Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Reporter DZ cały dzień błąkał się po Piekle i Raju [ZOBACZ]

Jacek Drost
Marynarz Kazimierz Łoś zakotwiczył w Raju. Czeka na lepsze jutro
Marynarz Kazimierz Łoś zakotwiczył w Raju. Czeka na lepsze jutro Jacek Drost
Po raz pierwszy byłem w Piekle 13 lat temu. Przy okazji odwiedziłem też Raj, bo to w sumie niedaleko. Ciężko było tam trafić, a jeszcze trudniej - wydostać. Ale udało się. Teraz tam wróciłem. Co się zmieniło, a co nie - pisze Jacek Drost

Do Piekła i do Raju ta sama droga. Od pewnego momentu całkiem wygodna - szeroka na kilkanaście metrów, z licznymi podjazdami i zjazdami oraz supernowoczesnym tunelem liczącym ponad 700 metrów. Kiedy opuszczałem tę gigantyczną rurę naszpikowaną elektroniką, zakopaną ileś tam metrów pod ziemią, wiedziałem, że niebawem będzie Piekło, a kawałek dalej - Raj.

Po raz pierwszy pojawiłem się w Piekle i Raju 13 lat temu. Szmat czasu. Wystarczy sobie uświadomić choćby fakt, że Polska nie była wtedy jeszcze w Unii Europejskiej, a o porozumieniu z Schengen i otwartych granicach mogliśmy tylko pomarzyć. O tym wszystkim myślałem zbliżając się do piekielno-rajskiej krainy. Miałem nadzieję, że znajdę ludzi, z którymi przed laty rozmawiałem przygotowując reportaż do "Dziennika Zachodniego" o życiu w tym całym Piekle i Raju. Czy ich odnajdę? Czy się poznamy? Co się u nich zmieniło? - tak sobie dumałem w czasie drogi, zerkając raz po raz na pożółkły artykuł z DZ. I nim się oglądnąłem, wylądowałem tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, czyli na nieczynnym już od kilku lat starym polsko-słowackim przejściu granicznym w Zwardoniu.

- Do Raju daleko? - zagadnąłem starszego górala sterczącego przy obskurnej, zamkniętej na cztery spusty budce z napisami "Kantor", "Zmenaren", "Exchange". Popatrzył podejrzliwie i rzucił: - Będzie z kilometr w dół.

Wsiadłem w samochód. Po chwili byłem w Raju.

Raj to maciupeńki przysiółek w Zwardoniu Mycie na Żywiec-czyźnie. Kiedyś można go było znaleźć tylko na mapach sztabowych. Teraz jest łatwiej - wystarczy wpisać w wyszukiwarkę internetową i wszystko jasne. Przysiółek, jakich wiele, jak Beskidy długie i szerokie. Wyróżnia się chyba tylko nazwą i tym, że o rzut beretem stoi nieszczęsny terminal graniczny wybudowany za ponad 80 mln zł dwa lata przed przystąpieniem Polski do układu z Schengen. Od kiedy granica została otwarta, nie wiadomo, co zrobić z kolosem. Żywieckie starostwo najchętniej sprzedałoby go, ale brakuje chętnych. Za to mieszkańcy Raju na co dzień oglądają ze swoich okien ten przykład wyjątkowego marnotrawstwa. I krew ich zalewa.

- W Raju wcale nie jest kolorowo - macha ręką Andrzej Zawada, który krząta się po ogrodzie. Kiedyś robił w budowlance. Teraz - jak sam mówi - wegetuje. Podchodzi do płotu, zniechęcony: - Żadnej roboty tu nie ma. Jesteśmy odcięci od zakładów. Jestem po pięćdziesiątce i pracy dla mnie brak. Na emeryturę człowiek za młody, do pracy za stary. Życie w potrzasku - mówi Zawada.

Ożywia się, kiedy opowiada, że za komuny to było życie. Przez polsko-słowackie przejście w Mycie przejeżdżało mnóstwo samochodów, sporo przyjezdnych zatrzymywało się w oko-licy, więc ludzie żyli z turystów. A teraz... Zawada pokazuje ręką na opuszczony terminal, którego 13 lat temu jeszcze tu nie było (został oddany do użytku z wiel-ką pompą w 2006 roku). - Stoi to to.... Tyle kasy wyrzuconej w błoto. A samochodów, jak człowiek policzy, to czasami kilkanaście przejedzie w ciągu dnia i żaden się nie zatrzyma. - Teraz turysta woli jechać za granicę. Takie są fakty. Niektórzy próbują ciągnąć jakieś biznesy, ale turystyka padła - mówi pan Andrzej.
- Z czego więc ludzie żyją? - dopytuję.

- Ktoś ma matkę czy ojca emeryta, więc jadą na emeryturach. Trochę dorobią i tak żyją. A młodzi kończą szkoły i wyjeżdżają z Raju - kwituje Zawada.

Naprzeciw jego domu w oczy rzuca się rozbudowana willa z kolorowym neonem "Disco Europa". Dyskoteka mieści się w domu wczasowym "Granit". Przed 13 laty spotkałem się tutaj z Józefem Polakiem, który wtedy był policjantem (wówczas jedynym w Zwardoniu), pomagał żonie prowadzić dom wczasowy, społecznie pełnił także funkcję zastępcy wójta Rajczy.

- W Raju żyje się tak samo jak w Piekle. Wszystkim jest ciężko, każdy goni za pieniędzmi, na nic nie ma czasu - opowiadał mi w grudniu 1999 roku pan Józef. Podkreślał, że w Raju żyją ludzie dobrzy, pomagają sobie jak mogą, nie ma wśród nich zacietrzewienia, nie sądzą się o miedzę jak po innych wsiach. Żyją głównie z turystyki i pracy na kolei, choć już wówczas było dużo bezrobotnych. - Tu jest mały przemysł turystyczny, a marzy nam się duży - podkreślał wtedy Polak.

Teraz czekam na niego w pobliżu domu wczasowego. Podjeżdża terenowym samochodem. Ubrany na sportowo. Mówi, że może mi poświęcić kilka minut.

- Matko Boska, nie wiem, w co ręce włożyć. Tyle mamy teraz roboty - rzuca prawie że w biegu. Okazuje się, że marzeń o przemyśle turystycznym nie porzucił. Jest strasznie zabiegany, bo na Małym Rachowcu otwiera ośrodek narciarski SkiZwardoń. Ma nadzieję, że dzięki tej inwestycji do wsi wróci narciarstwo przez duże "N". - Całe życie marzyłem o takim ośrodku - mówi pan Józef, który przez lata prowadził wyciąg nieopodal przejścia, ale od jakiegoś czasu jest on nieczynny, bo z powodu wybudowanej drogi ekspresowej S 69 dojazd do niego jest utrudniony. W policji też już nie pracuje - przeszedł na emeryturę. Wicewójtem był do 2002 roku. Zrezygnował z działalności samorządowej. Poświęcił się biznesowi. Jako jeden z nielicznych mieszkańców Raju ma pomysł, jak wyjść z marazmu.

- Co się u nas zmieniło? Jestem szczęśliwym emerytem, zostałem dziadkiem. A tak... No, weszliśmy do Unii. Wybudowali nam terminal, który stoi pusty, i ekspresówkę. I to by było na tyle. Szkoda, bo Zwardoń od czasów przedwojennych słynął z narciarstwa. Później to siadło, ale teraz chcemy to odbudować. Mamy przecież wyjątkowy mikroklimat, sprawiający, że śnieg utrzymuje się tutaj do kwietnia. W tym roku otwieramy ośrodek i chcemy zrobić wspólny karnet na Mały i Duży Rachowiec, a w przyszłym więcej okolicznych wyciągów wciągnąć w to wszystko - zdradza plany Polak. Dodaje, że kolejka ruszy 22 grudnia. Będzie miała 860 metrów długości. W ciągu godziny wywiezie 2600 osób.
- Nie jest lekko w Raju, ale gdzie jest? - pyta filozoficznie pan Józek i gna dalej - na Mały Rachowiec, gdzie robotnicy uruchamiają mu czteroosobową kanapę, dumę Zwardonia.

W sąsiednim domu mieszka Stanisław Polak. Przed laty opowiadał mi ze swadą, że w takim Raju to, mimo wszystko, można prowadzić rajskie życie - do woli jeździć na nartach, palić ogniska i rozpoczynać wycieczki górskie na wszystkie szczyty Beskidu Żywieckiego. Naciskam dzwonek przy bramce. Po dłuższej chwili pojawia się kobieta. Mówię, że jestem z DZ, piszę artykuł o tym, co się zmieniło w Raju i czy mógłbym porozmawiać z panem Stanisławem.

- Nie można. Ojciec ma 86 lat. Nie wychodzi z domu. Zresztą nie ma o czym gadać - ucina kobieta.

Bardziej rozmowny jest Kazimierz Łoś, były marynarz, który na starsze lata zakotwiczył w Raju, gdzie prowadzi stację benzynową.

- Panie, raj to jest tutaj. Ta stacja. Bo poza nią tu nic nie ma - mówi pan Kazek. I dorzuca: - Jeśli popatrzyć w stronę Wisły, Ustronia czy Jeleśni, to tam cały czas coś się dzieje. A Zwardoń zawsze na końcu. Dlaczego? Bo tu nikt nie potrafi zainwestować. Ale czekamy. Może przyszłość coś przyniesie - mówi z uśmiechem pozując do zdjęcia.

Odległość między Rajem a Piekłem wynosi jakieś dwa kilometry. Chwila jazdy samochodem. Tam jest jeszcze gorzej. Jak to w Piekle. Pamiętam, że przed laty w "piekielnym" sklepiku - w pobliżu którego zaczynano dopiero budować ekspresówkę - spotkałem Marię Zając, sprzedawczynię, która tłumaczyła mi, skąd się wzięły nazwy przysiółków Piekło i Raj. Wspólnie z Joanną Szczotką opowiadała starą legendę głoszącą, że kiedyś tą trasą zaprzęgi wołów wiozły sól na Węgry. W jednym miejscu było bagno. Wpadły do niego wozy. Towar poszedł na dno. Ocaleli tylko kupcy. Mówili, że jak wyjdą z tego Piekła, to będzie dobrze. Za dwa kilometry było już dobrze. Znaleźli się w Raju.

Teraz S 69 jest już gotowa. Za to sklepik pozamykany na cztery spusty. Obok niego sterczy potężny budynek. Otwiera mi starszy mężczyzna.

- Moja mama, Joanna Szczotka, mieszka daleko pod lasem. Pani Maria zmarła 12 lat temu - opowiada Zygmunt Szczotka. Zaprasza na herbatę. Wspomina, że kiedyś ten wielki dom był pensjonatem na 50 miejsc noclegowych. - Przed upadkiem muru berlińskiego przyjeżdżały tu wycieczki dzieci z NRD. Ale jak zaczęli robić ekspresówkę, to się urwało. Kto chciałby wypoczywać w miejscu, gdzie tiry jeżdżą pod nosem? - mówi Szczotka. Patrzy w okno i dodaje: - Z powodu tej drogi 10 domów wyburzyli. Po tej stronie ekspresówki tylko ten się ostał, po tamtej ze trzy. Tyle zostało z tego Piekła.
Jacek Drost


*Aquadrom w Rudzie Śląskiej - najpiękniejszy park wodny w Polsce ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*Zniewalający wystrój restauracji Kryształowa Magdy Gessler ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*75. urodziny Stanisława Oślizło. Benefis legendy Górnika Zabrze ZDJĘCIA
*Morderstwo w Skrzyszowie - NIEZNANE FAKTY

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!