Różne źródła podają, że Główny Szlak Beskidzki ma od 493 do 519 kilometrów. Leszek Piekło, który ten najdłuższy górski szlak turystyczny w Polsce przeszedł czterokrotnie, twierdzi, że w rzeczywistości tych kilometrów liczy on sobie 502.
- Przejście GSB to niesamowita przygoda i wyzwanie (...) Kropka rozpoczynająca lub kończącą szlak znajduje się we wsi Wołosate w Bieszczadach. Druga znajduje się w Ustroniu w Beskidzie Śląskim, tuż obok stacji kolejowej. Szlak przebiega przez Bieszczady, Beskid Niski, Beskid Sądecki, Gorce, Beskid Żywiecki i Beskid Śląski - pisze Piekło w swoim przewodniku.
Kliknij poniżej i zobacz zdjęcia
Pod czerwoną kropką we wsi Wołosate stanąłem w piątek, 22 maja, było chwilę przed dwudziestą drugą. Ciemno, zimno, z nieba sączyło się coś pomiędzy deszczem a śniegiem. Wiedziałem, że tego dnia nikt nie znajdzie tutaj dla mnie miejsca, więc wybrałem nocleg w przydrożnej wiacie dla turystów. Szedłem kilka kilometrów drogą w kierunku granicy z Ukrainą. Jest blisko, w końcu Wołosate to najdalej położona na południe zamieszkała wieś w Polsce.
Szybko znalazłem swoje schronienie, choć inaczej to sobie wyobrażałem. Wiata nie była zamykana, okazało się, że to tylko zadaszenie, kilka ławek i stół, więc musiałem rozbić namiot. Materac, śpiwór... pierwszy raz obudziłem się po dwóch godzinach. W śpiworze było ciepło, ale nos i usta miałem zmrożone. Wziąłem łyk gorącej herbaty. Próba wtulenia twarzy w mumię była bezsensowna, bo prawie nie dało się oddychać. Przebiedowałem tak do piątej nad ranem, z krótkimi przerwami na sen.

Spakowałem swój mandżur i ruszyłem na dobre. Przed wejściem na Halicz spotkałem tylko dwóch facetów, ale o nich opowiem później.
Brak zasięgu
Mimo całej rzeszy turystów w Bieszczadach zasięg czasem bywa, rzadziej jest. W Beskidzie Niskim, gdzie ani widu, ani słychu żywej duszy, częściej go nie ma, niż bywa. Zadzwonić stąd do domu - niemożliwe. Wysłać SMS-a o treści: "Jest dobrze, żyję" - od czasu do czasu się uda.
Brzegi Górne ciężko nawet nazwać wsią. Jest tutaj tylko kasa do Bieszczadzkiego Parku Narodowego, kibel, parking i jedno jedyne gospodarstwo. Gospodyni uwija się w zardzewiałej budzie, z której sprzedaje turystom zapiekanki, zimne napoje i lody. Później przygotowuje pokój dla gości w małym domku letniskowym. Kto się nie zmieści, może spać na sianie. Zamiast prysznica jest rzeka. Gospodarz? Siedzi przed chałupą i rzuca piłkę psu.
- Da się stąd zadzwonić? - pytam.
- Pójdzie do rozwidlenia dróg i tam na górze jest stary cmentarz. Trzeba szukać przy najmniejszym nagrobku, a jak będą dwie kreski, to nie ruszać słuchawki, tylko dzwonić i przyłożyć do niej ucho - poradziła gospodyni i tak też zrobiłem.

- Janina Jankowska. Zmarła w pierwszej wiośnie życia. 14/3/1935 - czytam i nadstawiam telefon. Pojawiły się dwie kreski. - Jest dobrze, żyję… - wiadomość wysłana.
Wiatr, deszcz i mróz
Wiedziałem, że prognozy są niesprzyjające, ale nie spodziewałem się, że o poranku, tuż po wyjściu, przywita mnie ściana deszczu. Lało tak, że kas do Bieszczadzkiego Parku Narodowego nawet nie otwarto, bo i tak nic by tego dnia na turystach nie zarobili.
Buty poddały się po dwóch godzinach marszu. Kurtka była następna. Trzymałem tylko kciuki, żeby peleryna i pokrowiec ochroniły zawartość plecaka. Podejście pod Chatkę Puchatka zamieniło się w potok. Polar, kurtka, peleryna... liczba nieprzemakalnych warstw sprawiła, że zamieniłem się w samowar, ale gorąco było tylko przez chwilę.

Po wejściu na grań zaatakował mnie potwornie silny wiatr i tnący w twarz deszcz. Musiałem ugiąć kolana i mocniej wbić kijki trekingowe w ziemię, żeby nie zwiało mnie w kierunku doliny. Jakby bieszczadzkie demony nie chciały mnie tego dnia przepuścić. Dały spokój dopiero po pokonaniu Smereka, a ja wpisałem się do wąskiej grupy osób, które Połoninę Wetlińską przeszył, nie spotykając żadnego człowieka.
Paputczicy
Byli pierwszymi ludźmi, których spotkałem na Głównym Szlaku Beskidzkim. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten w siwych, długich włosach to Marcin, a ten w okularach to Sławek. Spotkaliśmy się pod Haliczem, później na Tarnicy, w Ustrzykach Górnych i w Bacówce PTTK pod Honem.
Siedzieliśmy na stołówce i od słowa do słowa wyszło, że następnego dnia idą do Komańczy, później do Chyrowej, a w Ustroniu chcą być siódmego czerwca, podobnie jak ja. Było nam po drodze więc zostaliśmy paputczikami, co w języku rosyjskim oznacza towarzyszy podróży.
Od słów "po puti", czyli "po drodze" właśnie. Kolejnego ranka na szlak wyszliśmy razem.

Marcin to mały przedsiębiorca, ale duży facet. Przeszło sto kilogramów i 190 centymetrów. Razem z żoną prowadzi biuro rachunkowe. Mieszka pod Lublinem. Sławek jest niższy, ale żyła. Ma mnóstwo sił w nogach. Pracuje w salonie samochodowym, mieszka pod Stalową Wolą. Obaj są przed pięćdziesiątka, po górach chodzą razem przeszło trzydzieści lat.
Główny Szlak Błotny
Mówi się, że wystarczy kilka godzin deszczu, żeby Główny Szlak Beskidzki zamienił się w Główny Szlak Błotny. Tak, to prawda, a lało niemiłosiernie.
Najtrudniej było przejść Beskid Niski. Brodziliśmy w błocie ponad kostki, a buty grzęzły, aż czasem ciężko było podnieść nogę i zrobić kolejny krok. Na dodatek Niski to Beskid jest tylko z nazwy, bo tutejsze góry, choć mają zaledwie 800 lub 900 metrów, posiadają podejścia niemal pionowe.

Sławek na glebie wylądował pięć razy. Marcin jakoś się trzymał. Ja wywróciłem się raz, ale za to spektakularnie. Schodziliśmy z Chyrowej. Ścieżka wydawała się sucha, ponieważ złapaliśmy kilka godzin przerwy pomiędzy opadami. Szedłem dość pewnie, przekonany o zbawiennej asekuracji kijków trekkingowych.
- Piąty! - krzyknąłem do Sławka, kiedy wylądował na ziemi. - Ale gdyby nie kijki, to ja leżałbym już z dziesięć ra...! - W tej chwili moje nogi rozjechały się na błocie i odleciały w górę, jak w kreskówkach. Próbowałem jeszcze uratować sytuację kijkami, ale tym razem i one zawiodły. Jeden walczył do samego końca, ale upadając poczułem, jak pod lewą ręką łamie się moje 200 złotych z aluminium.
- Pierwszy! - zawołał Sławek. - Wszystko w porządku? - a ja schowałem do plecaka swoją dumę i połamany kijek.
Ciężar
Dzień lub dwa wcześniej schowałem też namiot, menażkę, kartusz z gazem i palnik, ale już nie do plecaka, tylko do kartonu w pierwszej napotkanej filii Poczty Polskiej. Było to w Iwoniczu-Zdroju. Ten pomysł podsunął mi starszy facet, kończący już GSB, którego spotkaliśmy na trasie. Wiele było takich osób, które wystartowały z Ustronia i po drodze udzieliły nam kilku dobrych porad. Na przykład gdzie warto zanocować i gdzie przygotować się na trudną przeprawę w błocie.
Akurat ta rada dotyczyła ciężaru mojego mandżura, który taszczyłem na plecach. Byłem gotowy na wszystko, a tak naprawdę namiot i cała reszta przydały mi się tylko pierwszej nocy. Później okazały się zbędnym balastem, który tylko ciążył, a uwierzcie, że na takiej trasie ważny jest każdy kilogram.

Już i tak trzeba mieć między innymi kilka litrów wody, prowiant na jeden, dwa lub trzy dni, powerbank, podstawową kosmetyczkę i apteczkę, a także ubrania… choć do tej kwestii podszedłem bardzo kompaktowo, zabierając tylko jedną parę majtek i skarpetek na zmianę oraz koszulkę. Drugich spodni zapomniałem, więc po schroniskach biegałem w bokserkach, aż nie kupiłem ich sobie w Krynicy-Zdroju, gdzie znaleźliśmy pierwszy cywilizowany sklep.
Po odesłaniu zbędnego balastu z moich ramion zniknęły czerwone, przetarte pasy i szło się lżej, jakby kilka centymetrów ponad szlakiem.
Musisz to wiedzieć
Samotność długodystansowca
Po ponad tygodniu wreszcie wyszło słońce. To był impuls, żeby przyspieszyć kroku i ukończyć Główny Szlak Beskidzki, zanim pogoda znowu się pogorszy. Początkowo planowałem dojść do Ustronia w 17 dni. Później było 16, 15, 14…
- Cześć - zadzwoniłem do dziewczyny. - Szykuj się, żeby odebrać mnie w czwartek. W piątek ma znowu lać, więc dojdę w 13 - droga była długa, a plan szalony. W cztery dni musiałem przejść 200 kilometrów. Kiedy zapadła decyzja, znajdowałem się gdzieś za połową pierwszego z nich, w schronisku na Turbaczu. Zostawiłem w tyle swoich paputczików i zacząłem rajd do domu.
Pierwszy kryzys przyszedł, kiedy następnego dnia nad ranem, wbrew wszelkim prognozom synoptyków, znów zaczęło lać. Morale opadło, choć deszcz już niespecjalnie mnie wzruszał. Nawet wtedy, kiedy ledwo co ubrałem suche skarpety, a zza gór wyłaniała się ciemna chmura. Czarne myśli pożegnałem dopiero po zdobyciu Babiej Góry, czyli Królowej Beskidów, na której szczycie stanąłem w pojedynkę i choć bywałem tam już wielokrotnie, to pierwszy raz trafiłem na dobrą pogodę.

Sam dystans nie był problemem dla nóg. Najgorsza była samotność, samotność długodystansowca. Po kilkunastu dniach wędrówki, kiedy szedłem dwanaście lub trzynaście godzin, głowa nie wytrzymywała pustki, braku kogokolwiek, z kim można by było zamienić chociaż słowo. Zaczynała się frustracja, nerwy, szybkie opadanie z sił.
Cała koncepcja wyjazdu opartego na połączeniu z naturą i wyciszeniu wzięła w łeb, kiedy moimi jedynymi towarzyszami stały się salamandry plamiste. - Jest ich tak dużo, że łopatami można by było przerzucać - rzucił ktoś na szlaku, a może powiedziałem to już sam do siebie? Raczej wykrzyczałem. Dużo wtedy krzyczałem do drzew.
Zobacz koniecznie
Koniec
Ta historia nie ma epickiego zakończenia. Po prostu 4 czerwca wieczorem brudny, spocony i śmierdzący, z połamanym kijkiem, okularami - nie wiem, jak to się stało - i w rozwalających się butach, stanąłem pod czerwoną kropką obok dworca PKP w Ustroniu. Ukończyłem Główny Szlak Beskidzki w 13 dni, czyli cztery dni szybciej, niż planowałem. Nie było ekstazy i tryumfalnych okrzyków, raczej zwykłe: „Nareszcie!”
Na końcu miała być nagroda. Naleśniki z „Delicji”, najlepszej naleśnikarni w południowej Polsce, a przynajmniej ja tak uważam, od kiedy skończyłem pięć lat. Nie udało się, była już zamknięta. Po trzynastu dniach jedzenia bułek z pasztetem, pojechałem do McDonald’s, ogoliłem się i umęczony poszedłem spać. Jeszcze tam wrócę.
Nie przeocz
Bądź na bieżąco i obserwuj
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
Polecane oferty
kup teraz

HUAWEI Watch Fit 2 Active Czarny
Ekran AMOLED o przekątnej 1.74 cala z ultrawąskimi…
kup teraz

Withings ScanWatch (HWA09-model 3-All-Int)
Withings ScanwatchPierwszy hybrydowy smartwatch z …
kup teraz

Samsung Galaxy Watch5 Pro SM-R920 45mm Czarny
Waga: 46,5 gWymiary: 45,4 x 45,4 x 10,5 mmTyp (dam…
kup teraz

Amazfit GTS 3 Czarny
Amazfit GTS 3 Graphite Black Amazfit GTS 3 to potę…
kup teraz

Amazfit GTR 3 Pro Brązowy
Duży ekran Ultra HD Amoled. Zaprojektowany w klasy…
kup teraz

GARMIN Fenix 7 Srebrno-szary (100254001)
Jest 7 dni w tygodniu, a zegarki z serii fēnix 7 s…
iPolitycznie - Robert Telus o rozwiązaniu problemu zboża - skrót