Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karwat: O Wilhelmie Szewczyku i kajzerze Wilhelmie II

Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat arc.
Wili, Wilek, Wilk, Wiluś… Wilhelm. Tak się do niego zwracano lub tak o nim mówiono. Dziś to imię rzadkie, odczuwane jako nieco „dziwne”, „takie germańskie”. A jednak nikt mu go siłą nie zmienił ani za sanacji, ani za Stalina. Dlatego, że sam tego nie chciał? To by nie wystarczyło. Po prostu Wilhelm Szewczyk był kimś. Kolejne reżimy musiały się z nim liczyć. Inna rzecz, że on z nimi też…

Jeśli wierzyć prozaikowi Wojciechowi Żukrowskiemu - dobrze znającemu nasze realia - przyszłemu pisarzowi, mentorowi kolejnych generacji śląskich literatów i dziennikarzy, imię nadała matka, bo ojca przebrano już wtedy w mundur koloru feldgrau i - jak tysiące podobnych do niego Ślązaków - pognano w roli mięsa armatniego na zachodnie fronty.

Czy mama maluśkiego Wilusia chciała - poprzez to imię - oddać cześć Wilhelmowi II Hohenzollernowi i wyrazić mu wdzięczność, że wspaniałomyślnie zechciał jej męża Hieronima, górnika z kopalni Dębieńsko, powołać do niemieckiej armii? A może zapragnęła - jak to kożdo baba - owym mianem wybranym dla pierworodnego, zaczarować rzeczywistość i „wymodlić” u władzy powrót swoigo chopa do chałpy, sprawić, by wrócił cały i zdrowy?

Był dopiero rok 1916 i jeszcze wielu Ślązaków wierzyło (propagandzie, rozentuzjazmowanym patriotom i nacjonalistom niemieckim, którzy aż rwali się do bitki z Francuzami), że cysorz Wiluś tej wojny przeca nie może przegrać! A na całym Górnym Śląsku - tym bardziej w niewielkim Człuchowie (dziś: Czerwionka-Leszczyny) - nikt nie wiedział, że zadufany w sobie Wilhelm II siedział już wtedy w Pszczynie i tylko mu się wydawało, że to on tą swą szpotawom rynkom (bo przecież od urodzenia był kaleką) kieruje wojskami. W rzeczywistości generalicja odsuwała go od władzy i to ona wzięła na siebie ciężar dowodzenia, a Wiluś mógł sobie już tylko w pałacowej komnacie jednym z nielicznych zdrowych palców po mapie wodzić.

Powolutku Pani Historia wyganiała go tam, gdzie za dwa lata się znalazł - na śmietniku historii, w miejscu, na które sobie w pełni zasłużył (podejrzewam, że dziś niewielu już Niemców pamięta, jakie imię nosił ich ostatni cesarz, zaś współcześni Prusacy to na sto procent nie wiedzą, że on był ich „wielkim królem”).

Ale wróćmy pod Rybnik, do parafii Wielkie Dębieńsko, gdzie zapisano, że owo nowe dziecię, które - jak słusznie mogli podejrzewać pruscy urzędnicy - jeszcze nie umiało szczebiotać ani po niemiecku, ani po polsku, ani nawet po śląsku, będzie nazywało się Wilhelm Szewczyk.

Wspomniany Żukrowski podał, że - cytuję za Maciejem Ficem, autorem świetnej naukowej monografii o Szewczykowych losach - „za zapisanie dziecka w księdze metrykalnej pod imieniem Wilhelm rodzina otrzymała dodatkowe 5 kg mąki, chyba tyleż kg rubego cukru i funt smalcu”. Niewykluczone, że państwo dorzuciło jeszcze ponadprzydziałowe kartki na kaszę i margarynę, o czym pod koniec życia Szewczyk też wspominał.

Wygląda na to, że Anna Sochol (raczej: Anna Sokół?), rodzicielka Wilusia, najpierw wydudkała, a potem wycyckała wszystkich „pruskich militarystów” i ich urzędasów, sycąc swego synka jakże zasłużonym rubym cukrem i sznitami z fetym (kromkami chleba ze smalcem). To trudne do udowodnienia, ale kto wie, czy to właśnie nie z tych powodów redaktor Wilhelm Szewczyk, który przez kilkadziesiąt lat redagował w Katowicach tyle pism literacko-kulturalnych i napisał tyle książek, tysiące artykułów, szkiców itp., wytrwał w tej pisarskiej harówie tylko dlatego, że go tak dobrze w czasie I wojny światowej Niemcy wykarmili?

Może dlatego został potem niepoprawnym sybarytą, który - jak sobie porządnie nie podjadł (tłusto i niezdrowo), nie zakurzył (cygara) i wszystkiego tego nie popił (no, mniejsza o to, czym…) - to nie wiedział, jak się nazywa i pracować nie mógł. Tak, to tej niemieckiej cud-diecie zawdzięczał, że tak szybko - od urodzenia! - zmieścił się w „zakamuflowanej opcji polskiej”. Zapewne pomogła mu w tym też, jak przystało na „prawdziwą Ślązaczkę”, jego zapobiegliwa matka. I cała ta gromadka dziadków, babć, wujków czy innych ciotek, która - nie wiedzieć czemu - chciała być Polakami i Ślązakami na rodzinnym Śląsku.

Szewczyk w czasie drugiej wojny nie doznał już takich luksusów, jak podczas pierwszej. Wprawdzie państwo niemieckie znowu postanowiło go dobrze karmić, ale przebranego w mundur wermachtowca. Jak tylu innych Ślązaków „wszystkich opcji”, Szewczyka też nie zapytano, czy chce ginąć za Führera. „Wermachtowski garb” nosił przez resztę życia. Ukrył go i chyba nie zdążył zrzucić. Umarł „zbyt wcześnie”, w roku 1991. Obiecuję sobie i Państwu, że i o tym parę słów napiszę. Kiedy, jak nie teraz - w roku jego setnych urodzin?

Krzysztof Karwat

*EURO 2016: Transmisje, relacje, zdjęcia i filmy wideo
*Słońce, palmy i sztuczna Rawa. Tylko się nie kąpcie! ZDJĘCIA + WIDEO
*Ranking Uczelni Wyższych Perspektywy 2016: Ale niesamowity skok śląskich szkół!
*Ile zarabiają pielęgniarki? Oto prawdziwe paski wynagrodzeń
*Nowy abonament RTV, czyli opłata audiowizualna z rachunkiem za prąd ZASADY, KWOTY, ZWOLNIENIA!
*WNIOSKI I DOKUMENTY na 500 zł na dziecko w ramach Programu Rodzina 500 PLUS

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!