Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bielski teatr na wyłączność, Zakopane bez turystów, wyborni aktorzy i 70 ton błota na planie. Film "Niebezpieczni dżentelmeni" już w kinach

Aleksandra Szatan
Aleksandra Szatan
"Niebezpieczni dżentelmeni" to reżyserski debiut fabularny Macieja Kawalskiego, produkowany przez Agnieszkę Dziedzic z Koi Studio („Tarapaty”) we współpracy z Leszkiem Bodzakiem i Anetą Hickinbotham z Aurum Film („Boże Ciało”). Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE
"Niebezpieczni dżentelmeni" to reżyserski debiut fabularny Macieja Kawalskiego, produkowany przez Agnieszkę Dziedzic z Koi Studio („Tarapaty”) we współpracy z Leszkiem Bodzakiem i Anetą Hickinbotham z Aurum Film („Boże Ciało”). Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE materiały prasowe Kino Świat
„Niebezpieczni dżentelmeni” to reżyserski fabularny debiut pochodzącego z Katowic Macieja Kawalskiego. Kręcony m.in. w Bielsku-Białej film, z udziałem znakomitych aktorów, odsłaniający nieznane oblicze kultowych postaci, przypadł do gustu nie tylko krytykom. Na Warszawskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym został wyróżniony nagrodą publiczności. W piatek, 20 stycznia film trafił na ekrany kin.

"Niebezpieczni dżentelmeni" już w kinach

„Niebezpieczni dżentelmeni” są pełnometrażowym debiutem fabularnym pochodzącego z Katowic Macieja Kawalskiego, absolwenta Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego.

- Scenariusz napisałem w czytelni Biblioteki Śląskiej, często będąc tam jedynym użytkownikiem, od rana do zamknięcia - wspomina Maciej Kawalski.

Kluczowe sceny filmu „Niebezpieczni dżentelmeni” były realizowane w śląskich lokacjach: w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej i we wnętrzach Wyższej Szkoły Przemysłowej w Bielsku-Białej, które w filmie zagrały przestrzenie szpitala.

Scenografia i dekoracja wnętrz jest dziełem znanego artystycznego duetu w składzie Katarzyna Sobańska i Marcel Sławiński („Jesteś Bogiem”, „Zimna wojna”), którzy swoje doświadczenie budowali na deskach śląskich teatrów i do dziś związani są ze Śląskiem poprzez autorską Pracownię Scenografii na Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach.

Rozmowa z Maciejem Kawalskim, reżyserem filmu

Długo przygotowywał się pan do filmu „Niebezpieczni dżentelmeni”?

To zajmuje strasznie dużo czasu, a także szczęścia i wsparcia utalentowanych ludzi. Od pierwszej wersji scenariusza do zdjęć minęło pięć bardzo pracowitych lat.

Ile razy zaczynał pan pisać scenariusz od nowa?

Sporo. Nawet nie z tego względu, że jakaś wersja wydawała mi się niedobra, a bardziej z tego powodu, że kolejna wydawała mi się dużo lepsza. Czułem, że łatwiej będzie zacząć coś od nowa, gdzie indziej położyć fundamenty niż coś przepisywać. Chciałem zrobić film samowystarczalny. Taki, że przychodząc do kina nic nie trzeba wiedzieć o tych postaciach, nie trzeba czytać Wikipedii czy otwierać książki z historii. Wszystkie informacje, niezbędne do cieszenia się filmem, są w nim zawarte. A jest to komediowa, awanturnicza historia. Mam sporą nadzieję, że to przywróci tych artystów do jakiegoś publicznego zainteresowania, bo jest co odkrywać.

Na którym etapie planowania pracy pojawiły się konkretne nazwiska aktorów, którzy mieli wcielić się w główne role? Mamy tu plejadę bardzo mocnych nazwisk, których zgromadzić na jednym planie nie jest łatwo.

Już na etapie pisania wizualizowałem sobie Tadeusza Boya-Żeleńskiego jako Tomasza Kota. Miałem zaszczyt poznać go wcześniej, więc opowiadałem mu o tym scenariuszu, jeszcze na etapie, gdy był konceptem, nie był skończony. Miałem mentalnie wsparcie Tomka. Na bardzo wczesnym etapie marzyło mi się też zaproszenie do współpracy Marcina Dorocińskiego, który już po pierwszej wersji scenariusza (to był 2016 rok) wyraził swoje zainteresowanie. Pisząc z jakimś aktorem czy aktorką w głowie, jest o wiele łatwiej. Ta wizualizacja ma konkretne twarze, nie są to manekiny.

Zdjęcia do filmu realizowane były m.in. w Bielsku-Białej. Szukając lokacji, od początku myślał pan m.in. o terenach województwa śląskiego?

Jeszcze studiując reżyserię, zrobiłem jeden film krótkometrażowy, również dziejący się w czasach zaboru austriackiego. Kręciłem go w Pałacu w Pszczynie, więc miałem to wcześniejsze doświadczenie – wprawdzie na dużo mniejszą skalę – kręcenia filmu historycznego, kostiumowego na Śląsku. Stąd pisząc ten scenariusz, miałem pewność, że są tu ludzie, którzy będą w stanie pomóc. Zarówno od strony wiedzy, rekwizytów, kostiumów czy grup rekonstrukcyjnych, którzy tymi czasami się pasjonują. Na etapie pisania nie wiedziałem o konkretnej lokacji, bo na to składa się bardzo wiele elementów, które są już niezależne od reżysera i scenarzysty. Czyli pytania: czy gdzieś nie będzie w danym czasie remont, albo nie będzie dużej budowy dwie ulice dalej, która jednak może wykluczyć zdjęcia… Plan zdjęciowy wymaga poniekąd laboratoryjnych warunków, szczególnie jeśli jest historyczny. Bo jeśli film jest współczesny, a zza okna usłyszymy współczesne dźwięki, to przynajmniej fabularnie można to wyjaśnić: przejechał ambulans, nie dało się go wyciąć. Teatr w Bielsku-Białej okazał się perfekcyjną lokacją. Dodatkowo byliśmy w stanie uzyskać dostęp do niego na wyłączność, na dość długi czas. Mieliśmy tam długą sekwencję zdjęć plus przygotowanie scenograficzne.

Film kręcony był w czasie pandemii. Jak to wpłynęło na prace?

Pandemia miała wpływ na nasz film, bo była i przekleństwem i w jakiś sposób błogosławieństwem. Przekleństwem, bo opóźniła start zdjęć o rok. Byliśmy z wszystkim gotowi już rok wcześniej. Chcieliśmy zacząć kręcić, ale to nie dało się tego robić z powodów bezpieczeństwa, zdrowotnych, lockdownów… Kiedy kręcenie było już możliwe, musieliśmy z wielu powodów to przesuwać. Okazywało się, że ktoś na innym planie zdjęciowym zachorował, czyli tamta produkcja się opóźnia, w ślad za nią kolejna, a my którzy jesteśmy trzeci w kolejce – też później zaczniemy. Złożenie tych wszystkich kalendarzy było tytanicznym zadaniem. A co było na plus? Gdy udało się ostatecznie wejść na plan, to Zakopane – gdzie mieliśmy pierwsze dni zdjęciowe – było całkiem puste. Bez turystów. Nagle mogliśmy zamknąć dla siebie ulicę przy Krupówkach, w samym centrum miasta, co byłoby bardzo trudne, bądź niemożliwe, w sytuacji normalnego sezonu. Mogliśmy tam zbudować dużą scenografię, fasady budynków, przywieźć 70 ton błota, żeby stworzyć wrażenie epokowości.

O co chodzi w tej historii i kto jest kim? Zerknijcie do galerii zdjęć

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo