Bohaterkami są siostry bliźniaczki Elżbieta i Stefania Łukowskie, które poznajemy, gdy jako piętnastolatki spędzają z rodzicami i młodszym braciszkiem Luckiem wakacje w Borysławiu u ukochanych dziadków. Borysław to miasto na Kresach, dziś na Ukrainie. To tam zastaje je II wojna światowa.
Elżbieta, zwana Halszką, i Stefania muszą błyskawicznie dorosnąć. Wojna odbiera im wszystko: rodzinę, dom, ludzką godność. Siostry dzielą tułaczy los rodaków i zostają zesłane na Sybir, gdzie przeżyją gehennę, aż w końcu trafiają na Bliski Wschód. Czy tam odnajdą spokój i choć namiastkę szczęścia? Czy zdołają zapomnieć o hekatombie, syberyjskim piekle, które przeżyły i zdołają rozpocząć nowe życie?
Trudno wyobrazić sobie bardziej różne od siebie bliźniaczki. Stefania jest delikatna, eteryczna, skupiona na sobie i swoich potrzebach. Jest damą, która bardzo dba o wygląd i lubi, kiedy oczy wszystkich są skierowane na nią. Halszka to wolna dusza, kocha przyrodę i twardo stąpa po ziemi. Kiedy wybucha wojna, ojciec wyruszający na front prosi ją, aby opiekowała się matką i rodzeństwem. Halszka bierze na siebie tę odpowiedzialność, która w końcu stanie się jej wielkim dramatem...
Tutaj przeczytacie recenzję powieści "W cieniu tamtych dni" Magdaleny Majcher
W tej powieści Maria Paszyńska kreśli nieco wyidealizowany obraz przedwojennej Polski wschodniej. Porównuje nawet borysławski dworek dziadków sióstr Łukowskich do Soplicowa. Dla mnie to porównanie nad wyraz plastyczne. Bo właśnie plastyczny i subtelny jest język, jakim Maria Paszyńska pisze.
Autorka swobodnie łączy fakty i fikcję opowiadając czytelnikowi historię z jednej strony bolesną i trudną, a z drugiej poruszającą i dotykającą. Fabuła nie jest „naszpikowana” faktami, dzięki czemu czytelnik nie gubi się w jej meandrach, nie jest znużony, ma za to poczucie, że Paszyńska opowiada mu wiarygodną historię. Pisarka zadbała nie tylko o ważne daty czy zdarzenia z lat 30. XX wieku i z okresu II wojny światowej, ale i o detale, choćby takie, że podczas największych mrozów na Syberii Elżbieta czuła, jak zamarzają jej rzęsy.
Przyznam, że początkowo chciałam się przyczepić do wyidealizowanych opisów Borysławia i Kresów Wschodnich w ogóle, ale potem pomyślałam, że to chyba zabieg celowy autorki. Bo tak naprawdę „Owoc granatu. Dziewczęta wygnane” to książka potrzebna nam, Polakom, tak bardzo dziś podzielonym. Potrzebna, bo jednocząca nas wokół wspólnej historii, a dokładniej mitycznych Kresów. W części czytelników obudzi resentymenty, przypomni własną historię, dla wielu rodzin pewnie tragiczną, a innym otworzy oczy na tułacze losy rodaków, którzy kiedyś byli uchodźcami na Bliskim Wschodzie. Przywiązanie do ziemi, miłość do domu rodzinnego, nostalgia to przecież uczucia uniwersalne.
Recenzja powieści "My mieliśmy szczęście" Georgii Hunter
Książka Marii Paszyńskiej zostaje z czytelnikiem na dłużej. To jedna z tych lektur, po przeczytaniu których trudno sięgnąć po coś innego, bo długo zaprząta myśli. Bardzo się cieszę, że na rynku jest już druga część „Owoc granatu. Kraina snów”, a w planach są kolejne.
„Owoc granatu. Dziewczęta wygnane” spodoba się miłośnikom powieści obyczajowych, bowiem śledzimy losy Elżbiety i Stefanii, ale także powieści historycznych i po prostu – dobrej literatury. Bardzo polecam!
Maria Paszyńska, „Owoc granatu. Dziewczęta wygnane”, Książnica, 2018, 352 strony
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?