Koniec zabawy z końcem świata. Tak, zabawy, gdyż zdecydowana większość z nas potraktowała całą tę hecę z kalendarzem Majów (i słusznie) podobnie jak kostuchę spotkaną w halloweenowy wieczór. Owszem, można było usłyszeć, że tu i ówdzie jacyś panikarze potraktowali sprawę śmiertelnie poważnie i "na wszelki wypadek" zaczęli gromadzić zapasy żywności, nafty, zapałek i... wódki, ale nie znaleźli zbyt wielu naśladowców. I wszystko to byłoby naprawdę świetnym żartem, gdyby nie pewien drobny szkopuł. Otóż koniec świata faktycznie nastąpi.
Astrofizycy znają już datę
Dla astrofizyków sprawa jest prosta niczym, pardon za kolokwializm, konstrukcja cepa. Mniej więcej za 3-4 miliardy lat Słońce wypali większość swego paliwa (tj. wodoru) i zacznie gwałtownie pęcznieć, zbliżając się do Ziemi. Możliwe scenariusze - jak wyjaśnia prof. Jan Sładkowski, kierownik zakładu astrofizyki i kosmologii Instytutu Fizyki Uniwersytetu Śląskiego - będą wówczas dwa. Żaden z nich nie rokuje zbyt dobrze ludzkości.
- Zewnętrzna powłoka Ziemi zostanie kompletnie spalona, tak że w niczym nie będzie przypominać tego, co znamy obecnie. A w skrajnym przypadku Ziemia może zostać nawet wchłonięta przez Słońce - wyjaśnia prof. Sładkowski. Skąd pewność, że tak właśnie się stanie? Przykładów dostarczają obserwacje innych gwiazd, które w taki sposób zakończyły swój żywot. Astrofizycy zastrzegają jednak, że Ziemia może nie doczekać tego końca świata. Wystarczy, że w międzyczasie trafi ją odpowiednio wielka kometa lub planetoida. A to wcale nie jest takie nieprawdopodobne.
- Takie przypadki już się zdarzały. Jest hipoteza, że takie właśnie uderzenie spowodowało zagładę dinozaurów. Inna teoria głosi, że w ten właśnie sposób powstał Księżyc. Do całkowitego zniszczenia Ziemi wystarczy zderzenie z obiektem znacznie od niej mniejszym - mówi prof. Sładkowski. Teoretycznie moglibyśmy próbować uniknąć takiej kolizji, spychając zagrażający nam obiekt z kursu, ale by przeprowadzić skuteczną kontrakcję, musielibyśmy otrzymać informację o niebezpieczeństwie na kilkadziesiąt lat przed zderzeniem.
Zagładę przyniesie wirus
Mniej jednoznaczne scenariusze kreślą biolodzy. Mgr Jacek Francikowski z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska UŚ największe szanse na zorganizowanie nam Armagedonu daje wirusom. Koniec świata mogą urządzić ludzkości chociażby mutacje naszej poczciwej grypy bądź tzw. SARS (ciężki ostry zespół oddechowy). Ten ostatni kilka lat temu napędził stracha mieszkańcom Dalekiego Wschodu, a próbką zabójczych możliwości grypy była epidemia hiszpanki, która w latach 1918- 1919 - wedle różnych szacunków - pochłonęła od 50 do 100 milionów ludzkich istnień. To więcej niż zginęło na wszystkich frontach I wojny światowej. Dziś, mimo postępów medycyny, ryzyko powtórzenia się takiego scenariusza bynajmniej nie zostało zażegnane. Wręcz przeciwnie.
- Wystarczy jedna mutacja. Jeden gen, który "przeskoczy" z jednego wirusa do drugiego i teoretycznie niegroźna choroba sprawia, że człowiek umiera po 24 godzinach. Wielkość naszej populacji oraz swoboda podróżowania sprzyjają szybkiemu rozprzestrzenianiu się wirusów. W ciągu jednego dnia mogą się one przenieść na drugi kraniec Ziemi - mówi Jacek Francikowski.
Koniec, czyli dobry początek
Żadna z naukowych hipotez, dotyczących końca świata, pod względem sugestywności opisu nie może się jednak równać z Apokalipsą św. Jana. Nie tylko ona zresztą wspomina o nieuchronnym schyłku naszego świata. W Nowym Testamencie wzmianki na ten temat można jeszcze znaleźć w Ewangeliach i Listach Apostolskich. Co pewnego wynika z lektury tych ksiąg? W sumie niewiele. Pismo Święte zapowiada, że koniec świata nastąpi, ale nie daje żadnych wskazówek, które pozwoliłyby go precyzyjnie określić w czasie.
- Nawet sam Jezus w Ewangelii pytany o moment jego powrotu mówi, że "nikt nie zna tego dnia ani godziny, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec" - przypomina ks. dr hab. Jacek Kempa z Wydziału Teologicznego UŚ.
To cenna uwaga, gdyż w przeszłości, posiłkując się właśnie biblijnymi pismami (głównie Apokalipsą św. Jana), niejeden domorosły "prorok" próbował wyznaczyć datę końca świata. Fakt, że ostatnia księga Nowego Testamentu pełna jest liczb i symboli, sprzyjał tego rodzaju spekulacjom. Także znaki mające poprzedzać zmierzch ludzkości - wojny, kataklizmy, niezwyczajne zjawiska na niebie - można było dość łatwo dopasować do każdej epoki. Tymczasem, jak mówi ks. Kempa, tym, co powinno zwracać uwagę wiernych w chrześcijańskiej wizji końca świata, nie jest ani apokaliptyczna bestia, ani mające towarzyszyć jej okropności, lecz to, co ma nastąpić później. - Nowe Niebo i nowa Ziemia. W chrześcijańskim rozumieniu końca świata jest bowiem nadzieja. Zapowiedź kresu zła i cierpienia, a także spotkania z Bogiem. Bo choć ten świat jest przemijający, to wierzymy, że istnieje coś ponad to. Tak samo jak wierzymy, że śmierć jest początkiem życia wiecznego - wyjaśnia ks. Kempa. Jak dodaje, to że apogeum histerii związanej z rzekomą przepowiednią Majów przypadło akurat na czas adwentu, ma swoje dobre strony.
- Był powód, by się zastanowić, czy aby na serio śpiewamy "Przyjdź, Jezu Panie" - stwierdza ks. Kempa.
*Aquadrom w Rudzie Śląskiej - najpiękniejszy park wodny w Polsce ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*Zniewalający wystrój restauracji Kryształowa Magdy Gessler ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*75. urodziny Stanisława Oślizło. Benefis legendy Górnika Zabrze ZDJĘCIA
*Morderstwo w Skrzyszowie - NIEZNANE FAKTY
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?