Wybory prezydenckie 2020. Czy górnicy poprą Andrzeja Dudę? Związkowcy są podzieleni. Na znak protestu w ogóle nie pójdą głosować

Nie wiem, czy szef śląsko-dąbrowskiej "S" Dominik Kolorz pluje sobie w brodę, że na najważniejszą związkową karczmę regionalnej "S" zaprosił prezydenta "pierwszego gwarka" RP" i "prawie" ewangelistę premiera Mateusza Morawieckiego. Zwłaszcza po tym, jaki rząd funduje górnictwu i całemu regionowi chaos związany z sytuacją w branży, dobijanej właśnie przez koronawirusa.

Cóż, sam Kolorz nazwał Dudę pierwszym gwarkiem, a potem ze zdumioną miną, jak i reszta towarzystwa, słuchał ataków prezydenta na sądownictwo, choć ani miejsce, ani czas był po temu. Golonki stygły, piwo stawało się coraz bardziej ciepłe. Zresztą górnicy woleliby usłyszeć, jakie rząd ma plany wobec kopalń, skoro tyle węgla sprowadza z zagranicy. Np. z Mozambiku.

"Solidarność" to nie wszyscy górnicy, nie wszyscy pracownicy tych resztek wielkich zakładów przemysłowych i nie ma już tego rządu dusz, co kiedyś. Jednak to wciąż znacząca siła.

Górnicy mogą mieć do premiera i jego współpracowników, bardzo wiele pretensji. Szczególnie zaś do Jacka Sasina, ministra aktywów państwowych, który od tygodni powtarza, że sytuacja w górnictwie w związku z pandemią jest opanowana. Mimo iż specjaliści mówią zupełnie coś innego. Na dodatek ten sam minister przygotowuje centralizację branży, czego z nikim nie konsultował. Poza tym jego różne personalne nominacje mogą budzić spory niepokój, a z pewnością zdumienie.

Kolorz zażądał wręcz od Morawieckiego odsunięcia Sasina od górnictwa jako osoby niekompetentnej. Ale jak widać, premier przed wyborami prezydenckimi nie chce wykonywać znaczących ruchów, bo mogłyby świadczyć o bałaganie w resorcie i jego nikłej wiedzy na temat górnictwa.

Morawiecki dawał wiele razy do zrozumienia, że wyjątkowo szanuje Kolorza. Liczą się jednak nie gesty i słowa, ale czyny. Po liście z apelem o odwołanie Sasina premier pojawił się nawet w Katowicach i być może padły jakieś deklaracje, ale ewentualne efekty rozmów poznamy dopiero po II turze wyborów.

Górnicy, już nie związkowcy, bo oni w pierwszym szeregu mieli walczyć o testowanie pracowników na koronawirusa, powinni mieć żal do rządu o to, że właściwie skazał ich na pracę w warunkach, gdzie koronawirus przenosi się wyjątkowo sprawnie, a więc w kopalniach. Prawdziwe testowanie ruszyło po miesiącu od pojawienia się pierwszych zachorowań. Potem rozpoczął się koszmar górników przebywających z rodzinami na kwarantannach, bezskutecznie oczekujących na testy.

Fatalne zarządzanie kryzysem koronawirusa na Śląsku spowodowało pośrednio wielki hejt na górników i mieszkańców Śląska. Można go było uniknąć, prowadząc odpowiednią politykę. Mam nadzieję, że mieszkańcom regionu na długo zapadnie w pamięci gest posłanki PiS z lubuskiego, która podczas komisji zdrowia założyła maseczkę, gdy rozpoczynała swoją wypowiedź śląska posłanka Monika Rosa. Chyba nikomu, bez względu na barwy polityczne, ten haniebny gest i słowa: "zakładam, bo ta jest ze Śląska" z pewnością się nie podobał.

Związkowcy, a i osobiście Kolorz są zirytowani, że jak po grudzie idzie realizacja "Programu dla Śląska", chociaż premier zapewnia, że nie ma żadnych opóźnień. Skąd zatem słowa szefa "S" w jednym z jego felietonów, w którym pisze: "aż się prosi, aby jeszcze napisać kilka zdań o "Programie dla Śląska", o tym, jak pokrywa się kurzem na półkach, ale to sprawa na odrębny tekst. Decydentom i wszystkim elitom politycznym dedykuję słowa piosenki Jana Kyksa Skrzeka: „O mój Śląsku, umierasz mi w biały dzień”. Może to was obudzi".

Górnicy, związkowcy, nie mieli szczególnych powodów, by kochać poprzednie rządy, ale tylko z tym rządem poszły na ewidentny układ, tylko nad tym roztoczyły parasol ochronny. Pandemia pokazała, że parasol przecieka.

Myślę, że górnicy już nie do końca wierzą w zapewnienia PiS o ratowaniu każdego miejsca pracy, zdają sobie sprawę z coraz bardziej z nieubłaganych praw ekologii. Sądzę, że woleliby pracować w bezpiecznych warunkach. Każda śmierć na dole jest wyrazem bezsilności, bezsensu też piekielnie ciężkiej pracy. Sądzę, że woleliby posłuchać prawdy zamiast propagandowej papki, że węgla mamy na 200 lat.

Jeśli miałabym się zakładać, to postawiłabym na to, że górnicy raczej nie pójdą do urn, niż że będą głosować na prezydenta Andrzeja Dudę, który w sercu Śląska, na Nikiszowscu, spóźniony dwie godziny, dłużej mówił o przekopie Mierzei Wiślanej niż o problemach mieszkańców. Chyba, że była to propozycja pracy... W końcu kopać górnicy potrafią. Ale przykopać też. I rozsądnie myśleć.

Wiedzą, jaka czeka nasz kraj recesja. My prawdziwego kryzysu jeszcze nie znamy. Ostatni był w okresie transformacji i reform Leszka Balcerowicza. Ten, który nadejdzie, niewątpliwie zmieni region na zawsze. Jego przyszłością nie będą kopalnie. Dlatego przede wszystkim trzeba słuchać tych, którzy proponują coś, co będzie ważne za 5, 10 lat. Przede wszystkim tych, którzy proponują naszym dzieciom solidną, nowoczesną edukację.

Oczywiście ci najbardziej zagorzali zagłosują na Dudę, a właściwie na, ich zdaniem, stabilizację, którą gwarantują rządy PiS. Ale dziś sytuacja jest taka, że nikt nie jest w stanie zagwarantować, że nic się nie zmieni. Kto tak mówi, jest zwykłym kłamcą.