Rozmowa z Janem A.P. Kaczmarkiem, kompozytorem, laureatem Oscara za muzykę do filmu "Marzyciel", twórcą i dyrektorem festiwalu Transatlantyk.
DZ: Transatlantyk to festiwal nowej generacji. Co to znaczy?
Jan A.P. Kaczmarek: Skupia się wokół pewnej idei, to filtr, za pomocą którego ustalamy program festiwalu. W tym roku jest on powiązany z pandemią, z tym, że świat znalazł się w nowej sytuacji. Z jednej strony może być to chwilowy wstrząs. Z drugiej – początek trwałej zmiany. Możliwe, że na lepsze. Po drugie, nasz festiwal łączy w sposób kreatywny muzykę, film oraz część dyskusyjną i branżową, w której chcemy budować świadomość i wspierać zawodowo młodych filmowców – tego roku szczególnie producentów i reżyserów. Transatlantyk stara się być połączeniem abstrakcyjnej radości ze wspólnego przeżywania z bardzo konkretnym budowaniem branżowego sukcesu, np. na polu kompozytorskim. Bardzo wielu młodych kompozytorów zaczęło u nas karierę, a teraz robią karierę w szerokim świecie.
DZ: Dlaczego zdecydował się pan na stworzenie festiwalu Transatlantyk. Jako światowej sławy kompozytor, laureat Oscara, pewnie ma pan dużo pracy stricte kompozytorskiej. Po co panu ten festiwal?
JK: Ja mam taką słabość, że lubię robić rzeczy społeczne, z ludźmi. Wynika to z tego, że mimo tego że żyję z rodziną, mam współpracowników, to moją pracę wykonuję głównie w samotności. Wiele lat temu odkryłem swoją fascynację tłumem. Np. w Londynie, po nagraniach, uwielbiałem wieczorem przejść przez miasto, przez centrum, gdzie zwykle są dzikie tłumy. Mogłem obserwować ich życie. Pomyślałem, że taka impreza jak właśnie Transatlantyk, jest naturalną drogą, by zafundować sobie i innym wymianę myśli i idei.
DZ: W tym roku będzie 10. edycja Transatlantyku, ale poniekąd i pierwsza, bo festiwal debiutuje na Śląsku, w Katowicach. To będzie już kolejny port, do którego przybija festiwal. Najpierw był Poznań, do zeszłego roku Łódź. Taka przeprowadzka to dla państwa kłopot czy wyzwanie?
JK: Organizacyjnie – kłopot, pod kątem artystycznym – wyzwanie. Nie planowaliśmy przeprowadzki. Za każdym razem zakładaliśmy, że jest to trwała zmiana. Okazało się, że zarządzający miastami nie mogli unieść swojego marzenia. Nasz festiwal to duża impreza o zasięgu międzynarodowym. Wymaga starannej opieki i ona nie udała się przy zmianie prezydenta Poznania, gdy okazało się, że nie jest on zainteresowany takimi wydarzeniami. W Łodzi z kolei mieli inne sprawy i nie bardzo mogli się skupić na nas. Dlatego bardzo mnie ucieszyła propozycja marszałka woj. śląskiego Jakuba Chełstowskiego o zaproszeniu naszego festiwalu na Śląsk. To się wydarzyło po naszym wspólnym sukcesie z „Rapsodią Śląską”. Zrozumieliśmy, że możemy współpracować. Ja też poczułem się dobrze na Śląsku, więc w naturalny sposób przełożyło się to na zaproszenie, by festiwal przenieść do województwa śląskiego. Ale nic nie jest w życiu proste i łatwe, bo dopadła nas pandemia. Sielanka nowego romansu została zakłócona przez brutalną siłę, bo COVID-19 zmodyfikował wszystkie plany. Ten festiwal będzie covidowy, czyli odbędzie się i w realu, i w internecie, zredukowany, jeśli chodzi o wydarzenia, tak jak zresztą inne festiwale, np. w Wenecji. Festiwal w Cannes zastąpiły tego roku tzw. targi canneńskie. To dla nas dodatkowe wyzwanie, bo nasze filmy przyjeżdżają na Transatlantyk właśnie z Cannes, Wenecji, Toronto czy z festiwalu Sundance. Niemniej, przygotowaliśmy niezwykle interesujący program muzyczny i filmowy, więc niecierpliwie czekamy na spotkanie z publicznością z województwa śląskiego.
Nie przeocz
DZ: Czyli festiwal będzie hybrydowy, jak to się teraz mówi.
JK: Tak, to najlepsze określenie. Wydarzenia stacjonarne zaplanowaliśmy oczywiście z pełnym poszanowaniem przepisów i ograniczeń związanych z epidemią. Na przykład Gala Otwarcia, czyli koncert “The Best of Jan A.P. Kaczmarek” 1 października odbędzie się w pięknej sali Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, ale przy ograniczonej liczbie słuchaczy.
DZ: Czy miał pan związki z naszym regionem wcześniej, jeszcze przed „Śląską Rapsodią”? Pochodzi pan z Wielkopolski.
JK: Niewielkie. Była to fascynacja zawodem górnika. Pochodzę z Konina, gdzie były kopalnie odkrywkowe. Fascynowały mnie czapki górników z piórami, stroje. Na Śląsku była stolica górnictwa, prawdziwa powaga tego zawodu.
DZ: Podoba się panu u nas, w Katowicach?
JK: Miasto jest fenomenalnie nowoczesne. Macie państwo zaplecze, budynki, które służą kulturze, i są nieprawdopodobne. Nie wiem, czy któreś miasto w Polsce może z wami konkurować. To wszystko jest skupione koło siebie – Muzeum Śląskie, NOSPR, Międzynarodowe Centrum Kultury, i jeszcze Spodek. To wyjątkowa koncentracja mocy. Aż się chce robić festiwal, bo wszystko jest na miejscu. Robimy to więc z ogromnym zapałem w tym roku, ale myślimy też o następnym. Mamy nadzieję, że sytuacja epidemiczna będzie już lepsza. Ufam, że w końcu wrócimy do tej radości obcowania z innymi ludźmi i udziału w kulturze.
DZ: W jaki sposób udało się państwu zaprosić na festiwal brytyjskiego reżysera Kena Loacha? Czy jest szansa, że on rzeczywiście przyjedzie?
JK: Niestety właśnie zadeklarował, że jednak nie przyjedzie, bo lekarze mu wyraźnie zabronili – z racji wieku jest szczególnie narażony na zachorowanie. Ale będzie z nami na żywo, online. Współpracuje też z nami intensywnie, wybrał tytuły do prezentacji, przygotował do nich zapowiedzi, weźmie udział w masterclassie. Transatlantyk jest jednym z 2 festiwali na świecie, na którym FIPRESCI (Międzynarodowa Federacja Krytyków Filmowych – przyp. red.) wręcza najważniejszą swoją nagrodę. I to oni złożyli Loachowi propozycję, by wziął udział w festiwalu, przedstawił swoje projekty, swoje spojrzenie na świat. On się od razu zgodził. Ja się bardzo ucieszyłem. Ale rozumiem też, że prawie 90-letni człowiek, a tyle lat liczy sobie Ken Loach, ma prawo do ostrożności.
Musisz to wiedzieć
DZ: Gdyby był pan zwykłym uczestnikiem festiwalu Transatlantyk, w jakich trzech wydarzeniach wziąłby pan udział, jakie filmy chciałby pan obejrzeć?
JK: Gdybym był rzeczywiście zwykłym uczestnikiem, to poszedłbym na film ”Dzieci słońca” w reżyserii Majid Majidi. Zobaczyłbym też nowy film Lecha Majewskiego „Dolina Bogów”. Po odejściu Kutza Majewski jest teraz najważniejszym śląskim reżyserem. Wybrałbym się również na "Poufne lekcje perskiego" Vadima Perelmana.
DZ: Filmy Kazimierza Kutza też będą pokazane na Transatlantyku. Chcecie się też państwo włączyć w dyskusję o upamiętnieniu spuścizny Kutza.
JK: Uważam, że to konieczne, by Śląsk dyskutował, jak trwale uczcić jego pamięć.
DZ: Jak spędził pan tegoroczną dziwną wiosnę, czas lockdownu? Był pan w Stanach Zjednoczonych?
JK: Nie, lockdown zastał naszą rodzinę nad polskim morzem, w Sopocie. Spędziłem go z żoną Aleksandrą i 5-letnim synem Jasiem. Mieliśmy do dyspozycji plażę i rozległe parki. Był to raj na ziemi dla nas i czas integracji rodzinnej, bo nigdzie nie jeździliśmy, ja nie wyjeżdżałem za morze.
DZ: Nad czym pan teraz pracuje, oprócz Transatlantyku?
JK: Filharmonia Narodowa złożyła mi zamówienie na utwór z okazji swojego 120-lecia. Premiera jest zaplanowana na jesień 2021 roku, więc wszystkie mięśnie są już zaangażowane (śmiech).
Zobacz koniecznie
Bądź na bieżąco i obserwuj
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?