Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Dziadek do orzechów” i koncert noworoczny prosto z Wiednia. Żelazne punkty zimowego repertuaru

Magdalena Nowacka-Goik
Magdalena Nowacka-Goik
"Dziadek do orzechów" - Opera Śląska w Bytomiu
"Dziadek do orzechów" - Opera Śląska w Bytomiu Karol Fatyga
Grudzień i styczeń dla wielu wielbicieli baletu i muzyki klasycznej nieodmiennie kojarzą się z baletem Piotra Czajkowskiego i noworocznym koncertem Filharmoników Wiedeńskich. W czym tkwi ich fenomen?

Dla miłośników baletu i muzyki klasycznej koniec starego i początek nowego roku nieodmiennie kojarzą się z dwoma żelaznymi punktami w rozpisce z cyklu „must have”. To obejrzenie baletu „Dziadek do orzechów” i wysłuchanie koncertu noworocznego Filharmoników Wiedeńskich. Ale nie trzeba być znawcą sztuki klasycznej, aby się zachwycić.

Bez baletu „Dziadek do orzechów” Piotra Czajkowskiego po prostu trudno wyobrazić sobie okres świąteczno-noworoczny. Żaden inny spektakl nie niesie ze sobą tak ponadczasowego baśniowego klimatu, pełnej czaru wigilijnej nocy. Uwielbiają go dzieci i dorośli, jest nieustanną inspiracją dla choreografów, co sprawia, że liczba wersji tego baletu, która powstała do tej pory, jest ogromna. Prawie każdy z teatrów ma „swojego” „Dziadka do orzechów”. Opowieść o marzeniach małej Klary, jej wędrówce przez Krainę Słodyczy, która rozgrywa się w tę wyjątkową, świąteczną noc, jest tak naprawdę odbiciem naszych marzeń i najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa. A zabawka - dziadek do orzechów pod postacią żołnierza, chociaż jest bohaterem XIX-wiecznej opowieści, święci triumfy i jak się okazuje, tej zimy stał się też niezwykle modnym... elementem dekoracji świątecznych. I symbolem tego, że dobro i wrażliwość ma czarodziejską moc ujrzenia nas takimi, jakimi naprawdę jesteśmy.

Uwielbiany? Owszem, ale czar nie zadziałał od razu i wszędzie

Kiedy zastanawiamy się nad fenomenem tego baletu, okazuje się, że... na początku wcale się na to nie zapowiadało.

- To może wydać się zaskakujące, ale podczas premiery nic nie wskazywało, że „Dziadek do orzechów” zyska aż tak ogromną popularność - mówi Joanna Sibilska, wykładowczyni historii tańca w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. - Balet ten był przede wszystkim mocno związany ze sceną rosyjską i na początku właśnie w tamtych teatrach pojawiały się jego kolejne wersje. Premiera, która odbyła się w 1892 roku na scenie petersburskiego Teatru Maryjskiego, nie okazała się przebojem i na tyle trwałą wersją, żeby inne teatry powielały ją w swoim repertuarze. Kolejne pokolenia choreografów zaczęły więc tworzyć swoje wyobrażenia tego baletu. Jeśli mamy mówić o modzie na „Dziadka do orzechów” na scenach europejskich czy w Stanach Zjednoczonych, to można o niej mówić... dopiero od lat 50. XX wieku. Brzmi to niewiarygodnie, bo obecnie Amerykanie nie wyobrażają sobie Bożego Narodzenia bez tego spektaklu, traktując go jako klasyk wszech czasów, a przecież premiera w Nowym Jorku miała miejsce dopiero w 1954 roku - opowiada Joanna Sibilska, która pierwszy raz spektakl ten zobaczyła na scenie Teatru Wielkiego w Poznaniu, jako uczennica szkoły baletowej. Jako studentka natomiast zachwycała się „Dziadkiem do orzechów” m.in. w Petersburgu. Warto napomknąć, że opowiadanie Hoffmanna zostało wydane na początku XIX wieku, a polskie tłumaczenie sto lat później, co mogło zaważyć na późnym zainteresowaniu „Dziadkiem do orzechów” w wersji baletowej. W międzywojniu pojawił się dwukrotnie na krótko i w skróconej wersji. Do Warszawy trafił na krótko w okresie międzywojennym, a ponownie pojawił się dopiero w 1973 roku za sprawą rosyjskiego solisty i pedagoga, Gennadija Ledjacha, który przygotował spektakl dla warszawskiej szkoły baletowej.

- Prawdziwy boom balet przeżywa od około 40 lat, kiedy to praktycznie każdy z teatrów operowych na całym świecie pokazuje swoje wersje tego baletu i... to jest cudowne, bo jest to dzieło dające ogromne pole do popisu choreografom, którzy mogą wykazać się swoją fantazją, talentem, często też sięgają do własnych, rodzinnych wspomnień, nadają lokalnego kolorytu. A trzeba podkreślić, że właśnie ten spektakl idealnie nadaje się do różnorodnej interpretacji, ma pod tym względem ogromny potencjał - zwraca uwagę Joanna Sibilska.

Zaczęło się 6 grudnia. Bilet do Krainy Słodyczy i zimowej baśni

To musiał być mroźny, śnieżny wieczór, 6 grudnia 1892 roku, gdy na scenie petersburskiego Teatru Maryjskiego odbyła się premiera dwóch utworów Piotra Czajkowskiego, jednoaktowej opery „Jolanta” i dwuaktowego baletu „Dziadek do orzechów”. Pomysłodawcą był ówczesny dyrektor Teatrów Cesarskich, Iwan Wsiewołożski. U źródeł inspiracji do stworzenia baletu były niezwykle popularne opowiadania Ernsta Theodora Amadeusa Hoffmanna, wydane po raz pierwszy w Berlinie w 1816 roku. Książka opowiada o przygodach małej Klary w świecie, w którym zabawki ożywają, a księciem ich królestwa zostaje tytułowy Dziadek do orzechów. Jednak libretto do baletowej realizacji oparto bezpośrednio nie na oryginale, a na francuskim tłumaczeniu tej książki, autorstwa Aleksandra Dumasa ojca, które nieco różniło się od niemieckiego pierwowzoru. I to właśnie francuskie odczytanie bajki stało się podstawą baletowego spektaklu. Librettem i planem choreograficznym zajął się Marius Petipa. Jednak choroba, a także żałoba po stracie córki sprawiły, że za ostateczne przygotowanie pod kątem choreografii (na podstawie scenariusza, który stworzył Petipa), wziął odpowiedzialność jego asystent, Lew Iwanow. Pierwszy akt rozgrywa się w domu radcy, podczas przyjęcia bożonarodzeniowego, drugi w zamyśle choreografów został umiejscowiony w Krainie Słodyczy, Konfiturenburgu. Był on niezwykle rozbudowany, o czym możemy przekonać się dzięki zachowanym szkicom kostiumów. Nic zresztą dziwnego, w tamtych czasach słodycze były największą dziecięcą pokusą i marzeniem... - Ze szkiców spoglądają na nas takie postaci, jak: Karmel, Wafel, Drażetki, Czekolada, Ptifur, Ciasteczka Miętowe, Nugat, Cukier Jęczmienny, Pistacje i Makaroniki, które tworzyły smakowity entourage dla Tańca hiszpańskiego (czekolada), Tańca arabskiego (kawa), Tańca chińskiego (herbata), Trepaka (tańca rosyjskiego), Tańca pastuszków (Danse des mirlitons - gdzie mirliton to rodzaj fujarki, ale także kruchego ciastka). W obecnych realizacjach oczywiście zachowały się te tańce, ale nie ma już w nich zazwyczaj tylko postaci uosabiających wymarzone słodkości dziecięcej krainy pełnej łakoci - mówi Joanna Sibilska.

Po raz pierwszy poza granicami Rosji „Dziadka do orzechów” wystawiono w 1908 roku w Pradze czeskiej w opracowaniu choreograficznym Achille’a Viscusiego. Natomiast w Polsce pojawił się w 1922 roku, kiedy to został zaprezentowany przez uczniów szkoły baletowej na scenie Teatru Nowości w Warszawie, a w 1935 roku fragmenty spektaklu pod tytułem „Śnieżki” mogli oglądać widzowie warszawskiego Teatru Wielkiego.

- Po drugiej wojnie światowej „Dziadek do orzechów” pojawił się w Studiu Operowym w Bydgoszczy, gdzie w 1958 roku przygotował go Rajmund Sobiesiak, a dziesięć lat później powtórzył swoją realizację w Operze Wrocławskiej. Balet według Zbigniewa Koryckiego z 1959 roku wystawiony został w Operze Śląskiej w Bytomiu, a w 1962 roku Natalia Konius przygotowała skróconą wersję dla zespołu Opery Bałtyckiej. Tradycje związane z realizacjami „Dziadka do orzechów” często wzorowane były na wersji Wasilija Wajnonena, którą w 1980 roku przeniósł w całości Jarosław Piasecki na scenę Teatru Wielkiego w Łodzi. Do dzisiaj w polskich teatrach muzycznych „Dziadka do orzechów” zrealizowano ponad trzydzieści razy - zdradza Joanna Sibilska. Od samego początku zamysł był taki, że jest to balet adresowany do dzieci i z ich udziałem. Partię Klary tańczyła zwykle dziewczynka, jej braciszka chłopiec - to uczniowie szkoły baletowej, dlatego siłą rzeczy tańce musiały być uproszczone i naturalne. Do dzisiaj w wielu wersjach nadal w pierwszym akcie tańczą dzieci. Klara, nawet jeśli jest dorosłą tancerką, musi zachować swoją dziewczęcość i jej układy nie mogą być technicznie skomplikowane. Czy to oznacza, iż w tym balecie nie odnajdziemy mistrzowskich pas? Oczywiście, że tak!

Na petersburskiej premierze w balecie wzięła udział wybitna włoska balerina Antonietta dell’Era, która pokazała się w Tańcu Wieszczki Cukrowej i wraz z partnerującym jej księciem mieli swoje pas de deux w drugim akcie w Krainie Słodyczy. - Piękna jest coda (finał) wieńcząca ten taniec, w adagio niezwykłe kaskady podnoszeń, które wymusza wznosząca się muzyka. Ta część faktycznie stanowi techniczne wyzwanie dla tancerzy. Ten układ był więc trudny od samego początku, chociaż wtedy nie stosowano jeszcze takich wysokich podnoszeń, które są obecne. Nie zapominajmy, że nie brakuje tu tańców charakterystycznych, a także wyzwań aktorskich, które podejmują dorośli artyści - zapewnia Joanna Sibilska.

Największe hity: Walc Śnieżynek, Walc Kwiatów i krople z fontanny

- Czajkowski komponując muzykę do baletu, otrzymał od Mariusa Petipy szczegółowy scenariusz, do którego stworzył muzykę. W wyciągu fortepianowym mamy bardzo dokładne opisy. Wiemy, w którym momencie rośnie choinka, wychodzą myszy itp. Ponieważ do postaci są przypisane indywidualne motywy muzyczne, muszą one być wykorzystane. Kompozytor stanął na wysokości zadania, oddając w cudowny sposób inspirującą myśl Petipy. Dzięki temu, mimo różnorodności w wielu wersjach, są motywy, bez których nie sposób wyobrazić sobie tego dzieła. Nie ma więc „Dziadka do orzechów” bez słynnego Marsza w uwerturze, oddającego zgiełk bitewny. Czekamy z niecierpliwością na Walc Śnieżynek, który nas unosi, oddając wręcz anielski nastrój śpiewającym chórem i swoimi przepięknymi układami tanecznymi, ale też podkreślającymi śnieżną zawieruchę dźwiękami. Czajkowski doskonale wiedział, jak wygląda zamieć i świetnie zilustrował ją muzycznie. No i oczywiście, niewątpliwym hitem tego baletu jest Walc Kwiatów, rozpoznawalny nawet przez tych, którzy... nigdy w życiu nie widzieli „Dziadka do orzechów”. Tę melodię zna chyba każdy. Jeśli mówimy o przebojach muzyki klasycznej, mocno eksploatowanych choćby w stacjach radiowych, to ten utwór niewątpliwie się do nich zaliczy. I nie jest tak tylko w okresie świątecznym - podkreśla Joanna Sibilska. Nie można zapomnieć o wspomnianym już wcześniej, przepięknym pas de deux, będącym sercem każdego klasycznego, XIX-wiecznego baletu, w skład którego wchodzi taniec Wieszczki Cukrowej, gdzie Czajkowski wprowadził specjalny instrument, czelestę. Jej brzmienie przypomina kryształowe dźwięki, mające odtwarzać krople wody rozpryskującej się fontanny.

Dickens, sierociniec, autobiografia i szwedzkie bajki

Obecnie „Dziadek do orzechów” to już nie tylko Hoffmann i Dumas. Twórcy inspirują się choćby Dickensem i jego „Opowieścią wigilijną”, literaturą typową dla danego kręgu kulturowego czy własnymi przeżyciami. - Jednym z najbardziej oryginalnych i wyjątkowych pomysłów, autorstwa Maurice’a Béjarta, giganta choreografii XX wieku, jest baletowa opowieść autobiograficzna, którą stworzył na kanwie „Dziadka do orzechów” w 1998 roku. W spektaklu wykorzystano filmowe nagranie z udziałem choreografa, a także dokument, w którym jego babcia opowiada o życiu małego Maurice’a. Opierając się na muzyce Czajkowskiego, wspomnieniach o świętach z czasów dzieciństwa, stworzył Béjart piękny balet, ale - uwaga - niekoniecznie dla najmłodszej widowni. Zdecydowanie jest on adresowany do dorosłego widza. Do tej wersji „Dziadka do orzechów” zdecydowanie trzeba dojrzeć - mówi Joanna Sibilska.

Zaskoczyć może nas tutaj wiele. W tańcu chińskim trzej tancerze w kostiumach przypominających uniformy mieszkańców Chińskiej Republiki Ludowej wjeżdżają na rowerach na scenę w kształcie areny cyrkowej. Solistka wykonuje taniec z elementami żonglerki, a Béjart-narrator wyjaśnia, że w czasie drugiej wojny światowej (kiedy miał kilkanaście lat) w jego rodzinnej Marsylii brakowało benzyny i jeżdżono na rowerach.

Jest też baletowa wersja brytyjskiego choreografa Matthew Bourne’a, gdzie akcja rozgrywa się w sierocińcu czasów wiktoriańskich. - Dzieci nie mają w nim łatwego życia, opiekunowie traktują je zimno, a czasem nawet okrutnie. I w takim miejscu trwa oczekiwanie na święta Bożego Narodzenia. Zdecydowanie nie jest to obraz, którego oczekuje młody widz. Ale dla dorosłych jest on ciekawy, z głębokim przesłaniem, zawartym w niezwykle interesującej choreografii - dodaje Joanna Sibilska.

To także dowód na to, że klimat związany ze świętami można oddać w różny sposób. Powyżej przywołana wersja jest tego przykładem. Robi się mrocznie, trochę jak w bajkach braci Grimm. - Na szczęście w „Dziadku do orzechów” magia wigilijnej nocy zawsze przynosi ze sobą coś dobrego. Jeśli nawet w pierwszym akcie, we wspomnianej wersji rozgrywającej się w sierocińcu mamy wrażenie nieco przygnębiającego nastroju, to w kolejnym zobaczymy, że bohaterka walczy o swoje szczęście, marzenia, ma w sobie odwagę - dokładnie tak jak Klara, bohaterka klasycznej wersji. To przejaśnienie, promyk, który pokazuje, że dobro i wrażliwość ostatecznie zwyciężają. I tak powinno być w każdej wersji tego baletu - mówi Joanna Sibilska. Warto też wspomnieć o balecie szwedzkiego choreografa, Pära Isberga, który wykorzystał w nim dzieło Hoffmanna, ale połączył je z historiami Elsy Beskow, autorki opowiadań dla dzieci. Bohaterami tej szwedzkiej wersji, jako odpowiednik Klary i jej brata, jest dwoje dzieci, osierocone rodzeństwo, Peter i Lotta. - Dzieci mają na szczęście dobrego chrzestnego Wujka Niebieskiego i trzy wspaniałe ciotki. Dzięki nim dzieci nie czują się osamotnione. Podobnie jak Klara, podczas nocy wigilijnej dojrzewają, poznają świat, muszą przejść różne perypetie, ale finał pokazuje, że warto, nawet mimo strachu, być dobrym, szlachetnym. A choreografia przekazuje to w sposób bardzo czytelny. Bardzo lubię tę wersję „Dziadka do orzechów”, bo łączy w sobie klasyczny przekaz, ale sięga też do świata baśni dobrze znanego właśnie szwedzkim dzieciom - dodaje pani Joanna. Bywa czasami tak, że niektórzy patrzą na ten balet przez pryzmat człowieka XXI wieku, z jego problemami i kompleksami, czasem ksenofobią. I gubią się w próbie nadmiernej ostrożności. W grudniu w zagranicznej prasie ukazała się informacja, że berliński Staatsballett nie zatańczy „Dziadka do orzechów”, ponieważ według niektórych opinii, taniec arabski towarzyszący w Królestwie Słodyczy kawie, podobnie jak taniec chiński związany z herbatą, oparte są na... „szkodliwych stereotypach etnicznych”. - Niektóre spektakle baletowe, jak: „Jezioro łabędzie”, „Śpiąca królewna”, „Giselle” czy „Dziadek do orzechów” powstały w XIX wieku i trudno oczekiwać od ich twórców, by mieli świadomość ludzi z XXI wieku. Styl tych baletów utrwalił najlepsze tradycje baletu klasycznego, ale przy okazji przeniósł swoje, archaiczne w stosunku do współczesności postrzeganie historii. Proponuję więc, by przy wigilijnym stole pojawiły się tradycje z różnych krajów i zabrzmiały kolędy w różnych językach, a święta Bożego Narodzenia, jak zawsze będą łączyć wszystkich ludzi dobrej woli - podkreśla Joanna Sibilska. Wszyscy, niezależnie od poglądów, szerokości geograficznej, wieku, tęsknimy za baśnią, a w okresie świątecznym możemy bezkarnie się do tego przyznawać i brać w tym udział. Oglądając balet „Dziadek do orzechów”, ponownie możemy przenieść się do świata wyobraźni, czasów dzieciństwa, pełnych czaru i dobrej magii, zilustrowanych tu cudowną muzyką, tańcem, gestem.

Szampan o północy, a za kilka godzin koncert z Wiednia

Tak, jak lampka szampana o północy i oglądanie fajerwerków (choćby przez okno), tak dla milionów osób na całym świecie tradycją, której wierni są od lat, jest wysłuchanie 1 stycznia, poprzez transmisję w radiu czy telewizji, koncertu noworocznego Filharmoników Wiedeńskich. Dla wielu osób to stały element pierwszego dnia nowego roku i część z nas zwykle rozpoczyna ten dzień taką właśnie pobudką (zwykle około godziny 11). Koncert odbywa się w Złotej Sali Musikverein, przystrojonej kwiatami. W latach 1980-2013 były one przekazywane w darze z włoskiego San Remo, natomiast od 2014 pochodzą już z ogrodów miejskich Wiednia. To z pewnością jeden z najbardziej znanych koncertów na całym świecie, transmitowany od 1959 roku, obecnie do ponad 90 krajów. Wieloletnim komentatorem transmisji telewizyjnej w Polsce był Bogusław Kaczyński. Niewiele osób ma natomiast szczęście wziąć udział w koncercie na żywo - bilety są niezwykle drogie, od 35 do nawet 1200 euro, ale zainteresowanie i tak ogromne, dlatego poza tymi zarezerwowanymi dla milionerów i prominentów czy osób związanych z orkiestrą, jest też pula przeznaczona do losowania, które odbywa się z rocznym wyprzedzeniem.

1 stycznia 2021 roku, po raz pierwszy w historii datowanej od 82 lat, koncert odbył się w pustej sali, ze względu na pandemię. Kojarzony z wielką, radosną fetą, zabrzmiał inaczej. Ale dla wielu osób to, że się odbył, niosło nadzieję i stało się gwarancją tego, że porządek świata, chociaż nieco naruszony, jednak trwa...

Tradycja czy snobizm?

Pierwszy raz koncert wykonany został w sylwestra 1939, następne - począwszy od roku 1941 - odbywały się już w Nowy Rok. Stałymi elementami są walc „Nad pięknym modrym Dunajem” (od 1945) i „Marsz Radetzky’ego” (od 1946). Jeśli chodzi o ten ostatni, zrezygnowano z jego odegrania jeden raz.

Było to w 2005 roku, a powodem rezygnacji stało się tragiczne trzęsienie ziemi i tsunami na Oceanie Indyjskim, które miało miejsce tydzień wcześniej.

Uwielbiany przez melomanów, dla wielu osób, także z muzycznych kręgów, jest symbolem snobizmu. Chociaż nieszkodliwego. - Marzę o innych koncertach - przyznaje Mateusz Borkowski, muzykolog, zapytany o fenomen tego wydarzenia. - Mogę się jednak domyślić, że tym, co przyciąga wiele osób, jest pewna stałość, rytuał, tradycja i to, że wiemy, czego możemy się spodziewać. W tym tkwi popularność, ten przysłowiowy fenomen. Porównałbym go do Eurowizji, tu też mamy pewną przewidywalną rozrywkę, tylko w klasycznym wydaniu i pięknym wnętrzu. Program jest znany, bo bazuje oczywiście na utworach Straussów, ojca i syna, oraz Josefa i Eduarda, walcach i motywach znanych z operetek wiedeńskich. W tym roku pojawi się uwertura do „Zemsty nietoperza”. Oczywiście jest pewna modyfikacja, czasem, z rzadka, pojawiają się utwory innych wiedeńskich kompozytorów, jak Mozart czy Haydn (przy okazji obchodów rocznicowych). Chociaż jest to tradycja, Filharmonicy Wiedeńscy nie od początku chcieli grać muzykę Straussów na taką skalę, była ona traktowana jako zbyt rozrywkowa. Zwykle były to więc rzadkie, pojedyncze koncerty. Zmiana nastąpiła dopiero w latach 20. XX wieku - mówi Borkowski. Koncert wzbogacany bywa występami zespołu baletowego Opery Wiedeńskiej, a także pewnymi elementami żartobliwymi, często z udziałem publiczności, której znak daje dyrygent. Przykładem może być sytuacja z 2009 roku. Wykonywano wtedy Symfonię Pożegnalną Haydna; zgodnie z konwencją tego utworu, muzycy po kolei opuszczali swoje miejsca przy pulpitach, a ich gestykulacja (wznoszenie kieliszków szampana) wskazywała, że uciekają na zaplecze na noworoczną imprezę. - To wszystko jest wpisane w scenariusz, dyrygent robi żartobliwe gesty w kierunku publiczności, nie ma tu przysłowiowego dystansu i powagi, jest więcej luzu i ekspresji. Ale, tak, jak podkreślam - to nie tyle spontaniczność, co reżyseria, bo nawet bisy są ustalone. Koncertem noworocznym, z przerwami, do 1954 roku dyrygował Clemens Kraus, potem Willi Boskowski przez 24 lata, następnie Lorin Maazel - 10 razy, Herbert von Karajan - raz, Riccardo Muti - 6 razy, Zubin Mehta - 5. W tym roku, po raz trzeci w historii zadyryguje Daniel Barenboim - słynny dyrygent, ale też pianista. Często akompaniuje znanym śpiewakom. Co ciekawe, nigdy tym koncertem nie dyrygowała kobieta. Miejmy nadzieję, że i to kiedyś się zmieni - stwierdza Borkowski.

Tak naprawdę, koncerty są trzy. Ten, który słyszymy 1 stycznia, oraz dwa dodatkowe z tym samym programem 30 i 31 grudnia. - Warto też wspomnieć, że w podobnym czasie w Wiedniu odbywają się też inne koncerty noworoczne, które wprawdzie nie mogą poszczycić się tak długą historią, ale są równie ciekawe i absolutnie nie odbiegają od poziomu tego, o którym mówimy. Koncert taki organizowany jest w Wiener Konzerthaus, podobny gra także Vienna Hofburg Orchestra. Można więc powiedzieć, że Filharmonicy Wiedeńscy mają naśladowców. Ciekawostka jest też to, że w Wiener Konzerthaus 30 i 31 grudnia wieczorem muzycy wykonują IX Symfonię Beethovena - mówi muzykolog.

Bilety w astronomicznych cenach, ale można też kupić płytę

Podobno niektóre miejsca są wstępnie rejestrowane przez niektóre austriackie rodziny i... przekazywane z pokolenia na pokolenie. - To z pewnością nie jest rozrywka dla zwykłych mieszkańców Wiednia. Ceny biletów dochodzą do kilku tysięcy euro, a tylko kilkanaście biletów jest w „normalnej” cenie 150-200, ale można wziąć udział w losowaniu. Na sali sporo jest prominentów, osób znanych i bardzo zamożnych - mówi Anna Jaskólska, mieszkająca w Wiedniu, związana z kręgami kultury. Część biletów zarezerwowana jest także dla mediów i członków orkiestry. Najwięksi wielbiciele mogą odtworzyć koncerty w zaciszu domowym w każdej chwili, bowiem od 1975 roku wydawane są płyty z rejestracją wydarzenia. A zajmują się tym największe wytwórnie fonograficzne - obecnie Sony.

- Repertuar jest podobny, zmieniają się dyrygenci, a i to dopiero od pewnego czasu - śmieje się Mateusz Borkowski. - Program jest lekki, łatwy i przyjemny, pasujący do pierwszego dnia nowego roku, łagodnie (a po szalonej nocy trudny repertuar nie byłby najlepszym wyborem) i pozytywnie wprowadza w nowy rok. Bez zaskoczeń. Ale chyba o to właśnie w tym chodzi - przyznaje.

Nie przeocz

Musisz to wiedzieć

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera