Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na drodze do dobrej śmierci. Trudne i ważne spotkania

Mateusz Czajka
Mateusz Czajka
Dla naszych przodków myślenie, by... dobrze umrzeć, było czymś naturalnym. Co to właściwie znaczy? Jak przygotować się na ostatnie chwile i... przeżyć je jak najpełniej? Zapytaliśmy.

Ars bene moriendi...

...czyli sztuka dobrego umierania. Jak dobrze... odchodzić? Zapytaliśmy, czym jest „dobra śmierć”. Zwróciliśmy się do tych, którzy pełnią wyjątkową posługę każdego dnia: są z odchodzącymi, towarzyszą im do ostatnich sekund, ale także - towarzyszą i wspierają ich bliskich.

„Hospicjum to też życie”

Chorzowskie hospicjum, tam skierowaliśmy pierwsze kroki. Działa zarówno w domach pacjentów, jak i na oddziale stacjonarnym. - Mamy nasze piękne hasło „Hospicjum to też życie” - mówi Anna Widepuhl, która jest psychologiem w chorzowskim hospicjum. - Chodzi o to, żeby pokazać pacjentowi, że choroba to też życie, ale i pomóc mu przygotować się na ostatnie chwile.

Dr Teresa Kumor-Głodny, lekarka z chorzowskiego hospicjum, mówi, że jej rolą jest leczenie objawów, tłumaczenie wielu spraw, czasem towarzyszenie. Podkreśla, że nie wolno kłamać choremu o jego stanie zdrowia - prawda, to jego niezbywalne prawo.

Jak podkreśla, jeśli się tej prawdy nie przekaże, to tym samym nie pozwala się komuś zmierzyć z tematem odchodzenia, a co za tym idzie, przygotować się na nie i przeżyć najlepiej jak się da ostatni etap życia. To także kwestia profesjonalnego zajęcia się bólem, odleżynami itp.

— Osoby, które nie były przygotowane na tę sytuację, nie zgadzały się czasem na opiekę paliatywną lub nie miały do niej jakoś szybkiego dostępu, zastawałam w silnym bólu i bardzo ciężkiej sytuacji medycznej. Głównie chodzi właśnie o ból. Wtedy praca z takim chorym jest bardzo trudna - podkreśla nasza rozmówczyni.

W tym momencie właściwie trudno mówić o opiece psychologicznej, duchowej. Chory, który walczy z bólem, będzie osobą na ogół zbuntowaną - począwszy od buntu wobec rodziny, służby zdrowia...

Psycholog Anna Widepuhl pracuje z chorymi oraz ich rodzinami. Jak mówi, w czasie leczenia onkologicznego każdy ma z tyłu głowy myśl, że jeśli coś się nie powiedzie, to nadejdzie koniec. Czasem poznają już odpowiedź... Pytanie brzmi tylko: „Kiedy?”.

— Wśród pacjentów są ci, którzy świadomie do tego procesu przygotowują siebie i bliskich. Jest im (i rodzinie) prościej -mówi Anna Widepuhl - Ktoś, kto akceptuje życie, akceptuje też śmierć. Żyjemy w czasach, gdy umieranie jest spychane na margines. Kultywuje się witalność, piękno i zapomina się o tym, że jesteśmy śmiertelni.

Dodaje, że rozmowa o śmierci, choć trudna, zbliża ludzi. - Dla mnie dobre życie to jest dobra śmierć. Świadome życie to też świadoma śmierć. Tematy odchodzenia pojawiają się na różnych etapach naszych spotkań i towarzyszenia pacjentowi - wspomina psycholog.

Hospicjum w Chorzowie wspiera także rodziny tych, którzy odeszli. Żałoba to trudna droga, przed którą nie ma ucieczki. Trzeba się z nią skonfrontować - wtedy jest lżej.

Przebaczyć? „Robię to dla siebie”

Czasem trudno „nadrobić” pewne rzeczy w ostatnich chwilach, jednak nie warto rezygnować. Wspomina o pacjencie, który przed laty zostawił swoją ówczesną żonę z czteroletnim dzieckiem i zerwał kontakt. Chciał przed śmiercią spotkać swojego syna i prosić o przebaczenie. Napisał list. Syn wahał się, czy przyjechać, jednak pojawił się w hospicjum.

— Zapytałam, dlaczego to robi? A on spojrzał na mnie i powiedział: „Czasu się nie cofnie”. Ojca nie widział ponad 30 lat. Wszystko, co zawdzięczał w swoim życiu, zawdzięczał mamie, która pracowała na dwa etaty. Przyjeżdżał po to, jak mówił - żeby codziennie rano, kiedy staje przed lustrem i (jak to określił) „goli tę swoją owłosioną gębę”, na nią nie pluć. Robił to dla siebie - relacjonuje psycholog.

Wizyty syna zapoczątkowały proces przebaczenia. Były po to, żeby iść dalej i żyć. Przebaczenie jest też potrzebne, by umrzeć w spokoju. Nieraz sale hospicyjne były świadkami pojednań, gdy to chory przebaczał odwiedzającemu. Zdarzało się także, że zaciętość zwyciężała i wtedy umieranie było bardzo trudne.

Nadchodzi ten moment...

— Na ogół wiem, że pacjent odchodzi. Jest wyniszczony, żółtoszary, ma coraz mniejszy kontakt z otoczeniem, słabo i szybciej oddycha, zaczyna się niewydolność krążenia. Taką jakby pozamedyczną przesłanką jest też to, że człowiek w ostatnim momencie, o ile tego wcześniej nie zrobił, wypuszcza z ręki praktycznie wszystko - relacje, dom, majątek... Właściwie w pewnym momencie widać pozawerbalnie tę zgodę, jakby wejście już w inny świat - mówi dr Teresa Kumor-Głodny.

Podkreśla, że rolą lekarza jest przygotować także rodzinę (oraz samego chorego) na to, co się będzie działo z jego organizmem. Brak tej wiedzy może sprawić, że rodzina niepotrzebnie będzie chciała np. reanimować umierającego i w ten sposób przedłuży jego agonię oraz przysporzy bólu. Pamięta sytuację, gdzie żona wezwała ratowników medycznych do bardzo chorego męża, którego stan nagle się pogorszył. Miał ponad czterdzieści lat. Gdy ratownicy przyszli, zaczęła się agonia. Chcieli go reanimować.

— Żona powiedziała: „Proszę tego nie robić. Jesteśmy pod opieką hospicjum”. Mężczyzna odchodził spokojnie w otoczeniu rodziny, ona nie przerwała tego. Tutaj właśnie liczy się przygotowanie, także od strony medycznej - opowiada dr Kumor-Głodny.

Nie ukrywa, że jest osobą wierzącą i że to pomaga w pracy. Z jej obserwacji wynika, że największe trudności z odchodzeniem z tego świata nie mają wcale zadeklarowani ateiści, ale ci, którym sprawy ostateczne były przez dłuższą część życia obojętne i sami byli nieokreśleni.

— Sens albo sam proces jego poszukiwania jest ważny. Istotne jest, żeby do czegoś zmierzać, aby śmierć miała sens. Dotyczy to tak samo pacjenta, jak i też rodziny, która przecież zostaje - dodaje nasza rozmówczyni.

Kiedy odchodzi dziecko

Jednym z najtrudniejszych momentów w życiu rodzica jest ten, kiedy musi pożegnać swoje dziecko. Czasem czas, który został dany ojcu i matce, to kilka minut, godzin bądź dni.

— Rodzice najczęściej bardzo boją się tej chwili. Staramy się zawsze powiedzieć rodzicom, że to nie będzie tylko odchodzenie dziecka, ale przede wszystkim jego przywitanie, przytulenie, poznanie, spojrzenie w oczy. Jest w tym radość spotkania - mówi dr Magdalena Wąsek-Buko ze Śląskiego Hospicjum Perinatalnego w Katowicach.

Zadaniem personelu jest zapewnienie dziecku, aby nie czuło bólu (medycyna paliatywna przez ostatnie lata bardzo się rozwinęła), przygotowanie odpowiednich warunków, aby rodzice i dziecko mieli komfort spędzenia ze sobą tych krótkich chwil, które otrzymali - nie zajmując się niepotrzebnymi formalnościami. Dbają także o to, by móc wykonać zdjęcie, odbicie stópek, przygotować plan porodu.

— W każdym odejściu jest ogrom trudu, ale i ogrom piękna. Wynika ono z niesamowitej miłości - widać ją w oczach rodziców, którzy żegnają własne dziecko. Te oczy już pozostają na zawsze - dzieli się z nami poruszającymi słowami lekarka.

Rodzicom trudno uporać się ze stratą. Hospicjum wpiera ich w przeżywaniu żałoby także kilka miesięcy (czasem i dłużej) - w tym psychologicznie. Co istotne, wielu z nich, gdy wspomina swoje dziecko, cieszy się z czasu spędzonego razem - jego życia. Są łzy, ale i radość.

— Rozmowa już jakiś czas po odejściu dziecka nie jest tylko przepełniona płaczem, bólem i żalem. Bardzo często rodzice mówią o uśmiechu dziecka, jego spojrzeniu, cechach wyglądu. Nawet dość długo po śmierci to, co się działo w tym krótkim czasie, wybrzmiewa - dodaje dr Magdalena Wąsek-Buko.

„Skonał w spokoju”

W katolickiej tradycji patronem dobrej śmierci został św. Józef. Umarł w okresie między ofiarowaniem Jezusa w świątyni a rozpoczęciem przez niego publicznej działalności. Jego sanktuarium znajduje się m.in. w Rudzie Śląskiej. Jego proboszcz ks. Adam Brzyszkowski mówi, że św. Józef jest patronem dobrej śmierci, ponieważ prawdopodobnie umierającemu towarzyszyli Jezus i Maryja.

— To taka śmierć, która prowadzi nas do zbawienia, bo w sensie dosłownym dobrej śmierci nie ma. Pismo Święte mówi, że karą za grzech jest śmierć, ale jeżeli to jest śmierć przeżywana razem z Panem Jezusem, to nie śmierć totalna. To śmierć tylko ciała i równocześnie zmartwychwstanie do życia wiecznego - tłumaczy ksiądz Adam Brzyszkowski.

Jak sam wspomina, bardzo ważne jest przygotowanie się (ale i umożliwienie tego bliskim) poprzez szczerą spowiedź, przyjęcie komunii, namaszczenia chorych - choć to ostatnie jest zalecane przyjmować nie tylko w obliczu śmierci. To duże umocnienie. - Miałem kiedyś taką sytuację, że kilka dni ktoś umierał i nie mógł skonać. W końcu rodzina poprosiła o księdza. Przychodzę i widzę, że ten ktoś czekał, aby móc przyjąć sakramenty. Dosłownie do pół godziny skonał w spokoju. Była to dla niego wielka łaska, że nie umierał bez uprzedniego przyjęcia tych sakramentów - mówi.

Ks. Adam Brzyszkowski zaznacza, że najważniejsze dla człowieka wierzącego jest pogodzenie się z Bogiem, ale nie można zapominać także, aby pojednać się z bliźnim.

Zadbanie o testament to także zadbanie o tych, co zostają

— Testament pozwala uniknąć sporów rodzinnych i konfliktów powstających na tle dziedziczenia ustawowego. Pozostawiony przez zmarłego testament (szczególnie taki sporządzony przed notariuszem) upraszcza i przyspiesza postępowanie spadkowe, w ramach którego potwierdza się prawa do spadku po zmarłym – wyjaśnia profesor nauk prawnych na Uniwersytecie Śląskim i radca prawny Jacek Górecki.

Dodaje, że pomyślenie o testamencie przed śmiercią pozwala przenieść majątek także na osoby spoza rodziny i rozdysponowanie go według własnej woli. Niejeden z nas słyszał (lub miał je w swojej rodzinie) o sporach dotyczących spraw spadkowych. Części z nich można uniknąć dzieląc sprawiedliwie majątek za życia.

Co o umieraniu mówili nasi przodkowie?

Jak mówi historyk literatury dr hab. Maria Barłowska z Uniwersytetu Śląskiego, temat ars bene moriendi (sztuki dobrego umierania) był w chrześcijańskiej kulturze (a zatem także polskiej) właściwie od początku. W poruszanych kwestiach były zarówno te dotyczące spraw duchowych (np. jak się modlić), zwyciężać pokusy i jak zamknąć doczesne sprawy (spowiedź, testament). Historyczka zwraca także uwagę na to, że często współczesny człowiek nie rozumie śpiewanego od wieków tekstu suplikacji (w czasie pandemii pojawiał się częściej), gdzie modlono się nie tylko o ochronę przed epidemii czy wojny. Równie ważna była kwestia śmierci. Do dziś w kościołach brzmi czasem: „od nagłej a niespodziewanej śmierci zachowaj nas Panie”. Ciekawe jest także to, że niektóre motywy w literaturze były bardzo praktyczne – pozwalały rozpoznać, że zaczyna się czas agonii.

— Śmierć powinna być spodziewana, a podstawową pomocą okazywaną bliźniemu miało być uświadomienie mu, że umiera, że ów „moribundus” – anonimowy każdy ze sztuki umierania to ja. Stąd tyle uwagi poświęcano opisom symptomów śmierci, by je rozpoznawszy, zaufane osoby swoją obecnością i słowami przez sztuki podpowiadanymi pomogły dobrze wykorzystać ten ostatni moment, kiedy to człowiek sam może jeszcze stanowić o sobie, działać (jak wiadomo, po śmierci jedyną pomocą pozostanie modlitwa żywych) – wyjaśnia dr hab. Maria Barłowska.

Dodaje także, że istotne było również to, że umierano w otoczeniu bliskich. Nikt nie powinien zostawać sam.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Polski smog najbardziej szkodzi kobietom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera