Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Brągiel z Wisły został zaatakowany siekierą przez bandytę. Cud sprawił, że nie zginął. Teraz opowiada o swoim drugim życiu

Jacek Drost
Jacek Drost
Paweł Brągiel ze swoimi synami Heniem i Michałem
Paweł Brągiel ze swoimi synami Heniem i Michałem ARC Pawła Brągiela
W marcowy poranek 2022 roku Paweł Brągiel z Wisły został przed domem zaatakowany przez napastnika. Otrzymał w głowę sześć ciosów kamieniem i dwa siekierą. W ułamkach sekund stanął na granicy życia i śmierci... Teraz dzieli się swoimi przeżyciami.

Czwartkowe przedpołudnie w cieszyńskiej kawiarnio-księgarni Kornel i Przyjaciele. Ruch umiarkowany. Praktycznie z każdego kąta wyzierają książki. Z głośników sączy się muzyka. Od baru słychać odgłos ekspresu do kawy. Cicho, spokojnie. Po drugiej stronie stolika, na którym pojawiły się filiżanka czarnej kawy i kubeczek z herbatą, wiślanin Paweł Brągiel, samorządowiec, działacz społeczny, który otarł się o śmierć i - jak sam mówi - dostał drugie życie.

Jak smakuje herbata?
Coraz lepiej, zwłaszcza jak to jest drugie życie. Muszę przyznać, że i w pierwszym, i drugim życiu po raz pierwszy piję herbatę z konfiturami morelowymi.

Rozumiem, że teraz wszystko smakuje inaczej niż przed 29 marca 2022 roku...
Zdecydowanie tak. Wczoraj była rocznica, dzień całkiem inny niż wszystkie. Ale ja swoje drugie życie datuję na 25 kwietnia, czyli dzień, kiedy wyszedłem ze szpitala. Nie wiem, jak w tym roku będę go świętował, ale wiem, że dwa razy będę obchodził urodziny i będę dziękował, bo jest za co dziękować. Panu Bogu i ludziom.

A wczorajszy dzień jak pan spędził?
Szczerze mówiąc, starałem się go przespać. Prawie się udało. Wieczorem wstałem, zjadłem śniadanio-obiado-kolację, standardowo zażyłem tabletki i położyłem się spać, bo dzisiaj wcześnie rano trzeba było przyjechać do Cieszyna między innymi na wizytę u psychoterapeuty.

Dlaczego ten 29 marca 2022 roku jest w pana życiu taki ważny?
Spotkała mnie najgorsza sytuacja, która może się człowiekowi przydarzyć - wychodząc rano do pracy, przed domem w Wiśle Łabajowie, gdzie mieszkałem, zostałem napadnięty. Próbowano mnie zabić. Dostałem sześć ciosów dużym kamieniem w twarz oraz otrzymałem dwa uderzenia siekierą do rozłupywania drewna. Na szczęście wybiegła Ewa, ratując mi życie i przepędzając napastnika. Przybiegł sąsiad i też razem próbowali mnie ratować. Drugi cios napastnik zadał mi w momencie, kiedy Ewa próbowała mnie ratować. Wzięła moją zakrwawioną głowę na kolana, on podszedł i jeszcze raz uderzył częściowo ją, częściowo mnie siekierą w głowę. Potem był też strach, bo wyjechał autem. Ewa obawiała się, że ją, sąsiada i mnie przejedzie. Ale napastnik uciekł. Przybiegli inni sąsiedzi i zaczęła się akcja ratunkowa.

Był pan świadomy, co się dzieje?
Nie. Niczego nie pamiętam. Podobno na sekundę odzyskałem świadomość, żeby tylko powiedzieć, iż zaczynam się dusić krwią. Sąsiadka powiedziała więc, że -mimo tych obrażeń - trzeba mnie obrócić na bok, w pozycji bocznej ustalonej. Na bieżąco byli w kontakcie z dyspozytorem pogotowia i zaczęła się akcja ratunkowa. Dwa czy trzy tygodnie temu byłem u pana wicewojewody Jana Chrząszcza. Pojechałem, żeby podziękować za działanie służb ratowniczo-medycznych. Kiedy opowiedziałem mu moją historię, był nieco zszokowany, bo zazwyczaj przyjeżdżają do niego ludzie z pretensjami, na skargi, a ja przyjechałem podziękować za to, jak funkcjonuje system ratowniczo-medyczny w Polsce.

Ratownicy szybko przyjechali na miejsce?
W telegraficznym skrócie: o godzinie 6.23 jest pierwszy z trzech telefonów od sąsiadów na pogotowie o tym, co się wydarzyło, karetka wyjechała o 6.26, o godzinie 6.28 kolega minął ich na rondzie. Sześć kilometrów karetka pokonał w trzy minuty, więc ratownicy byli na miejscu gdzieś o 6.31. Zajmowali się mną jakieś 15 minut. W międzyczasie zapadła decyzja, że trzeba wezwać helikopter Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Śmigłowiec wystartował, ale po chwili był wypadek gdzieś na Śląsku, więc został tam skierowany. Do mnie wystartował helikopter z Krakowa, z Balic. Wylądował po 27 minutach od przyjęcia zgłoszenia, czyli po godzinie i jednej minucie od całego zdarzenia. Na pokład helikoptera przejęli mnie od załogi cieszyńskiego pogotowia. Zrobili mi podstawowe badania, założyli rurkę do intunbacji, stabilizowali mnie około 50 minut, podając pierwsze leki i ratując życie. O godz. 8.00 wystartowali i w cieszyńskim starostwie, gdzie kiedyś pracowałem, mieli informację, co się zdarzyło. Po 12 minutach śmigłowiec wylądował w Szpitalu Wojewódzkim pod Szyndzielnią w Bielsku-Białej, który stał się moim domem na miesiąc. O 8.12 byłem przyjęty na Szpitalny Oddział Ratunkowy, a o 14.47 zostałem przekazany na OIOM.

Ile pan przeszedł operacji?
Czytając wypisy ze szpitala, zwłaszcza z SOR-u i OIOM-u, nie przypuszczałem, że człowiek w takich szpitalach tak często może mieć robiony rezonans czy tomografię głowy. Na szczęście nie miałem dużego obrażenia mózgu, ale miałem i mam - i to teraz wychodzi, po roku - mikrouszkodzenia mózgu. Ale żyję. Cieszę się z każdego dnia. Cieszę się, że wstaję, że świeci słońce, że pada deszcz albo jest zamieć. Cieszę się, że moi najbliżsi i w Wiśle, i w Gliwicach są zdrowi.

Pamięta pan coś z tamtego dnia?
Nic... dzięki lekom, które podano mi w szpitalu. Całkowicie nie pamiętam tego dnia i to umożliwia mi w miarę normalną psychiczną egzystencję.

Kiedy dotarło do pana, co się stało?
Byłem ostatnią osobą, która dowiedziała się, co się stało. Przez miesiąc, do 25 kwietnia, byłem w szpitalu, najpierw na OIOM-ie, później na oddziale otolaryngologii. Długo mnie wybudzano. Przez pierwsze doby to była walka o życie, walka z nadciśnieniem, bo po urazie głowy dostałem ciśnienia między 160 a 240 na 100. Drugiego dnia zaczęły się problemy z oddychaniem, może dlatego, że trzy tygodnie przed tym zdarzeniem przeszedłem COVID, on się odezwał, więc podłączono mnie do respiratora. Walka o moje życie trwała pięć dni, później wszystko zaczęło się stabilizować.

Co pan sobie pomyślał, kiedy dowiedział się, co się stało?
Na OIOM-ie leżałem zaintubowany, z powodu obrażeń głowy zakryto mi oczy, miałem jakieś opatrunki, plastiki, siatkę ściągającą. Sześć ciosów dużym kamieniem i dwa siekierą zrobiły swoje. Mam szczękę złamaną w sześciu miejscach, łącznie z podniebieniem, uszkodzone zatoki szczękowe, nos, przesunięte było oko. Mam też 10 części metalowych w twarzy, czaszkę u góry miałem całkowicie pokiereszowaną. Po tygodniu przeszedłem operację twarzoczaszki w Katowicach, w szpitalu na Francuskiej. W szpitalu w Bielsku-Białej zajmowano się moimi otwartymi ranami, a po tygodniu, jak już mogli mnie przewieźć, to zostałem przewieziony do Katowic. Tam operacja trwała sześć godzin, brało w niej udział wielu lekarzy, była pani profesor i dzięki nim wyglądam jak wyglądam, żyję jak żyję. Moja historia ma kilkadziesiąt wątków i opieka medyczna jest jednym z nich. Inny wątek jest na przykład taki, że na południu Polski miało nie być rehabilitanta od twarzy, a okazało się, że jest i to w Wiśle - nazywa się Kuba Pilch, jest synem moich znajomych i od czerwca zeszłego roku dwa razy w tygodniu mam z nim rehabilitację i tak dobrze wyglądam.

Czuł pan ból?
Od całego zdarzenia aż przez pobyt w szpitalu i wyjście ze szpitala nie czułem ani razu bólu. I po wyjściu ze szpitala ani razu nie wziąłem przepisanych i wykupionych tabletek przeciwbólowych.

Bólu fizycznego pan nie czuł, a psychiczny?
Tego jeszcze nie wiem. Myślę, że ani ja, ani nikt z moich przyjaciół, z mojej wiślańskiej i gliwickiej rodziny nie wiemy, co tak naprawdę się stało.

A jak pan myśli, dlaczego do tego doszło?
Widocznie tak musiało być...

Pan znał tego człowieka, który pana zaatakował?
Znałem go kilka miesięcy, od grudnia 2021 roku. To był Polak. Przyjechał z mamą i psem malamutem z Kanady. Jak go poznałem, to na początku mu pomagałem, starałem się znaleźć mu pracę. Nie przyjął tej pomocy. Widywaliśmy się sporadycznie, mówiliśmy sobie „Cześć”. Później zacząłem się izolować od niego, bo wyczuwałem, że coś jest nie tak. Była taka sytuacja, kiedy pierwszy raz go zobaczyłem - wysiadł z auta ze swoją mamą, ja na niego popatrzyłem, oni zapytali o coś i w tym momencie z góry lub ze środka Bóg powiedział: „Paweł, uważaj! Będą problemy”. Myślałem, że jest to jedna z moich wizji szpitalnych, ale jak później poszedłem odwiedzić koleżanki i kolegów z pracy w starostwie i im to opowiedziałem, to koleżanka stwierdziła, że słyszała to ode mnie już w lutym, jeszcze przed wypadkiem . Coś czułem albo dostawałem jakieś znaki, bo mniej więcej sześć tygodni przed tym zdarzeniem poszedłem na pierwsze piętro w domu, gdzie wtedy mieszkałem, przeglądałem rzeczy w garderobie i zacząłem szukać piżamy do szpitala. Później zacząłem różne rzeczy porządkować. Przez głowę przebiegła mi także myśl, jak mnie zniosą na noszach po tych stromych schodach. Sytuacja skończyła się tak, że zabrano mnie sprzed domu. W skrócie mówiąc: moja historia to zlepek kilku filmów.

Jakich?
Jednym z nich jest „Oszukać przeznaczenie”, odcinek szósty, bo Amerykanie nakręcili pięć części, gdyż miałem COVID, próbę zabójstwa, po wyjściu ze szpitala dopadło mnie zapalenie płuc, płot spadł mi na głowę, upadłem z poddasza, miałem bradykadię, ponieważ miałem puls 31, ciśnienie 180-200 na 100, miałem też początek ataku epilepsji i kilka innych zdarzeń. Drugi film to „Truman Show”, bo sprawca nagrał całe zdarzenie na kamerę. Najprawdopodobniej miało to być jego alibi, bo dostał się na działkę od tyłu w sposób niezauważony, zaatakował mnie, chcąc mnie zabić. Miał tą samą drogą wrócić i wyjść z psem oraz pojechać do sklepu, co by się nagrało, więc jak przyszłaby policja, to powiedziałby, że był z psem i na zakupach. Ale najprawdopodobniej po zadaniu pierwszego ciosu zaczęliśmy się szarpać i przemieściliśmy się około siedem metrów, co już kamera nagrała i w tym momencie to jego zaplanowane działanie się posypało. Jest też film „Wróg publiczny”, kiedy wszystko jest nagrywane, rejestrowane, satelity i tak dalej, bo jest także nagranie audio z innego źródła, na którym krzyczę „Robert, Robert pomocy!”.

Przypomnijmy, że sprawca po tym wszystkim uciekł.
Tak, za granicę. Dzięki policjantom z wydziału kryminalnego z Cieszyna i zaangażowaniu wiślańskich policjantów został zatrzymany wieczorem przez czeskich policjantów. Tej informacji nie mieli mieszkańcy Wisły. Oni żyli w psychozie - żadne spacery, nordic walking, wychodzenie dzieci na zewnątrz. Był jeden wielki strach, bo nie wiadomo było, gdzie jest sprawca.

Myśli pan czasami o tym człowieku?
Nie.

A chciałby go pan spotkać, coś mu powiedzieć?
Nie. Wiem tylko, że jest na obserwacji psychiatrycznej. Staram się nie zastanawiać, bo to nie ma sensu. I tak już tego czasu nie cofniemy. Wcześniej pan zapytał, czemu to się stało? Tak widocznie miało być. Żyję... Przy każdym moim wyjściu gdzieś na spacer czy do sklepu spotykam znajomych. Na początku to było bardzo dla mnie trudne, jak ktoś mówił: „Dobrze cię widzieć” lub „Cieszę się, że cię spotkałem” - łzy pojawiały się w oczach, serce w środku ściskało. Z drugiej strony dobrze, że to trafiło na mnie, bo przecież sprawca poruszał się po całym Śląsku Cieszyńskim, bywał w Bielsku-Białej i innych miejscowościach. Szczęście, że to na mnie padło, bo mimo wszystko jestem solidnej postury. Gdyby zaatakował jakąś kobietę lub dziecko, to skutki mogłyby być tragiczniejsze. Ale mam też negatywne emocje - nie mogę w telewizji widzieć scen przemocy, źle działa na mnie sygnał karetki, policji czy straży. Gdzieś tam w głowie to zdarzenie cały czas tam jest.

Jaka kara powinna go spotkać?
To kwestia policji i prokuratury. Postępowanie jeszcze trwa. Muszą się wypowiedzieć biegli. Wyrok wyda sąd.

Strasznie pana doświadczyło, ale opatrzność czuwa nad panem?
Jest jeszcze jeden film „Powrót do przeszłości”. Kiedy sprowadziłem się do Wisły, kolega z pracy, z urzędu, doświadczył śmierci swojej mamy - zmarła mu na rękach na schodach zamkniętego pogotowia ratunkowego w Wiśle. Jak się o tym dowiedziałem, postanowiłem, że wystartuję na radnego powiatowego. Miałem hasło wyborcze „Pogotowie ratunkowe i drogi - głosuj za mną”. Wygrałem te wybory, dostałem się do Rady Powiatu, po niecałym roku wspólnie z wieloma osobami udało się przywrócić to pogotowie. To pogotowie po 16 latach przyjechało do mnie...

Jakieś dolegliwości pan odczuwa?
Wiele. Najgorsze jest to, że dzisiaj się czuję o wiele gorzej niż gdy wychodziłem ze szpitala. Czuję się słabo. Czeka mnie na pewno operacja oczu. Muszę wszystkie badania głowy powtórzyć, bo te dolegliwości się zwiększyły - utrata równowagi, zawroty głowy, problem ze skupieniem się. Próbuję w miarę normalnie funkcjonować, ale mój rytm życia to jest moich dwóch synów i pomaganie innym, bo w moim drugim życiu bardziej wyostrzył się ten instynkt pomagania. Staram się wspierać różnych ludzi, na ile jestem w stanie.

Pomaganie to pana cel na to drugie życie?
Pomaganie zawsze było dla mnie ważne, bo angażowałem się w wolontariaty, harcerstwo. W drugim życiu mam pięć innych zasad. Po pierwsze - Pan Bóg istnieje. Po drugie - zdrowie jest najważniejsze. Po trzecie - przyjaciele i dobrzy ludzie wokół nas są bardzo ważni. Po czwarte - nic nie jest przypadkowe w naszym życiu, wszystko jest gdzieś zapisane, dostajemy pewne sygnały i dzięki temu możemy mieć jakiś wpływ na rzeczywistość, inaczej się zachować. Po piąte - pieniądze nie są w życiu najważniejsze.

Wie pan jak spędzi 25 kwietnia?
Chciałbym ten dzień jakoś uczcić; dziękować, bo jest za co. Mam tam jakiś pomysł, nie wiem czy się uda. Zobaczymy. Wielu osobom instytucjom chciałbym podziękować, bo tak mnie mama nauczyła, ale także harcerstwo i mój pierwszy drużynowy. Korzystając z tej okazji, chciałbym więc podziękować Cieszyńskiemu Pogotowiu Ratunkowemu, OSP w Wiśle Centrum, JRG w Ustroniu, Państwowej Straży Pożarnej, Lotniczemu Pogotowiu Ratunkowemu w Krakowie, bielskiemu Szpitalowi Wojewódzkiemu, Samodzielnemu Publicznemu Szpitalowi Klinicznemu im. Andrzeja Mielęckiego Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, Komisariatowi Policji w Wiśle, Wydziałowi Kryminalnemu Komendy Powiatowej Policji w Cieszynie. Oczywiście mojej wiślańskiej i gliwickiej rodzinie, sąsiadom, pracownikom Urzędu Miejskiego w Wiśle, koleżankom i kolegom z pracy raz wielu moim przyjaciołom i znajomym. Codziennie czuję wsparcie moich przyjaciół, z pierwszego i drugiego życia też.

Na koniec: jak herbata z konfiturami morelowymi?
Dziękuję, jak dla mnie za mało słodka, ale w życiu też tak bywa. Czasami jest słodkie, czasami gorzkie.

O tym tragicznym zdarzeniu pisaliśmy m.in TUTAJ

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera