MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Solista

ML
**** Wlk. Brytania/USA, 2009, dramat, reż. Joe Wright, wyst. Jamie Foxx, Robert Downey Jr., Catherine Keener, dyst. UIP

Gdy w ubiegłą środę jechałam rano tramwajem na pokaz "Solisty" zaskoczyła mnie zima. Nim dojechałam do kina buty zupełnie mi przemokły, jesienny płaszcz okazał się zbyt cienki, a ponieważ wsiąkły mi gdzieś rękawiczki zastanawiałam się kiedy moje dłonie zmienią kolor z fioletowych na bardziej naturalny. W duchu przeklinałam wszystko i wszystkich. Po seansie filmu Joe Wrighta nadal dzwoniły mi zęby i miałam wrażenie, że uprawiam sport ekstremalny. Ale przeszła mi ochota mordowania ludzi dla rozładowania złości. W zasadzie było mi lżej w środku. Nie dlatego, że obejrzałam film z typowo hollywoodzkim happy endem, od którego miękną kolana i rozpływa się serce. Bo historia utalentowanego muzyka Nathaniela Ayersa Jr., który zachorował na schizofrenię, nie kończy się tak dobrze jak noblisty Johna Forbesa Nasha Jr. w "Pięknym umyśle". Ayers nie wrócił na salony, nadal jest ulicznym grajkiem, ale przynajmniej zyskał przyjaciela.

Steve Lopez jak wielu dziennikarzy czuł się wypalony. Sytuacji nie poprawiał fakt, że jego małżeństwo z redaktor naczelną się rozpadło, choć pozostawali w dobrych relacjach. Gdy więc przechadzając się po mieście spotkał wybitnie uzdolnionego bezdomnego muzyka Nathaniela Ayersa Jr., dostrzegł materiał na artykuł. Właśnie materiał, nie człowieka. Próbował rozmawiać z muzykiem, ale na rzeczowe pytania nie dostawał jasnych odpowiedzi tylko układankę zawierającą słowa klucze. Wkrótce odkrył, że Ayers w trakcie studiów na prestiżowej uczelni muzycznej zachorował na schizofrenię. Z czasem coraz bardziej zależało mu na losie Ayersa.

To spotkanie dwóch niezwykłych osobowości. Ayers żyje na granicy dwóch światów. W jednym bogiem jest Beethoven. Ale nie stracił całkowicie kontaktu z rzeczywistością i jest świadomy siebie, swojej tożsamości. Rewelacyjnie pokazał to Jamie Foxx, co zauważają także lekarze. Jeśli twierdzi, że wszedł w rolę w takim stopniu, że jeszcze po zakończeniu zdjęć w niej pozostawał, to ja mu wierzę. Uzdolniony muzycznie aktor po prostu jest Nathanielem. Widać to w jego ruchach, w spojrzeniu, w niezwykłej umiejętności błyskawicznej zmiany nastrojów i sposobie w jaki poddaje się muzyce - totalnie, bezwarunkowo.

Ta pasja budzi w Lopezie radosną tęsknotę za czymś, co wywoływało by w nim równie silne emocje. Relacja między muzykiem i dziennikarzem jest jednak bardziej skomplikowana, dynamiczna i przejmująca. To bolesna przyjaźń, zwłaszcza dla Lopeza, który stara się postępować właściwie i zamknąć demony Ayersa w klatce. Nie rozumie jednak w pełni istoty choroby muzyka. Z natury rzeczy popełnia więc błędy, czemu towarzyszy bezsilność, poczucie winy, odpowiedzialności, niepokój, a nawet strach. Robert Downey Jr. wyraża to wszystko w subtelny sposób.

Joe Wright tak jak w "Dumie i uprzedzeniu" czy "Pokucie" udowadnia, że jest świetnym gawędziarzem i umie płynnie zmieniać nastroje. Inna sprawa, że scenarzystka Susannah Grant ("Erin Brockovich") napisała dobry tekst na podstawie powieści Lopeza. Wright jest pełen zrozumienia dla swoich postaci. Podkreśla nie tylko problem komunikacji, ale i konieczność nawiązania kontaktu ze schizofrenikiem w procesie jego leczenia. Wskazuje, że pomoc jednemu człowiekowi znaczy więcej niż pisanie o setkach tysięcy. Do tego w wyjątkowy sposób "personifikuje" piękną i zaborczą muzykę, która jest źródłem radości i szaleństwa Ayersa - to kobiecy głos, który zapewnia go o swojej miłości, lojalności oskarżając innych ludzi o zdradę. Reżyser ma też ciekawe spojrzenie na komunę bezdomnych.
Jednak najbardziej w filmie urzekły mnie przepięknie skomponowane impresje ukazane jak błysk geniuszu Ayersa. Ta Boża łaska wydaje się wręcz czymś namacalnym. To właśnie te partie wprawiły mnie w tak dobry nastrój po koszmarnym środowym poranku. Nie pamiętam kiedy ostatnio oglądałam film, w którym reżyser z taką empatią jak Wright potrafił za pomocą obrazów i klasycznych kompozycji wyrazić to, co sprawia, że słuchając muzyki płaczę lub się śmieję. I jeszcze utwory Beethovena, które będąc wyrazem braterstwa, hartu ducha, potęgi muzyki, są znakomitą ilustracją dramatu Ayersa - solisty w swoim własnym świecie, bynajmniej nie skazanym na samotność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo