Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Doświadczony ratownik WOPR ze Śląska utknął pod Rysami. Uratowali go ratownicy TOPR. "Dzielę się tą historią dla przestrogi"

Patryk Osadnik
Patryk Osadnik
Akcja ratunkowa pod Rysami
Akcja ratunkowa pod Rysami Wojciech Krawczyk
Ratownicy TOPR uratowali w Tatrach doświadczonego ratownika WOPR ze Śląska, który utknął w drodze na Bulę pod Rysami. Czuł się świetnie, warunki były dobre, miał ze sobą sprzęt. Czegoś jednak zabrakło. Jego zdaniem, przede wszystkim pokory wobec gór. - Dzielę się tą historią dla przestrogi, aby inni nie popełnili moich błędów - mówi Wojciech Krawczyk.

Na Rysy wyszedł przed świtem... samotnie

Poniedziałek, 20 stycznia 2020 roku. Godzina 5.30 nad ranem. Wojciech Krawczyk, ratownik Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego ze Śląska, wychodzi ze Schroniska nad Morskim Okiem w kierunku Buli pod Rysami. To jego cel.

Idzie samotnie, licząc, że po drodze spotka kompana, który stanie się jego towarzyszem na dalszą drogę. Pokonując skutą lodem taflę Morskiego Oka nasłuchuje każdego odgłosu. Bije się z myślami, wypatrując brzegu, ponieważ lód bywa zdradliwy, dlatego chce jak najszybciej stanąć na twardym gruncie.

W końcu światło latarki rozświetla drugi brzeg jeziora, gdzie WOPR-owiec spotyka dwóch inny turystów. Oni jednak nie decydują się na drogę w kierunku Czarnego Stawu pod Rysami.

Miał czekan, uprząż i raczki. Na szlaku czuł się pewnie

- Zastanawiam się i po chwili stawiam kolejne kroki w górę. Zabrałem ze sobą sprzęt - uprząż, stuptuty, dwie pary rękawic, kask, czekan, kije, wodę, folie życia, raczki itd. - krok wydawał się pewny - Wojciech Krawczyk

O ile na Morskie Oko padało blade światło ze schroniska, tak Czarny Staw całkowicie zatonął w ciemnościach. - Tylko tabliczka informowała, w którym byłem miejscu. Tej ciemności nawet nie da się opisać. Zabrakło mi odwagi, żeby pójść przez środek. Wokół żywej duszy, więc w razie niespodziewanej sytuacji nikt nie usłyszałby gwizdka, żeby ruszyć na pomoc, a ciężar ubrań i plecaka pływalności nie dodaje... - opowiada.

Ratownik uznał, że wybierze letni wariant drogi, który prowadzi wokół zbiornika. Ominął go tuż przed świtem. Był pełen sił, utrzymywał równe tempo i piął się w górę, wbijając czekan coraz to wyżej.

Doszedł do miejsca, z którego nie było odwrotu. Musiał wezwać ratowników

W pewnym momencie śnieg przestał być puszysty i zaczął robić się coraz twardszy. Czekan przestał stanowić oparcie, raczki zaczęły się ślizgać. Wtedy podjął decyzję, że pora wracać.

- Kiedy podjąłem decyzję o odwrocie, miałem poczcie porażki, że nie osiągnąłem zamierzonego celu. Zacząłem sobie to jakoś tłumaczyć, w głowie kłębiły się myśli... zupełnie zapomniałem, że muszę jeszcze zejść, a bez pełnego skupienia łatwo zabłądzić - Wojciech Krawczyk

Walcząc z lodem Krawczyk ześlizgiwał się coraz niżej, tym samym oddalając się od zimowego szlaku. Próbował łapać się wystających gdzieniegdzie skał. W końcu używając czekana zjechał do miejsca, skąd nie miał już możliwości wyjścia bez odpowiedniej asekuracji. Wbił raczki w śnieg i mocno trzymał się czekana. Drugą ręką sięgnął po telefon i uruchomił aplikację Ratunek Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

- Kiedy byłem tam, na górze, w całkowitej i przerażającej ciszy, czekałem dwie godziny na wybawców, w głowie miałem milion myśli i tylko coraz większy chłód przypominał mi o rzeczywistym punkcie, w którym się znalazłem. Nic mi nie było. Miałem sprawne ręce oraz nogi, a tak naprawdę mogłem tylko czekać. Ta bezsilność i małość wobec potęgi gór, którą zlekceważyłem... - bije się w pierś.

TOPR - profesjonalizm, spokój, opanowanie i pokora

Ratownicy na miejsce udali się pieszo, ponieważ warunki nie pozwalały na użycie helikoptera. Krawczyk wpakował się w poważne tarapaty, ponieważ nawet doświadczeni TOPR-owcy potrzebowali chwili, żeby zastanowić się nad tym, jak ściągnąć go w dół.

- Nawiązanie kontaktu sprawiło, że od razu zrobiło mi się ciut cieplej. Smaku herbaty, którą od nich dostałem, nie zapomnę do końca życia. Tym razem to ja znalazłem się po drugiej stronie, to ja potrzebowałem pomocy - mówi.

Ratownicy założyli Krawczykowi profesjonalne raki. Spięli go liną. Droga w dół wcale nie była łatwa.

- W każdym ich ruchu było czuć niebywałą pewność. Pokonując ostrożnie kolejne połacie zlodowaciałego śniegu, podążając krok w krok za nimi, zdałem sobie sprawę, ile sami zaryzykowali, nie znając mnie, żeby udzielić mi pomocy, bez której pewnie bym nie przeżył - opowiada.

Po TOPR-owcach nie było widać strachu. Jedynie pełen profesjonalizm, spokój, opanowanie i... pokorę.

Historią dzieli się ku przestrodze, aby inni nie wpakowali się w kłopoty

- Kiedy byłem już na dole i odwróciłem głowę, widząc miejsce, w którym jeszcze chwilę temu tkwiłem w bezruchu, zdałem sobie sprawę, ile warte jest życie. Ile razy jeszcze w moim życiu żółte światło zaświeci się przed czerwonym i jak mogę odwdzięczyć się drugiemu człowiekowi, który narażając własne życie uratował moje? - Wojciech Krawczyk

Dzień później w tej samej okolicy od ściany oderwała się kobieta. Do szpitala przewiózł ją helikopter. Kolejnego dnia w dół spadł mężczyzna.

- Dzielę się tą historią dla przestrogi, aby inni nie popełnili moich błędów - dodaje.

Nie przegap

Zobacz koniecznie

Bądź na bieżąco i obserwuj

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo