał się agresywnie wobec 14-latki.

Wioletta G. nie zamierzała wycofywać zeznań. Wtedy napastnik zagroził, że ją zabije i natychmiast swoje słowa przekuł w czyny. Chwycił za nóż i zadał jej kilkanaście ciosów nożem, nie patrząc na to, że ofiara trzyma na rękach dziecko. Wioletta G. zdążyła jeszcze zadzwonić na policję, aby powiedzieć: "zabił mnie mój mąż".

Policję o możliwym przestępstwie zawiadomił również ojciec mordercy. Kiedy wybuchła awantura, córka zamordowanej pobiegła po pomoc do ojca Jacka G. Niestety, policjanci przyjechali za późno. Kiedy weszli do domu, zastali przerażający widok. Kobieta leżała w kałuży krwi. Obok martwej matki siedziała 15-miesięczna dziewczynka, przeraźliwie płacząc. Dziecko na szczęście zostało tylko lekko ranne w głowę.

Wszyscy we Wrzosowej wiedzieli, że Jacek G. znęca się nad żoną i jedną z pasierbic. On lubił sobie wypić, ale zdaniem mieszkańców na co dzień był spokojny i nie wadził żadnemu z sąsiadów. Ona małomówna, skryta, zamknięta. Spokojna i miła dla obcych, chociaż trudno nawiązywała bliższy kontakt z ludźmi.

Nikt z mieszkańców nie spodziewał się jednak, że dojdzie do takiej tragedii. - Nikt nie mógł przewidzieć, że może dojść do takiej ekstremalnej sytuacji. Każdy na osiedlu w jakiś sposób to przeżywa - mówi jedna z sąsiadek. W jej głosie trudno znaleźć wielką rozpacz, a jeszcze trudniej usłyszeć potępienie dla mordercy. W podobnym tonie wypowiadają się inni mieszkańcy Wrzosowej, z którymi rozmawialiśmy. Nie wiadomo, czy ich obojętność to skrywany lęk przed sprawcą i jego możliwym powrotem, czy jest ona może następstwem wydarzeń sprzed dwóch lat, kiedy wieś przeżywała podobny dramat. Wtedy 54-letni Zbigniew T. zabił młotkiem jeżdżącego na wózku inwalidzkim ojca. Wyrodny syn zadał staruszkowi dziesięć ciosów w głowę. Syna rozsierdziło to, że jego 80-letni ojciec chciał mu przeszkodzić w pójściu do baru.

- To nie do uwierzenia. Kiedy przeczytaliśmy o tym w interne-cie, mieliśmy nadzieję, że tylko ją pobił i jakoś inaczej się to skończy - mówi nam starsza pani. - Nie wiem, jak tam było w czterech ścianach. Widywało się ich, jak razem spacerowali z wózkiem. Można było powiedzieć: wzorowe małżeństwo. Tyle lat go znałam, ale bym się nie spodziewała, że do tego dojdzie. Nie widziałam osobiście, żeby on się upijał. Kiedy się żenił, był starym kawalerem. Wziął na siebie pewien bagaż i może nie potrafił sobie z tym poradzić. Kiedy ona była w domu samotnej matki, na przełomie roku stracił pracę.

Niektórzy mieszkańcy winią za tragedię wymiar sprawiedliwości. Twierdzą, że gehenna kobiety trwała wiele miesięcy, ale nikt nie starał się jej pomóc.

- Ktoś popełnił błąd. Jak miała spokój w domu samotnej matki, trzeba było ją tam przetrzymać. Z tego, co wiem miała dostać niedługo mieszkanie. Przecież instytucje wiedziały wcześniej, że znęcał się nad rodziną - mówi jeden z mężczyzn. - Trzeba działać wcześniej, a nie robić wielkie halo po fakcie. Część mieszkających tu osób ma pretensje do pani kurator, że nie przetrzymała dłużej kobiety w domu matki wiedząc, że ma na początku lutego otrzymać mieszkanie.

Wszystkie osoby, które przez dwa ostatnie lata próbowały pomóc Wioletcie G. bezradnie rozkładają ręce. - Ona nie dała sobie pomóc, odrzucała pomoc - mówią zgodnie.

- Mężczyzna był już wcześniej skazany, ale otrzymał wyrok w zawieszeniu - mówi Romuald Basiński, rzecznik prasowy częstochowskiej prokuratury. - Najważniejszym dowodem w sprawie były zeznania samej pokrzywdzonej. Ale podczas postępowania wycofała ona swoje zeznania, wspaniałomyślnie przebaczając mężowi. Sąd uchylił areszt tymczasowy, a wycofanie z zeznań miało również duży wpływ na wyrok sądu.

Ale tej tragedii przecież można było zapobiec? - pytamy. - Nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć przyszłości - odpowiada prokurator Basiński. - Wyroki więzienia w zawieszeniu z reguły przynoszą oczekiwany skutek. W przypadku takich tragedii zawsze jest tak, że sąsiedzi nie chcą mówić, nie chcą zeznawać, a dopiero zabójstwo rozwiązuje im języki.

Wioletta G. jeszcze kilka dni przed zabójstwem przebywała w Ośrodku Interwencji Kryzysowej w Częstochowie. Została tam umieszczona na wniosek Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Poczesnej.

- Przyjęliśmy ją ze względu na trudną sytuację tej rodziny, a także ze względu na fakt, że kiedyś mieszkała w Częstochowie - tłumaczy Maciej Hasik, rzecznik prasowy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Częstochowie.

W ośrodku kobieta miała przebywać przez trzy miesiące aż zwolni się miejsce w domu samotnej matki. - I kiedy znalazło się miejsce, to ona wróciła do domu. Nie przyjęła również propozycji pozostania w dotychczasowym miejscu - mówi Maciej Hasik i dodaje:
- Mąż przyjeżdżał do Częstochowy kilka razy, ale ona nie chciała się z nim widzieć. Nie chciała również korzystać z pomocy psychologów. Brała udział w spotkaniach grupy wsparcia, ale praktycznie w ogóle się podczas nich nie angażowała.
Jak udało się nam ustalić, kobieta sama chciała zrezygnować z jednej z przyznanych niebieskich kart. Będąc w ośrodku przygotowywała pozew o alimenty i rozwód, później jednak zdecydowała się wrócić do swojego oprawcy.

Zdaniem Danuty Sikory, dyrektorki Publicznej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Częstochowie, taka postawa u kobiet będących ofiarami przemocy często się powtarza.

- Takie kobiety żyją w nieustannym stresie i trudno im wyjść z takiej sytuacji - mówi Dorota Sikora. - Najczęściej są dwa powody takiej sytuacji. Pierwszy to powielenie sytuacji, z którą kobieta spotkała się w dzieciństwie, kiedy również spotykała się z przemocą. Drugi to postawa sprawców, którzy stwarzają kobiecie poczucie, że jeżeli nie wróci ona do domu, to stanie się jeszcze coś o wiele gorszego.

Zdaniem Sikory kobieta staje się wtedy bezradna, traci wiarę w rozwiązanie problemu. Ma błędne przeświadczenie, że jeżeli zwróci się do kogoś o pomoc, to zniszczy rodzinę, choć w rzeczywistości podejmuje próbę ratowania związku.
- Tego nie da się rozwiązać bez pomocy psychologów, a o pomoc trzeba się zgłosić jak najszybciej, już po pierwszym przypadku agresji - dodaje Sikora.
Bartłomiej Romanek,
Krzysztof Suliga

Żona i kochanek zabili męża

Częstochowska prokuratura zakończyła dwa inne śledztwa w sprawie zabójstw małżonków, do których doszło w 2012 r.
Do wstrząsającej zbrodni doszło w Zborowskiem w powiecie lublinieckim. W kwietniu 38-letnia Agnieszka L. wraz ze swym kochankiem 30-letnim Grzegorzem S. zamordowała męża. Kochankowie zaplanowali zbrodnię. Mąż Agnieszki L. przyjechał do domu z Niemiec, gdzie pracował, spotkał się ze znajomymi i pił alkohol. Kiedy wrócił do domu, żona zawiadomiła kochanka SMS-em, że mąż jest pijany i śpi, więc jest okazja, aby go zabić. Para czekała aż trójka dzieci uśnie. Po północy zaatakowali pałkami męża Agnieszki L. Ciało zawinęli w poszwę, wynieśli je do samochodu ofiary i wyrzucili do rowu, Auto porzucili w ustronnym miejscu. Każde wróciło do swojego domu. Zwłoki znalazł przypadkowo rowerzysta. W czerwcu ub.r. w Winownie w powiecie myszkowskim 77-letni mąż zabił siekierą swoją chorą na raka żonę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!