Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Elżbietą Grymel, regionalistą z Żor, badaczką śląskiej kultury i historii, autorką książki „Dycki starka godali” ZDJĘCIA

Ireneusz Stajer
Ireneusz Stajer
Elżbieta Grymel z Żor opowiada o tajemniczych dawnych miejscach pochówku w okolicach miasta i starych żorskich nekropoliach
Elżbieta Grymel z Żor opowiada o tajemniczych dawnych miejscach pochówku w okolicach miasta i starych żorskich nekropoliach Arc, zbiory prywatne, UM Żory
Rozmawiamy z regionalistką Elżbietą Grymel o mało znanych, a całkiem nieznanych miejscach pochówku w Żorach i w okolicy miasta oraz tajemnicach żorskich nekropolii. Autorka świetnej książki „Dycki starka godali” opowiada m.in. o kopcach szwedzkich, gdzie miał ukazywać się duch żołnierza Karola X Gustawa. A może był to duch jednego z dwóch polskich oficerów armii Jana III Sobieskiego, pogrzebanych koło Żor?

Ostatnio zajęła się Pani dość specyficzną tematyką, a mianowicie najstarszymi żorskimi nekropoliami. Trzeba przyznać, że Żory mają pod tym względem bogatą historię, o której warto mówić, pisać i nadal odkrywać...

Ma pan zapewne na myśli opowieści o cmentarzach i cmentarzyskach, którymi wprowadziłam między innymi do mojej książki
„Dycki starka godali”, która ukazała się nakładem Muzeum Miejskiego w Żorach. Wciąż jednak sporo ciekawostek o tych nekropoliach czeka na publikację.

Co pani takiego odkryła, badając dzieje żorskich nekropolii?

Przede wszystkim, zdałam sobie sprawę z tego, że jeżeli na danym terenie żyła stale jakaś grupka ludzi, to musiało też istnieć miejsce, gdzie mogli oni pogrzebać swoich zmarłych. Miasto Żory powstało w XIII wieku i zapewne nie od razu miało swój kościół. W naszej świadomości funkcjonuje bowiem schemat: dziedziniec kościelny (po niemiecku: Kirchenhof) równa się cmentarz. Stąd też pochodzi śląskie określenie: kerhof czyli cmentarz. Słowo to było jeszcze w powszechnym użyciu w latach 60. ubiegłego wieku.

Zaczyna się bardzo tajemniczo...

No cóż, historia kryje wiele tajemnic. A ja mam duszę odkrywcy, tego co było kiedyś w naszym najbliższym otoczeniu. Wracając do tematu, to w średniowieczu i nawet nieco później nie sypano na grobach kopczyków ziemi jak robi się obecnie. Pochówki ewidencjonowano, stawiając znaki na murach kościelnych, tak twierdzą przynajmniej źródła niemieckie i to można zobaczyć w Żorach na kościele farnym. Podobno nie jest to odosobniony przypadek, gdyż praktyka ta występuje także w innych świątyniach gotyckich, zwłaszcza tych najstarszych.

To gdzie grzebano ciała?

Ze względu na szczupłość miejsca w obrębie murów, zmarli mogli być chowani poza miastem. Jedyne takie miejsce to okolica nieistniejącej już kaplicy Świętej Barbary zlokalizowanej kiedyś na południe od miasta. W tym przypadku musimy jednak zwrócić uwagę na patronkę wspomnianej kaplicy. Święta Barbara (dziś najbardziej postrzegana jako patronka górników) chroniła od zarazy często występującej w tamtych odległych czasach. Można by się pokusić o stwierdzenie, że święta strzegła także właśnie cmentarza.

Czy takich miejsc pochówku w okolicy Żor było więcej?

Na terenie obecnego miasta istnieje co najmniej kilka miejsc domniemanego pochówku, niepotwierdzonych naukowo, o których wspominają jedynie opowieści ludowe. Pierwsze to jedno z okolicznych wzgórz, gdzie miano pogrzebać poległych pod Żorami husytów. Karol Miarka starszy (1825-1882) w swojej książce „Husyci na Górnym Śląsku” wspomina, że w Żorach przy drodze do Boryni, na początku XIX-stulecia miano odkopać liczne kości ludzkie, które ówcześni mieszkańcy Żor uznali za pośmiertne szczątki husytów. Jedyne miejsce, które odpowiada temu opisowi to tzw. „zielony jar” przy obecnej ulicy Boryńskiej, między ruchliwą Aleją Jana Pawła II a ogromnym osiedlem Księcia Władysława.
Nieliczni moi rozmówcy wspominają też o rzekomym odkryciu starego cmentarzyska ciałopalnego w pobliżu krzyża na obecnym największym w Żorach osiedlu Władysława Sikorskiego, ale co się ze znaleziskiem stało, niestety nie wiadomo. Miejsce to miało szczególnie złą sławę, gdyż od lat podobno ukazywały się tam spóźnionym przechodniom duchy różnego autoramentu. Sprawą otwartą pozostaje, gdzie pochowano dwóch oficerów króla Jana III Sobieskiego, którzy zmarli w drodze powrotnej spod Wiednia. Zapis historyczny mówi tylko, że zostali pochowani poza miastem. Może miało to miejsce pod lasem na granicy Żor i Palowic w miejscu zwanym kopcami szwedzkimi?

Nazwa może też wskazywać na pochówek żołnierzy szwedzkich, przecież ich wojska operowały na Śląsku chociażby w czasie potopu szwedzkiego, a następnie podczas wojny trzydziestoletniej.

Dwa niewielkie kopce usypane z ziemi, znajdują się w dzielnicy Kleszczówka, na skraju lasu po obu stronach starej drogi (obecnie to ulica Mikołowska), biegnącej do Woszczyc (dziś dzielnica miasta Orzesze) i dalej w kierunku Katowic. W czasach mojego dzieciństwa nie rosły jednak na nich drzewa i były bardziej widoczne, zaś obecnie pochłania je las. Starzy żorzanie opowiadali o nich kilka bardzo ciekawych historii. Jedna wiąże się z pochówkiem oficerów Sobieskiego.
Pochodzenie kopców bardzo mnie intrygowało, więc szukałam informacji. Kiedyś, przeglądając starą "Gazetę Żorską" z 15 stycznia 1997 roku, natrafiłam na notatkę: Zagadki historii: Ksiądz Augustyn Weltzel w książce pod tytułem "Geschichte der Stadt Sohrau in Oberschlesien" (Historia miasta Żory na Górnym Śląsku) wydanej w 1888 roku pisał:, że "Jan Sobieski spieszył ze swoim wojskiem z Tarnowskich Gór przez Gliwice, Rudy, Racibórz, Opawę w kierunku Wiednia i uwolnił to miasto, a wraz z nim całą Europę Zachodnią od Turków. W drodze powrotnej (spod Wiednia – przyp. E.G.) w pobliżu Żor zmarł [hrabia] Adrian Rembowski i został pochowany wraz z innym polskim pułkownikiem w dniu 8 listopada poza miastem".

A druga historia o czym mówi?

Szwedzi mieli pochować w kopcach jednego ze swoich towarzyszy, który zmarł blisko tego miejsca wskutek odniesionych ran. W jednym z kopców ukryto też ponoć zbędną w drodze powrotnej broń. Kiedy żołnierze ukończyli robotę, dowódca miał powiedzieć żartem, że rozkazuje, by młody wojak, którego tu pogrzebano, pilnował tego miejsca aż do powrotu Szwedów na te ziemie, po czym wojska odeszły. Nie minęło wiele czasu, a wśród żorzan rozeszła się pogłoska, że przy kopcach straszy! Nocami widywano tam podobno młodego Szweda grzejącego się przy ogniu. Zjawa mamrotała coś pod nosem i wykonywała takie ruchy, jakby coś przekładała i liczyła.

Przyznaję, że oblał mnie zimny pot...

Opowieści te odkładały się w mojej pamięci przez całe lata. Były wzmianki na marginesach innych historii. Czasem moi rozmówcy odpowiadali na pytania zdawkowo, jakby wstydzili się rozwinąć temat. Nauczona wieloletnim doświadczenie, rozumiałam, że w tym momencie nie należy drążyć tematu pobocznego, bo chciałam usłyszeć więcej w temacie głównym. Lata 60. i 70. ubiegłego wieku, to czas, kiedy ludzie niezbyt chętnie opowiadali zasłyszane historie z obawy, że ktoś może ich wyśmiać, nazywając „wieśniakami” lub „wsiokami” albo pytający ich opowieść gdzieś wydrukuje, wyemituje w radiu.

Udało się Pani z tych zdawkowych odpowiedzi stworzyć całkiem pokaźne i zgrabne opowieści, których zwieńczeniem jest znakomita książka „Dycki starka godali”.

Dziś takie obawy wydają się wręcz absurdalne, ale w tamtych odległych czasach były na porządku dziennym. Kiedy kilka lat temu zaczęłam porządkować swoje notatki pod kontem materiału przydatnego do napisania książki, te właśnie marginalne notatki zgromadziłam w jednym miejscu, wtedy jeszcze bez zamiaru późniejszej syntezy. I okazało się, że te pojedyncze, luźne historie zaczynają się układać w jedną, konkretną całość, a historii takich jest dość sporo nawet na niewielkim obszarze!

Ciekawość do takich rzeczy jest dana albo zadana, u Pani to chyba jest to pierwsze...

Moje zainteresowanie opowieściami o dawnych czasach zaczęło się już w dzieciństwie. W czasie jesienno - zimowych prac, takich jak suszenie owoców, łuskanie fasoli czy darcie pierza w naszej obszernej kuchni zbierały się znajome mojej babci Elżbiety, która z nami mieszkała. Czasem zawitał także jakiś mężczyzna. Pamiętam pana K., który był specjalnie zapraszany na takie okazje, bo pięknie opowiadał o pielgrzymkach które odbył w młodości. Wszyscy nasi goście byli wychodźcami ze wsi w pierwszym pokoleniu i przynosili ze sobą przepiękne opowieści dotyczące różnych dziedzin życia. W tamtym czasie tylko (a może aż!) słuchałam, słuchałam i słuchałam…, by potem opisać owe historie we wspomnianej książce. Już jako nastolatka wiele z tych opowieści zapisałam w zeszytach, których mam około 10. To na zawartych w nich notatkach opierałam się pisząc teksty do książki. Każda z tych opowieści to osobna historia i tak moglibyśmy bajać (bez przesady!) aż do rana. (Śmiech).

To wróćmy jeszcze na chwilę do tej ponurej, ale jakże tajemniczej tematyki cmentarnej. Żory mają przecież stare, znane nekropolie, o których również można opowiadać bez końca.

Musiała bych zaczońć po naszymu: Siednicie se a posłōchejcie, bo to je delszo historyjo! Chyba najstarszy to cmentarz żydowski zlokalizowany w dzielnicy Kleszczówka, prawie 200-letni katolicki cmentarz za średniowiecznym murem miejskim (zachowały się fragmenty, pięknie odnowiony) koło kościoła św. św. Filipa i Jakuba, cmentarz ewangelicki przy ulicy Osińskiej, prawie stuletni cmentarz katolicki tzw. nowy przy ulicy Smutnej. No i najmłodszy – cmentarz komunalny leżący przy ulicy Rybnickiej. Niewielkie cmentarze zlokalizowane są też w żorskich sołectwach. Ale tom już tematyka na kolejną opowieść.

Rozmawiał: Ireneusz Stajer

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera