Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maraton rolkowo - rowerowy w Dąbrowie Górniczej od kuchni [REPORTAŻ DZ]

Katarzyna Kapusta
Radość z czasu, w jakim pokonałam trasę, i medalu
Radość z czasu, w jakim pokonałam trasę, i medalu Witold Stech
To był mój drugi start w dąbrowskim maratonie rolkowo-rowerowym. Wstydu nie było, ale walka, którą zawodnik prowadzi ze sobą i swoimi słabościami, jest zdecydowanie większa niż można przypuszczać. Na sobie sprawdziła Katarzyna Kapusta

Jadę, a w zasadzie już ledwo zipię, ale przede mną meta. To ostatnie 500 metrów. Już nie pamiętam o tym, że mam potworną zadyszkę, że moje nogi w rolkach odmawiają posłuszeństwa, że jeszcze trzy minuty temu przeklinałam pod nosem i chciałam zdjąć rolki i do mety dojść na piechotę...

Wróćmy do początku. Trzy tygodnie temu wpadł mi do głowy pomysł, jakże ambitny: wystartuję w maratonie rolkowo-rowerowym, który odbywa się każdego roku w Dąbrowie Górniczej. W końcu już raz w nim startowałam. I co by dużo nie mówić - poszłam na żywioł. To było w 2010 roku. Moim partnerem drużynowym był Tomek Sobieraj, były kabareciarz. I jak na człowieka przez 13 lat występującego w kabarecie, wymyślił, że nasza drużyna będzie się nazywać "Kolarsko-rolkowe porozumienia płci. Idylla w Kapuście". Prawda, że chwytliwe? Po pierwszych dwóch słowach zapominam, jak brzmiał początek.

Byliśmy chyba najbardziej niezorganizowanym teamem, który brał udział w maratonie. Dodam, że w dniu maratonu musieliśmy zgłosić się przed godziną 9, by odebrać czipy, które mierzą czas i średnią prędkość, z jaką się jedzie. Wcześniej ustaliliśmy, że Tomek pojedzie 25 km na rowerze (bo taka jest długość trasy w tym maratonie), a ja 5,5 kilometra na rolkach. Skowronkami nie jesteśmy, więc ta pora była zabójcza. No, ale odebraliśmy czipy, numerki i jak na prawdziwych sportowców przystało, pojechaliśmy na... śniadanie do McDonalda. Po śniadaniu Tomek musiał jeszcze zapalić papieroska. A może by tak uciec i nie wystartować? - zastanawialiśmy się.

Gdzie okiem sięgnąć, wszyscy byli w profesjonalnych strojach klubowych, pucowali swoje rolki i rowery i wszyscy mieli... kaski. No tak, nie przeczytaliśmy regulaminu, a bez kasku nie wystartujemy. Szybka burza mózgów. - Jedziemy po kask! - rzucił Tomek. Z Pogorii III w Dąbrowie Górniczej do Ząbkowic blisko nie było, ale daliśmy radę. Jeden kask pożyczony od brata kolegi. Dużo za duży, ale co tam. Za 30 minut start. Zdążyliśmy. Tomek startował parę godzin później, w tym samym za dużym kasku, na rowerze, który już nawet nie pamiętał ostatniego przeglądu technicznego. Co A - wiązało się z utratą życia albo przynajmniej ze złamaną ręką. B - Tomek nie dojedzie do mety. W klasyfikacji generalnej, o dziwo, zajęliśmy 33. miejsce. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ w tym roku postanowiłam, że skoro już startuję, to przygotuję się na tip top. Przynajmniej w teorii.

- Zapisałaś się już? - pyta mnie mój wieloletni kumpel Bartek. - Tak, dlatego muszę zacząć trenować - mówię. Z drugiej strony słuchawki słyszę gromki śmiech. - No, no... To kiedy zaczynasz?

No właśnie, kiedy zaczynam... hmm... Z której strony by nie spojrzeć na mój grafik pracy, to nie mam zbyt wiele czasu dla samej siebie, a co dopiero na trening. Jednak postanowiłam wziąć się ostro do roboty. Codziennie rano pobudka przed godziną 6. Wskakuję w dres i 40 minut biegam po lesie. Nie jem słodyczy i śmieciowego żarcia, a po południu do wyboru basen, siłownia lub po prostu wypad na rolki i trasa o długości 20 kilometrów.
To było w teorii, a w praktyce... no cóż. Jak już wspomniałam wcześniej, nie należę do rannych ptaszków. W związku z tym, gdy tylko rozlegał się dźwięk budzika, nakrywałam się kołdrą i smacznie spałam dalej. Żeby nie było, ambicji mi nie brakuje. Uparta też jestem, więc się zawzięłam. Przez trzy tygodnie zdrowo się odżywiałam. Zero słodyczy, same zdrowe koktajle robione z pomarańczy, grejpfrutów i bananów. Na trzy tygodnie pożegnałam się z czekoladą, coca-colą i innymi słodkościami. Oczywiście nie wstałam nawet raz przed 6 rano, żeby pójść biegać. Mimo to biegałam po pracy. Jeździłam na rolkach wokół Pogorii III z czołówką, która mi oświetlała drogę. Ponieważ chwilę czasu na jazdę miałam dopiero koło godziny 21. No, ale jeździłam. W tym roku wystartowałam sama.

Tegoroczny maraton wrócił do starej formuły: wyścigu na rolkach i wyścigu na rowerach. Czyli dokładnie do takiej, jak w 2010 roku. Problemu więc nie było. W dniu maratonu, czyli 8 września, z nerwów nie umiałam zjeść śniadania, więc wypiłam tylko kawę - bardzo zdrowo - pomyślałam. Gdy już dotarłam nad Pogorię III, gdzie odbywały się zawody, na spokojnie zaczęłam się przygotowywać do startu. Miałam w zapasie jeszcze 40 minut. Chwila rozgrzewki, zakładam rolki, przypinam czipa i rekreacyjnym rolkowym suwem jadę na linię startu. Pełen luz, w ogóle się nie denerwuję.

Do przejechania mam 5,5 kilometra. Na starcie 60 rolkarzy. Krytycznym okiem patrzę na siebie. Eeeee, prawie profesjonalnie wyglądam. Kask jest. Co prawda kupiony w dziale dziecięcym - bo tylko w takim wyglądałam dobrze - ale jest. Żółty, bo to taki twarzowy kolor. No, rolki stare i trochę skrzypią, ale co tam. Dam radę! W końcu ambitna jestem i uparta. Typowy zodiakalny Baran. Aha, uprzedzam wszystkie teksty: "To tylko 5 kilometrów, co to za dystans w ogóle? Przecież na takiej trasie nie można się nawet zmęczyć". Każdego takiego mądralę zapraszam do wzięcia udziału w kolejnej edycji maratonu. Wtedy zobaczymy, czy 5,5 km na rolkach to taki pikuś, biorąc pod uwagę, że liczy się czas. Do mety trzeba dojechać.

Stoimy na starcie. Zawodnicy ruszają co 30 sekund. W pierwszej kolejności ci z dużymi kółkami, znaczy profesjonaliści.
- Trzeci wystartuje, a już pierwszy będzie na mecie - śmieje się jeden facet. Inny rzuca - To nie ludzie, to cyborgi. Słychać głośny śmiech. Co tam! Jesteśmy tu dla zabawy - słychać z tłumu. Tak, dla zabawy. Adrenalina jednak zaczyna buzować. Grzegorz Banach, który daje znak do startu zawodnikom, mówi do mikrofonu: - No i mamy kolejną kobietę na starcie. Ups... mówi o mnie. Słyszę jego odliczanie 5, 4, 3, 2, 1...

Ruszyłam jak pocisk z procy, jak Batman, jak Superman, jak diabeł tasmański w jednym - oczywiście ten z kreskówki. Jadę... Staram się trzymać równe tempo. Muszę rozłożyć siły na całą trasę. Po pierwszym kilometrze brakuje tchu. To ten moment, w którym zaczynam prowadzić sama ze sobą rozmowy. - Po co mi to było? Dlaczego jestem taka durna i sama na własne życzenie tak się męczę? Głośno oddycham, na trasie mijam ochronę, która pilnuje porządku i w razie wypadku zawodnika wzywa pomoc.

- Matko! Chyba zaraz się przewrócę. Czy w ogóle wyłączyłam żelazko? Jadę. Mijam jedną zawodniczkę, drugą, aż słyszę za plecami "Sorry, ale muszę cię wyprzedzić". Puszczam przez okulary spojrzenie bazyliszka facetowi, który mnie właśnie mija.

"A wyprzedzaj se - myślę - wyprzedzaj. Łotrze ty! Fory byś dał kobiecie, ale nie. Jedzie!". O! Widzę metę. To ostatnie 500 metrów. Muszę dać z siebie wszystko. Tylko się nie wywal - mówię do siebie. Udało się, dojechałam. Zwalniam. Tuż za metą dostaję medal. - Gratuluję - mówi pani, która zakłada mi medal. Chcę odpowiedzieć, ale nie mam sił. Dojechałam... i poszło mi całkiem nieźle. Byłam 9. w kategorii kobiet do 30. roku życia. No to teraz zasłużyłam nawet nie na jeden, a na trzy batoniki.



*POGODA NA WRZESIEŃ 2013
*Koszmarny wypadek w Jasienicy: Jechał pod prąd i zginął w płomieniach [ZDJĘCIA +18]
*MISS POLKA 2013: Najpiękniejsze dziewczyny Polski wybrane! [ZOBACZ ZDJĘCIA]
*Kolejka Elka już działa! Zobacz całą trasę z lotu ptaka [ZDJĘCIA+ WIDEO]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!