Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Powązka: Wiesz, co jesz? Nie? I chwała Bogu!

Książki. Mimo wszystko
To bardzo dobry poradnik konsumenta. Napisały go dwie fachury: Małgorzata Kozłowska-Wojciechowska – lekarka, specjalistka do spraw żywienia, oraz Katarzyna Bosacka – dziennikarka specjalizująca się w zdrowym menu. Obie panie są dobrze znane z telewizji. Poradnik nazywa się „Czy wiesz, co jesz”. I jeśli komuś przed przeczytaniem tej książki wydawało się, że wie, to błądził. Po lekturze się dowie , ale od razu popadnie w depresję.

No bo co uznajemy za zdrowe jedzenie? Mleko, jogurty, warzywa, owoce, ciemne pieczywo i tłuszcze ze stosowną omegą.

Po lekturze wiem, że mleko jest bardzo OK. Pić je trzeba, ale… jest silnym alergenem, a przy nietolerancji laktozy można się nieźle struć. Poza tym nie ma co kupować mleka 0 procent tłuszczu, bo nie będzie miało witamin A, E, D. Lepiej też nie brać się za mleko prosto od krowy, bo przy okazji możemy wlać w siebie niebezpieczne bakterie

Jogurty też zdrowe. Przeważnie. Ale… nie te 0 proc., bo nie mają witamin A, D i K. Słodzone też nie, a już różowe zdecydowanie nie, bo mogą być barwione koszenilą, otrzymywaną z mszyc.

Warzywa jedzmy koniecznie. Ale… najlepiej sezonowe (pomidory w styczniu mogą mieć kadm, rtęć i inne świństwa), sałata, buraki czy rzodkiewki chłoną najwięcej nawozów, a te w foliach są napryskane konserwantami. Poza tym bywają tuczące (fasola ma 288 kcal w 100 gr). Zresztą dieta tylko warzywna może powodować biegunki i dotkliwy niedobór ważnych witamin.

Owoce. No samo zdrowie. Prawie. Bo te w supermarketach są nafaszerowane chemią, a suszone w torebkach dorzucą nam centymetrów w talii (100 gr rodzynek to 300 kalorii). Najlepiej jeść świeże, 3 razy dziennie i w 3 kolorach (czerwone, zielone, żółte).

Chleb warto jeść, jeśli jest pieczony z mąki żytniej, na naturalnym zakwasie i nic więcej prócz wody i soli nie zawiera. A większość jednak zawiera. Konserwantów zwłaszcza. Tych unikajmy, bo zdrowe nie są. Tyle tylko, że są wszędzie, a chleb na zakwasie to rarytas.

Tłuszcze są nam potrzebne. Ale nie wszystkie. Masło jest dobre dla dzieci i kobiet w ciąży. Zamiast niego i margaryny trzeba sięgać po oliwę z oliwek albo po olej rzepakowy. Wszystkie odzwierzęce tłuszcze wynocha! Kiełbaski, ciasta, wołowinka i baraninka? Zapomnijmy dla własnego dobra.

Cóż więc? Może kawusia? No niech będzie, bo poprawia wydolność organizmu, ale nie ta bezkofeinowa, nie plujka zalewana wrzątkiem, nie w saszetkach, nie ta rozpuszczalna, nie z pełnotłustym mlekiem, nie ze śmietanką z kartonika albo broń Boże ze śmietanką w proszku.

A może ser? Żółty tuczy. 100 gr parmezanu ma 452 kcal. Zdrowe najbardziej są te sery, które niczego prócz mleka, bakterii kwasu mlekowego, podpuszczki i soli nie zawierają. Osobiście chyba nie spotkałam. Poza tym tanie sery to zwykle produkty seropodobne. A białe? Okazuje się, że w 100 gr białego sera jest nawet 10 razy mniej wapnia niż serze żółtym.

No to co robić? Można kupować żywność ekologiczną. Ale trzeba się liczyć z kosztami, bo produkty eko są droższe (czasem kilkakrotnie) od tych z sieciówek. Można robić zakupy w marketach, ale czytać ich składy (najlepiej z poradnikiem konsumenta w ręku). Ale wtedy zakupy zajmą nam zdecydowanie więcej czasu. Można samodzielnie przygotować sobie różne przysmaki (np. jogurty czy sery, bo w książce są przepisy). Ale wtedy i koszt jest wyższy (składniki eko), i czasu trzeba na to jednak mieć sporo.

Wyjście 1:
Jeśli po lekturze książki przejdzie państwu apetyt na wiele dotąd uznawanych za wartościowe potrawy, to nie ma się co przejmować. Niedojadanie bardzo zdrowe jest. A jeśli już zredukujemy jadłospis do minimum, to będzie nas stać na żywność ekologiczną.

Wyjście 2:
Zawsze można zrezygnować z lektury poradników konsumenckich, bo zwykle drastycznie rozwiewają nam iluzje na temat tego, że jemy zdrowo i racjonalnie. Cóż, świadomość , że za własne, coraz większe zresztą, pieniądze kupujemy śmieci, które potem serwujemy sobie i najbliższym, może być mocno traumatyczna.

Wyjście 3:
Mimo depresji, weźmy sobie do serca wskazówki z książki „Czy wiesz, co jesz”, bo obie autorki wiedzą, co piszą. Obnażają przed nami wredne sztuczki producentów i sprzedawców żywności. Koszty takiego rolowania odbijają się potem nie tylko na naszych kieszeniach, ale i na naszym zdrowiu. Poza tym nikt nie lubi być oszukiwany, zwłaszcza bezkarnie.

Tak czy siak, tę książkę warto mieć. Bo oprócz tego, że autorki podają informacje, po których oczy robią nam się okrągłe ze zdumienia, to jeszcze dorzucają mnóstwo bardzo praktycznych porad i ciekawostek. Mało tego, rozszyfrowują tajemne znaki na etykietach produktów. Bo kto wie, co oznacza w składzie jakiejś konserwy, sera czy jogurtu symbol E 163 albo E 211, i który z tych konserwantów szkodzi, a który nie?

Ta lektura naprawdę wyjdzie państwu na zdrowie.

CZYTAJ KONIECZNIE
Ksiązki. Mimo wszystko ZNAJDZIESZ TUTAJ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!