Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

7 emocji. Szczęście. Dr Anna Fuchs: Na dziecko czekałam długo. Ciąża w pandemii to wyzwanie, ale córka wynagradza wszystko

Katarzyna Pachelska
Katarzyna Pachelska
Dr nauk medycznych Anna Fuchs, specjalista ginekologii i położnictwa. Mama 4-miesięcznej Karoliny.Zobacz kolejne zdjęcia. Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE
Dr nauk medycznych Anna Fuchs, specjalista ginekologii i położnictwa. Mama 4-miesięcznej Karoliny.Zobacz kolejne zdjęcia. Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE Fot Arkadiusz Gola / Polskapresse
Narodziny dziecka rzeczywiście zmieniły całe moje życie. Bardzo trudno jest zdefiniować szczęście jednym słowem. Sądzę, że składa się ono z wielu elementów. Różnych odczuć, związanych z rozmaitymi sytuacjami w życiu. Do tej pory zawsze szczęście wiązało się dla mnie z jakimiś wesołymi chwilami, z obroną doktoratu czy dostaniem nowej, ciekawej pracy. Teraz jest Karolina, więc jest dobrze. Jej narodziny były największym moim szczęściem w życiu - mówi dr Anna Fuchs, specjalistka ginekolog i położnik, w rozmowie z Katarzyną Pachelską, wiceszefową Newsroomu „Dziennika Zachodniego".
  • „7 emocji. Inne spojrzenie na pandemię" to projekt DZ na rocznicę lockdownu. Podsumowujemy, jak zmienił się świat pisząc o ludziach i ich emocjach
  • Katarzyna Pachelska, wiceszefowa Newsroomu „Dziennika Zachodniego", a prywatnie mama małego Karola, wybrała szczęście
  • Porozmawiała z dr n. med. Anną Fuchs, ginekologiem i położnikiem z Katowic, mamą 4-miesięcznej Karoliny, która długo starała się o dziecko
  • Czy pandemia i lockdown odebrały rodzicom troszkę z tego szczęścia, jakie daje oczekiwanie na dziecko?
  • „Pamiętam, że jak się zgłaszałam na planowe cięcie cesarskie, żołnierze pilnowali wstępu do szpitala"
  • Jak lekarka radziła sobie ze stresem i pracą w tak trudnym dla wszystkich czasie?

***

Czym jest dla pani, od kilku miesięcy mamy wyczekiwanego dziecka, ale i odnoszącej sukcesy zawodowe ginekolożki, szczęście?

Bardzo dziękuję za komplement. To miłe, gdy się docenia moją pracę, którą staram się wykonywać rzetelnie. Narodziny dziecka rzeczywiście zmieniły całe moje życie. Bardzo trudno jest zdefiniować szczęście jednym słowem. Sądzę, że składa się ono z wielu elementów. Różnych odczuć, związanych z rozmaitymi sytuacjami w życiu. Do tej pory zawsze szczęście wiązało się dla mnie z jakimiś wesołymi chwilami, z obroną doktoratu czy dostaniem nowej, ciekawej pracy. Szczęście to też dla mnie była ciekawa podróż, którą zawsze lubiłam planować, albo większe osiągnięcie w sporcie. Jednak przyznaję, że szczęścia było w ostatnich latach dość mało. Przeżyłam dużo trudnych emocji, związanych z bardzo bolesnym dla mnie wydarzeniem - śmiercią bardzo bliskiej mi osoby. Teraz jest Karolina, więc jest dobrze. Jej narodziny były największym moim szczęściem w życiu.

Wiem, że długo starała się pani o dziecko.

Kala się pojawiła na takim etapie, gdy już nie dążyłam do posiadania dziecka, na bardzo trudnym etapie mojego życia. Wcześniej wydawało mi się, że każdy w życiu ma swoje cele, a życie polega na zdobywaniu kolejnych szczytów, które sobie wyznaczamy. Dziecko pojawia się na jakimś z etapów w życiu. U mnie wtedy dziecko się nie pojawiło. Przetrwanie walki o dziecko było dla mnie traumatycznym przeżyciem, kosztowało mnie dużo emocji, sił, a także pieniędzy. Zaszłam w ciążę, gdy porzuciłam wszystkie nadzieje. Odpuściłam walkę. Byłam zajęta rehabilitacją po wypadku. Dziecko zmieniło wszystko, dając mi ogromne szczęście.

Przeżywała pani ciążę w lockdownie, w pandemii. Czy ta sytuacja panią deprymowała?

Epidemia zastała mnie w początkowych tygodniach ciąży. Dużo czasu spędzałam w domu moich rodziców, w niewielkiej miejscowości, gdzie nie ma tak dużej dostępności szpitali i lekarzy jak w aglomeracji. Więc z tej strony było mi trudno. Ale z drugiej - byłam w lepszej sytuacji niż inne kobiety. Wiedziałam, jako lekarz ginekolog, co mogę zrobić i czego mogę się spodziewać. Około 12. tygodnia ciąży dostałam krwotoku. Do dziś nie wiem, jak zdołałam dojechać do najbliższego szpitala. Było trudno się tam dostać. Przed wejściem stał namiot polowy, gdzie dokonywano selekcji pacjentów pod kątem COVID-u. Wiedziałam, że na tym etapie ciąży silne krwawienie nie wróży nic dobrego, miałam też za sobą kilkukrotne poronienia. Dla mnie to był bardzo trudny moment. Gdy na szczęście okazało się, że ciąża się utrzymała, miałam problem z dostaniem odpowiednich lekarstw, które musiałam zamawiać. Drugi raz mocno pandemia wkroczyła w moje plany pod koniec ciąży. Miałam już umówiony poród w USA, w Chicago, pod opieką świetnej lekarki, Polki zresztą. Okazało się jednak, że nie ma szans, by tam polecieć. Więc Karolina przyszła na świat też w świetnych warunkach, pod opieką świetnych lekarzy w Katowicach. Z powodu bardzo wielu komplikacji w ciąży nie mogłam rodzić siłami natury. Pamiętam, że jak się zgłaszałam na planowe cięcie cesarskie, żołnierze pilnowali wstępu do szpitala.

I był zakaz odwiedzin…

Tak, byłam sama w szpitalu. Ale to nie było dla mnie trudnym przeżyciem, bo szpital jest moim naturalnym środowiskiem. Poród i pobyt w szpitalu w czasie pandemii na pewno jest trudniejszy dla innych pacjentek. Zresztą będąc zaraz po operacji sama uspokajałam inne panie w sali, które się martwiły różnymi rzeczami. To, że nikt nie może odwiedzać mam i ich dopiero co narodzonych dzieci, na pewno jest trudne dla kobiet, ale z drugiej strony, noworodki potrzebują spokoju i ciszy, więc obostrzenia związane z pandemią w tym przypadku nie były takie złe. Noworodek to nie jest eksponat. Dużo ludzi wokół, przebieranie w piękne i niewygodne ubrania, robienie zdjęć, dotykanie przez różne osoby – to naprawdę dla noworodków jest stresujące. Takie dziecko potrzebuje przede wszystkim spokoju i mamy.

Czy w czasie ciąży pani pracowała?

Tak, i to nawet dość dużo. Kończyłam wtedy specjalizację z położnictwa i ginekologii. Przystąpiłam do egzaminu specjalizacyjnego po siedmiu latach pracy w zawodzie, w piątek, a w kolejną środę urodziła się Karolina.

Jak pani pacjentki w ciąży radziły sobie w trudnej pandemicznej sytuacji?

Dla wielu kobiet to była trudna sytuacja. Zawsze uczulam pacjentki, że nie powinno się lekko podchodzić do takich poważnych spraw jak ciąża. Widzę, że coraz więcej jest świadomych dziewczyn, które bardzo dbają o to, by robić wszystkie konieczne badania, dbają o aktywność fizyczną, o dietę. Nagle te dziewczyny zostały pozostawione same sobie. Bardzo wielu lekarzy przestało przyjmować, czy przerzucili się na teleporady. Ja sama też udzielam teleporad, ale podkreślam, że teleporada w ciąży nie zastępuje badania ginekologicznego. Na podstawie teleporady mogę najwyżej przeanalizować wyniki badań. Nie jestem w stanie ocenić prawidłowego przebiegu ciąży czy zrobić USG. Wizyty osobiste u lekarza są niezbędne w ciąży. Ja dostosowałam mój gabinet do rygorów sanitarnych związanych z epidemią i przyjmowałam pacjentki osobiście. W najgorszym okresie lockdownu przyjmowaliśmy tylko pacjentki umówione na konkretną godzinę. Nie mogły przyjść nawet 10 minut wcześniej. Musiałam wprowadzić też zakaz przychodzenia na wizyty z partnerem, choć zrobiłam to z bólem serca, bo mój gabinet zawsze był bardzo prorodzinny. Miałam też kilka pacjentek, które w ciąży przechodziły zakażenie koronawirusem. To dodatkowe obciążenie nie tylko dla organizmu, wymagające specjalistycznej opieki, ale też dla psychiki ciężarnej. Wiadomo, że gdy nastawiamy się negatywnie, to ma to wpływ na cały organizm.

W 2020 r. wydarzyła się też jeszcze jedna sytuacja, która ma wielki wpływ na życie kobiet w Polsce, i pracę lekarzy ginekologów. To wyrok Trybunału Konstytucyjnego, zakazującego przerywania ciąży w przypadku płodów letalnie chorych albo z ciężkimi chorobami genetycznymi. Co pani sądzi o tym wyroku?

Przeraża mnie fakt, że w ojczyźnie, którą kocham, dzieją się straszne rzeczy. W tych trudnych czasach, kiedy ludzie powinni się jednoczyć, kiedy z dnia na dzień mamy coraz więcej zakażonych pacjentów, a system opieki zdrowotnej ledwo „żyje", kryzys targa całym państwem, ludzie tracą pracę, po cichu wprowadza się zmiany rażąco rzutujące w jestestwo wielu kobiet i ich dzieci. W czasach pandemii zamiast pomagać i wspierać opiekę medyczną, prowokuje się strajki, szczując ludzi przeciwko sobie, wywołując gniew, nienawiść, wandalizm. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który zapadł właśnie w takich warunkach, w których rząd powinien być skupiony na innych sprawach, odbiera prawo do życia wielu kobietom i wielu dzieciom. Ten wyrok odbiera także kobietom niezwykle cenny czas prokreacyjny. Kobiety zachodzą w ciążę coraz później. Ja sama urodziłam Karolinę po trzydziestce, i jest ona moim pierwszym dzieckiem. Przypuśćmy, że u 40-latki jest zdiagnozowana ciężka wada płodu, uniemożliwiająca jego dalszy rozwój. Ta kobieta musi teraz czekać, aż dziecko obumrze w niej samo albo aż urodzi martwe dziecko, narażając się tym samym na komplikacje z tym związane, albo na operację. Na czas rekonwalescencji organizmu musi odłożyć swoje plany prokreacyjne. W kolejną ciążę może starać się zajść dopiero po pewnym czasie. To ograbianie kobiet z czasu prokreacyjnego. Ja chciałabym móc leczyć, a nie bezczynnie patrzyć na cierpienie i godzić się z powolnym umieraniem. Chciałabym móc leczyć w Polsce. Wszystkie moje pacjentki wiedzą, jak bardzo walczę o zdrowie i życie nawet najmniejszych istotek. Ale żeby walczyć, trzeba mieć narzędzia, narzędzia w postaci odpowiednich środków przeznaczonych na ochronę zdrowia i możliwości diagnostyczno-terapeutycznych, których nie wolno odbierać! Uważam, że rząd nam, lekarzom ginekologom, nie zabroni badać. Rząd może przestać refundować badania.

Boi się pani takiej sytuacji?

Tak. Teraz badania prenatalne są refundowane przez NFZ w bardzo określonej, ścisłej grupie, do której większość ciąż nie należy. Pacjentki, które nie są w tej grupie, muszą wykonać takie badania komercyjnie. To kilkaset złotych za jedno badanie, a poleca się wykonać trzy w czasie ciąży. W kogo najbardziej uderzy przystopowanie refundacji badań prenatalnych? W najbiedniejszych. Jeśli kogoś stać, to wykona takie badania. Jeśli badania wyjdą nieprawidłowo, to taka osoba może pojechać za granicę i zrobić ze swoim życiem to, co uważa za stosowne. Jeżeli kogoś na to nie stać, to nie zrobi badań i nie będzie wiedział o wadzie płodu. Jeśli nawet wysupła te kilkaset złotych, to dalsze postępowanie, ewentualne leczenie, podejrzewam, obciąży psychikę i będzie poza zasięgiem. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy byłam w klinikach in vitro jako pacjentka, również za granicą. Widziałam rodziny, które brały kredyt, by podejść do próby in vitro, która udaje się zwykle w ok. 30 proc. Taka rodzina jest na wiele lat obciążona dużymi zobowiązaniami finansowymi. Do tego zmierzamy. Ludzie, którzy będą sobie na to mogli pozwolić, zrobią to, co będą chcieli. To prawo będzie uderzać w najbiedniejszych. Na to, by moje pacjentki miały odebraną możliwość decydowania, się nie godzę. Ja nie jestem za aborcją, ale chciałabym, aby kobieta miała diagnostykę na światowym poziomie. Bo my mamy świetnych specjalistów, tylko nie możemy zabronić im pracować.

Badania prenatalne są w Polsce dobrem reglamentowanym...

Jako ginekolog położnik uważam, że wskazaniem do badań prenatalnych jest ciąża. Każda ciąża. Takie badania wykonałam Mojemu Dziecku. Chciałabym, żeby każda kobieta miała taką możliwość. Chciałabym, żeby każda kobieta miała swoje prawa. W krajach zachodnich, np. w USA, gdzie pracowałam, refunduje się też inne badania, np. badanie genetyczne wolnego DNA płodu, polegające na pobraniu krwi z żyły matki i wykonaniu badania genetycznego płodu. Ekstrahuje się z krwi matki DNA płodu. Ono pokazuje z bardzo wielką dokładnością (nawet 99 proc.), jaką wadą jest obciążony płód. W Polsce to badanie kosztuje między 2 a 3 tys. złotych. Przy tej polityce, jaką mamy teraz, nie sądzę, żeby taka diagnostyka w szybkim czasie była wdrożona do procedur refundowanych.

Do czasu wyroku kobiety mogły decydować w swoim sumieniu, co zrobić w tak trudnych sytuacjach, jaką drogę wybrać. Mogły zgłosić się na przerwanie ciąży, ale mogły też zdecydować się na donoszenie ciąży. Takim kobietom pomagają hospicja perinatalne, promowane przez kampanię billboardową i plakaty z rysunkiem dziecka w łonie-sercu.

Patrząc na te reklamy zastanawiam się, czy za te pieniądze nie byłoby korzystniej realnie pomóc kobietom zamiast wydawać je na reklamę. Poza tym ludzie nie zdają sobie sprawy, jaką krzywdę może zrobić kobiecie chory płód.

Przyznaję, że myśl o tym, że będąc w ciąży mam czekać, aż chory płód we mnie ewentualnie obumrze, jest dla mnie nie do zniesienia. Taka sytuacja to są wręcz tortury, bo inaczej nie można tego nazwać.

Ja nie wiem, jakbym się zachowała w takiej sytuacji. Jestem po kilku poronieniach i narodzinach zdrowego dziecka. Pamiętam taki okres w ciąży z Karoliną, gdy często sprawdzałam, czy wszystko jest w porządku, bo pojawiły się komplikacje. Drugie badanie prenatalne wyszło mi nieprawidłowo. Czas do powtórnego badania, a był to zaledwie jeden dzień, był dla mnie bardzo ciężki. Nie wyobrażam sobie, jak kobieta może albo czekać na śmierć dziecka w swojej macicy. Nie potrafię sobie wyobrazić, co może dziać się w jej psychice i nie wiem, czy kiedykolwiek taką psychikę da się odbudować.

To wielka trauma. Może też zniechęcić kobiety do kolejnych starań o dziecko…

I znacząco wpłynąć na zrujnowanie ich zdrowia.

Może się okazać, że chore dziecko musi się urodzić przez cesarskie cięcie. To przecież poważna operacja. Zatem nie pozwalanie na przerwanie takiej ciąży to w takim wypadku zmuszanie do poddania się operacji.

Osobiście w pracy uczestniczyłam kilkukrotnie w porodzie martwego płodu. Wtedy poród może polegać na traumatycznym dla lekarzy, a co dopiero dla samej matki, rodzeniu rozkawałkowanego płodu. Ten płód sam się zaczynał rozpadać, bo był martwym płodem. Kobieta rodziła szczątki własnego dziecka. Nikomu nie życzę takiego przeżycia.

Czyli nie ma w tym nic pięknego.

Absolutnie nie. To nie jest tak, że rodzi się piękny dzieciak, który ma zamknięte oczka. Obumarły płód w łonie matki może też doprowadzić do posocznicy, czyli sepsy.

Czyli może spowodować śmierć matki?

W konsekwencji zakażenia - tak.

Czy takie obumarcie płodu można wcześniej wychwycić? Bo teoretycznie można dokonać przerwania ciąży, gdy życie matki jest zagrożone.

Kobieta w ciąży może się nie zorientować, że coś się dzieje. Często pacjentka zgłasza się dopiero, gdy coś ją boli. Ja w ogóle się zastanawiam, dlaczego my rozważamy takie kwestie w XXI wieku, w środku Europy? Pracowałam w Tanzanii kiedyś, w trakcie misji rozwojowej. Tam w szpitalu był jeden lekarz i jeden ultrasonograf nie najwyższej klasy. Pracowały tam też zakonnice. Robiły to bardzo dobrze jak na osoby, które przyuczyły się do zawodu. Ale zakonnica nie wykona cięcia cesarskiego tak dobrze jak lekarz ginekolog - położnik. One robiły je ratunkowo, jak było trzeba. Mało która kobieta może tam liczyć na USG w czasie ciąży. Ale my żyjemy przecież w Europie. Mamy świetny sprzęt, mamy wspaniałych lekarzy ginekologów. Dlaczego nie idziemy do przodu?

Czy miała pani kiedyś pacjentkę, której płód miał wady śmiertelne?

Tak, niestety niejedną.

Czyli nie jest to sprawa, która przydarza się od wielkiego dzwonu.

Jestem lekarzem ginekologiem położnikiem od 7 lat. Wielokrotnie w mojej praktyce miałam taką sytuację. Ostatni raz niecały rok temu. Kiedyś prowadziłam ciążę młodej kobiety, młodszej ode mnie, nieobciążonej w żaden sposób, bez żadnych chorób współistniejących. Okazało się, że dziecko ma bardzo poważną wadę, nie miało jednej połowy serca. Po porodzie musiałoby przejść szereg operacji chirurgicznych, które i tak nie dawałyby gwarancji, że przeżyje dłużej niż kilka tygodni. Większą gwarancję dałby tylko przeszczep serca od innego noworodka, na co szans właściwie nie ma, już nie mówiąc o tym, że przeszczep musiałby się przyjąć. Gdyby pacjentka nie wiedziała o tej wadzie, dziecko umarłoby parę minut po porodzie. Ta kobieta bardzo chciała utrzymać ciążę, była u wielu specjalistów na konsultacjach, liczyła, że serce jeszcze się wykształci. Na początku walczyła o dziecko, później – gdy już było wiadomo, że nie ma szans, by żyło po porodzie, a poza tym zaczęła się rozwijać niewydolność serca płodu, walczyła o terminację ciąży. I była to trudna walka.

Miałyśmy rozmawiać o szczęściu rodziców oczekujących na dziecko, ale rozmowa zeszła na inny tor. Dla mnie, gdy byłam w ciąży, szczęściem była możliwość obejrzenia dziecka w czasie badań prenatalnych. Ale dla mojego partnera to było chyba jeszcze ważniejsze, bo po raz pierwszy mógł tak dokładnie zobaczyć dziecko, poczuć, że jest realne.

To piękne chwile dla rodziców oczekujących na dziecko, ale też trzeba pamiętać, że dzięki takim badaniom można na wczesnym etapie wykryć wiele różnych patologii, którym można zapobiegać.

No właśnie. Bez dostępu do takich badań, ile dzieci urodzi się chorych, albo umrze zaraz po urodzeniu. A nie musiałoby tak być, gdyby ich matki mogły przejść takie badanie.

Ale o tym się nie mówi. Mówi się o idei życia, ale ta idea jest zakłamywana. Ludzie mają to do siebie, że jeśli czegoś nie znają, to się tego boją. Jestem przeciwnikiem aborcji „na żądanie", ale jednocześnie jestem zwolennikiem badań prenatalnych, bardzo szerokiej diagnostyki i wykorzystywania maksymalnie zdobyczy nauki, na które wszyscy pracujemy. A my w Polsce nie mamy się czego wstydzić, mamy świetnych specjalistów, dobry sprzęt. Śmiertelność okołoporodowa jest na niskim poziomie. Bardzo dobrze potrafimy diagnozować i leczyć. Ale musimy móc to robić.

Dlaczego zdecydowała się pani na taką specjalizację? Dlaczego chciała pani być ginekologiem?

Nie od razu chciałam. Poszłam na studia medyczne, bo chciałam być pediatrą. Moja babcia jest świetną pediatrą. Dużo dzieciństwa spędzałam z nią. Gdy poszłam na studia, stwierdziłam, że chcę być chirurgiem. Moi rodzice chcieli, żebym została kardiologiem. Pojechałam nawet do Brazylii na staż na kardiochirurgii. Jednak gdy wróciłam do Polski, musiałam uzupełnić dokumentację. Przez przypadek trafiłam do profesora ginekologii, który bardzo zachęcał mnie do tej specjalizacji, mówiąc, że jest w niej bardzo dużo chirurgii – położniczej, onkologicznej, estetycznej. Plus jeszcze jest radość oczekiwania z pacjentką, z całą rodziną na nowe życie. W trakcie długiej rozmowy, powiedział mi coś, czego nie zapomnę do końca życia – w ginekologii więcej się rodzi (pacjentów) niż umiera. Pomimo ogromnej odpowiedzialności za dwie osoby, satysfakcja jest ogromna. To spotkanie zmieniło całe moje życie, które związałam z ginekologią.

Bądź na bieżąco i obserwuj

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera