Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walka to męski żywioł. O fascynacji historią, grupach rekonstrukcyjnych, miłości do krajów skandynawskich rozmawiamy z Damianem Fierlą

Krzysztof Jabłczyński
Damian Fierla
Damian Fierla Fot. Kamil Peszat
W dzieciństwie marzył, żeby zostać kaskaderem. Potem fascynowały go motocykle. Jako 18-latek napisał powieść o amerykańskich żołnierzach w Wietnamie. Wiele lat z zamiłowaniem uczył historii. Wreszcie zajął się biznesem. Damian Fierla, autor wielu książek popularyzujących wiedzę historyczną.

Lubi Pan pisać o historii?
Czy lubię? To takie oczywiste i zupełnie nieoczywiste pytanie. Moje pierwsze wykształcenie to historyk-archiwista, ale wiedzę o przeszłości czerpałem od najmłodszych lat z opowieści rodzinnych. Babcia pamiętała wierszyk, który recytowała Franciszkowi Józefowi, kiedy ten przejeżdżał przez Istebną, jej ojciec założył tam Straż Pożarną i korespondował z Zofią Nałkowską, a dziadek był polskim celnikiem i cichociemnym - to ze strony ojca. Zaś ojciec mojej mamy brał udział w powstaniu wielkopolskim oraz drugim i trzecim powstaniu śląskim, choć wcześniej był kajzerowskim oficerem. Zagmatwane są te polskie losy. Po historii ukończyłem angielski język biznesu, co pozwalało mi nauczać nie tylko w szkołach, ale także wysokiej klasy menadżerów, ot chociażby pochodzącego z Kraju Kwitnącej Wiśni prezesa jednej z największych japońskich firm w Polsce. Potem przyszedł czas na jeszcze jeden kierunek studiów: wycena i gospodarowanie nieruchomościami, bardzo przydatny w mojej obecnej pracy zawodowej, ale wtedy studiowałem chyba z ciekawości, bo przez wiele lat byłem nauczycielem. Nie wiem, czy podobała mi się szkoła, jako instytucja, ale ważni dla mnie byli moi uczniowie. No i chyba lubiłem uczyć.
Wracając do studenckich czasów - wybór tematu pracy magisterskiej to była łatwa sprawa?
W pierwszej chwili temat wydawał się oczywisty - Bitwa warszawska 1920 roku. Warszawa jest miejscem nieprawdopodobnym pod wzglądem ilości stoczonych u jej bram bitew. I czy można pominąć tak ważne w historii Polski, Europy i świata wydarzenie, jakim niewątpliwie była bitwa z bolszewikami w 1920 roku? Trudno znaleźć na mapie miejsce o podobnej, tak krwawej historii, szczególnie w XX wieku. Postanowiłem więc pisać o bitwie z bolszewikami. Ale wtedy zaczęły się kłopoty z przyjęciem tematu, bo jeszcze trwała komuna, mimo że rzecz miała miejsce na przełomie 1988, 1989 i 1990 roku. Niechętnie udzielano wtedy zgody na pisanie o rzeczach drażliwych dla komunistów, a jeżeli już, to pod ścisłą kontrolą i oczywiście narzucając kontekst i wymowę polityczną, zgodną z oficjalną doktryną obowiązującą w państwach zależnych od sowieckiego imperium. Ujął się za mną wspaniały recenzent mojej pracy, profesor Zygmunt Woźniczka, postać ważna nie tylko dla studentów z mojego pokolenia i praca została przyjęta do obrony. Było to dla wielu ówczesnych pracowników uniwersytetu szokujące. Pisanie o rosyjskich mordach, haniebnej roli polskich komunistów i polskich bohaterach broniących niepodległości było wciąż tematem tabu lub wyrzutem sumienia dla tych, którzy jeszcze przed chwilą pisali o walecznej Armii Czerwonej i bohaterskim Dzierżyńskim. Być może moja praca magisterska jest jedną z pierwszych, o ile nie pierwszą, obronioną w powojennej Polsce, która nie była oparta na komunistycznym bełkocie pseudonaukowych opracowań, które powstawały w PRL-u w latach 1945-89 i dotyczyły wydarzeń spod Warszawy w roku 1920.
I wtedy zapragnął Pan zostać uczestnikiem bitew?
Chyba chciałem być nim od zawsze - walka to męski żywioł. Zacząłem uczestniczyć w grupach rekonstrukcyjnych i - tak: przyszedł czas, by walczyć w Bitwie nad Bzurą, pod Mławą i Bitwie Wyrskiej. Pamiętam taki epizod spod Mławy: razem z synem jesteśmy w okopie. Podajemy sobie naboje. Ludzie zgromadzeni na widowni płaczą, kiedy słyszą: Poczekaj tato, podzielę się z tobą, mam jeszcze amunicję…
Jednak nie tylko stawia Pan na czynny udział w wojennych zmaganiach, pisze Pan książki historyczne. Skąd tak różna ich tematyka?
Prawdę mówiąc sam nie jestem tego do końca pewien. Najpierw zaciekawił mnie przełom XIX i XX wieku i wtedy powstała: „Wojna burska”, „Powstanie bokserów”, „Rosja 1917-1921”. Tematy, których kilkanaście lat temu nie można było znaleźć na półkach polskich księgarń i bibliotek. Wielu ludzi interesowało się historią Afryki i Azji z przełomu XIX i XX wieku, lecz polskich opracowań nie było. Zawsze też pasjonowałem się II wojną światową - stąd „Śląsk 1939” i nieopublikowany jeszcze „Wolne Miasto Gdańsk 1939”. Tematy budzące od niedawna wiele kontrowersji i wywołujące nieustanne dyskusje historyków, które dotyczą zachowań ludności cywilnej polsko-niemieckiego pogranicza, czy zbrodni dokonywanych na ludności polskiej przez ich niemieckich sąsiadów i żołnierzy Wehrmachtu.
A dlaczego wikingowie - bohaterowie Pana ostatniej książki?
Wikingowie to wyraz miłości do Skandynawii - jako student wiele lat tam pracowałem i zawiązałem, szczególnie w Norwegii, trwające do dzisiaj przyjaźnie. Będąc wśród tamtejszych gór i fiordów, doznając mocy tamtej niezwykłej przyrody, ale przede wszystkim poznając ich wspaniałą, mroczną historię, trudno było nie ulec fascynacji tamtą kulturą. Zorza polarna, mrok i głosy nieprzebytych lasów jakoś wchodzą człowiekowi w krew.
Ale rodzina nie ma chyba wikińskich korzeni?
Podobno ma włoskie, ale od końca XVI wieku związana już była ze Śląskiem. Mój ojciec, Bolesław Fierla był jednym z pierwszych lekarzy w rozbudowujących się Tychach końca lat 50., przez kilkadziesiąt lat pracy w Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego odbył tysiące zjazdów na dół, nie chwalił się, ale w statystykach widnieją setki uratowanych przez niego górników z pierwszego obszaru zagrożenia. Poza tym pracował w poradni niemal do końca życia i dzisiaj jeszcze zdarzają się pacjenci, nie tylko z górniczych rodzin, którzy mnie o niego pytają. Byli jeszcze: Adolf Fierla - poeta i piewca piękna Śląska Cieszyńskiego, Gustaw Fierla - malarz, folklorysta i twórca opracowań dotyczących cieszyńskich strojów ludowych oraz Władysław Fierla - duchowny, teolog, kapelan wojskowy przy 2. Korpusie Polskich Sił Zbrojnych generała Andersa, później zwierzchnik Polskiego Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego na Obczyźnie. O niego zresztą zapytał mnie lata temu Prezydent Ryszard Kaczorowski podczas wspólnie spędzanego balu sylwestrowego.
Podobno zagrał Pan w filmie?
No, tak - to była prawdziwa przygoda. Twórcą filmu był niezwykle utalentowany maturzysta ze szkoły, w której wówczas uczyłem. Film nosił tytuł „Cofnąć czas na Karskiego” i oprócz uczniów, grali w nim również profesjonalni aktorzy. Zagrałem w nim oficera, zrozpaczonego po klęsce wrześniowej. Kilkakrotnie film emitowała TVP Historia. Podczas pracy na planie filmowym zrozumiałem, że jeżeli kilkanaście godzin pracy przyniesie kilka minut materiału nadającego się do emisji, to wielki sukces. Praca z młodzieżą, nie tylko na planie filmowym, daje mi wiele satysfakcji. Oni dodają mi energii, a ja dzielę się z nimi doświadczeniem i wiedzą.
A jakie ma Pan plany na przyszłość?
Trochę boję się planów - babcia mojej żony zwykła mawiać: „Człowiek myśli, Pan Bóg kryśli”. Ale myślę o kontynuacji wikińskiej tematyki z trochę innej perspektywy - chciałbym pokazać ich życie codzienne, rolę kobiet, tradycję i wierzenia, a może nawet ich kuchnię - wszystko, co wiąże się z tymi dzielnymi Wojownikami Północy stale budzi duże zainteresowanie czytelników.
Nadchodzi Nowy Rok. Czego można Panu życzyć?
Tego, czego wszyscy potrzebujemy: Zwycięstwa światła nad mrokiem, dobra nad złem i prawdy nad kłamstwem. W świecie i w życiu każdego z nas.

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera