18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbóje w Beskidach: Herszt bandy na hak! A ten, co uciekł, goły zadek wypiął [HISTORIA DZ]

Teresa Semik
Maszyny tortur z żywieckiego Muzeum Miejskiego
Maszyny tortur z żywieckiego Muzeum Miejskiego www.muzeum-zywiec.pl
Zbójnictwo wręcz kwitło w Beskidach Zachodnich w XVII i XVIII wieku, choć za zbójowanie kat ćwiartował, skórę zdzierał, na pal żywcem wbijał. I wieszał na haku, ale ta kara była zarezerwowana wyłącznie dla hetmanów, czyli hersztów bandy. Gdyby bruk żywieckiego rynku mógł przemówić, pewnie byłyby to straszliwe jęki co rusz maltretowanych górali.

W 1696 roku w Żywcu stracono dziewięciu zbójów, którzy splądrowali miasto. Najpierw poucinano im po jednej ręce, bo tą ręką kradli i poprzybijali te kończyny do drewna, żeby wszyscy widzieli. Potem żywcem ćwiartowano. Pryncypałowi tej bandy, Tomaszowi Masnemu ze wsi Szare, wśród gawiedzi zdarto dwa płaty skóry i popędzono na najwyższą w okolicy górę Grojec.

Tam obcięto obie ręce, jeszcze żywego wbito na pal i tak pozostawiono - dla odstraszenia ewentualnych następców.
Z lektury dziejopisu państwa żywieckiego, spisanego na przełomie XVII i XVIII wieku przez kronikarza i wójta Żywca, Andrzeja Komonieckiego, wynika, że w Beskidach właściwie nie było większej góry, wsi, gdzie nie kryliby się zbóje. A trup ścielił się gęsto, bo życie jakby wtedy nie miało wartości.

Konkurencyjna grupa zbójców grasowała w tym samym roku 1696 pod wodzą hetmana Wojciecha Klimczaka i zapuściła się aż pod Oświęcim. Swoim zwyczajem wysyłała spośród siebie żebraka, który chodził po domach i dworach prosząc o jałmużnę i nocleg. Nocą otwierał drzwi swoim kompanom, a ci rabowali. Ale się raz gospodarze połapali i zbójców schwytali. Klimczak poszedł na hak, a reszta w Oświęcimiu została poćwiartowana, "aż strach spojrzeć było" - napisał Komoniecki w dziele pt. "Chronografia albo Dziejopis Żywiecki".

Okrutne kary wcale zbójników nie odstraszały, ale też wyboru na życie za wielkiego nie mieli. W wieku XVII i XVIII zwiększał się pańszczyźniany wyzysk, a ziemia w górach nigdy nie była urodzajna. Głód czasem był tak wielki, że "ludzie w górach jemiołę jedli" - zauważył Komoniecki. Zdaniem badaczy regionu, wielu młodych mężczyzn uciekało w góry także przed poborem do obcych wojsk. W górach czuli się wolni.

Organizowali się w bandy zwane kompaniami, a na czele stawał herszt, czyli hetman zbójnicki. Jak już rabowali, też nie mieli litości dla bogaczy.

Cały ten górzysty obszar był przez wieki na pograniczu królestw polskiego, czeskiego i węgierskiego. Szybko rozwijał się na skrzyżowaniu ruchliwych szlaków. Już w XIV wieku kupcy żywieccy docierali z towarem do ziem ruskich i węgierskich, co dobrze świadczy o ich przedsiębiorczości i zamożności.

Zbójnicy, wbrew legendom, nie zamierzali z nikim dzielić się łupami. Najczęściej nic w ich działaniach nie było szlachetnego. Rabowali i tyle.

Sebastian Bury dożył roku 1630 zanim zawisnął na haku. Ten "hetman nad zbójcami", jak go nazwał Komoniecki, grasował po całej okolicy pod własnym sztandarem. W święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, 2 lipca, słychać było jego kompanię w kilku wsiach i to go zgubiło. Poczuł się pewnie i bezkarnie. Gdy dotarł do Milówki, zawitał do księdza plebana i kazał przynieść z karczmy dużo jedzenia i picia. Albo ta pewność go zgubiła, albo z powodu nadmiaru trunków stracił czujność.

Wiadomość o jego hulankach dotarła do starosty żywieckiego, Krzysztofa Czarneckiego, który skrzyknął 150 mieszczan. Ruszyli do Milówki przeciwko dziesięciu podchmielonym już zbójcom. A właściwie zostało ich dziewięciu, bo jeden z nich - niejaki Czyżyk schował się pod kadzią, gdy zobaczył, co się święci.

Bury z kompanami ukrył się w stodole myśląc, że ich siła ognia będzie skuteczna. Mieszczanie wzięli słomę i stodołę podpalili. Zbóje byli bez szans. Bury i jego siedmiu kompanów zostało schwytanych. Uciekł tylko jeden rzucając się do Soły. Gdy dopłynął do drugiego brzegu, jak pisze Komoniecki, "ubranie spuściwszy zadek wypiął".

Starosta Czarnecki tak się bał, że więźniowie zostaną po drodze odbici (część bandy bawiła się w karczmie i zniknęła), że transportował ich do Żywca rzeką na prowizorycznych tratwach.

Stanęli przed sądem, ale Bury nie okazał strachu. Mówił: "Kciołbyk, cobyście mnie panowie ślakcice, wszyscy sędziowie, wszyscy wojacy, ty kacie i wy wszyscy głuptocy, coście się zgruchali dziwać na zbójnickom śmierć, cobyście mnie wszyscy, kielo wos haw jes - w goły zadek pocałowali. A wartko!".

Wyrok nie był zaskoczeniem. Bury skończył na haku wbitym w bok. Do końca grał twardziela. Gdy go wleczono na rynek, krzyczał: "Wio Bury do góry". Wisząc, widział, jak kat ćwiartuje jego kompanów. I wtedy nie stracił pewności siebie. Wołał do kata: "Narąbałeś teraz mięsa, jedzże go". Na prośbę kapłanów "strzelić weń katu rozkazano".

Sądy grodzkie działały wówczas pod przewodnictwem starosty, który wyrokował sam lub sądził powołany przez niego podstarości i sędzia grodzki. Kompetencje takiego sądu ograniczały się do czterech artykułów: podpalenie, napad na dom szlachcica, rabunek na drodze publicznej, zgwałcenie. Funkcja kary też była ograniczona. Miała odstraszać naśladowców i eliminować sprawców. Odwołania od kata nie przewidziano.

W roku 1688 wyjątkowo śmiało grasowała banda braci Martyna i Pawła Portaszów z Węgier, plądrując szczególnie plebanie i dwory szlacheckie. Porwali urzędnika z folwarku Węgierskiej Górki, który wcześniej okradli. Choć żona dała okup, urzędnika przed karczmą w Rajczy zastrzelili, a potem jeszcze odrąbali mu głowę.

Wtedy to przybył z zamku krakowskiego do Żywca oddział piechoty, by szukać po lesie zbójów. Jak pisze kronikarz, niewinnych ludzi przed sąd żywiecki przywlekli i sądzić kazali, ale "urząd, nie mając na nich nic dokumentalnego, tego uczynić nie mógł". No to ich wojacy zabrali do Krakowa i zamknęli w wieży złodziejskiej, a po kilku tygodniach wypuścili. Ścięto tylko Tomasza Dudka z Milówki za udzielania schronienia zbójom i jego córkę Reginę - za cudzołóstwo.

Postawiono też wtedy kilka szubienic w różnych miejscach i w krótkim czasie sporo zbójów stracono. Najczęściej tułów zostawiano w górach, a uciętą głowę wieziono w prezencie do żywieckiego zamku dla wielmożnego pana Komorowskiego.

Okrutnie skończył Bartek Drozd z Ciśca. Najpierw miał jedną "rękę prawą odciętą, a na prędze przybitą, a potem in loco supplicii pasy dwa z niego zdarto i żywo na pal wbiwszy, pozostawiono". Bez głowy skończył Ondraszek grasujący w Beskidzie Śląsko-Morawskim. Zawisł na szubienicy w 1796 roku jeden ostatnich żywieckich zbójników, niejaki Proćpok z Kamasznicy.



*Długoterminowa prognoza pogody na sierpień 2013 ZOBACZ MAPY I WIDEO
*Topless czy w bikini? Co wypada w czasie upałów? ZOBACZ ZDJĘCIA
*Śląska Wenus jak Wenus z Milo! Archeologiczna sensacja spod Raciborza [ZDJĘCIA]
*Radni z woj. śląskiego to milionerzy! [OŚWIADCZENIA MAJĄTKOWE]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!