Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Józef Skrzek, lider SBB – Jestem z Miłości [wywiad]. Muzyk opowiada o początkach zespołu, żonie Alinie i o samotności. ZDJĘCIA i WIDEO

Paweł Kurczonek
Paweł Kurczonek
Wideo
od 12 lat
Józef Franciszek Skrzek urodził się 2 lipca 1948 w Siemianowicach Śląskich - Michałkowicach. Multiinstrumentalista, wokalista i kompozytor na początku 1970 roku został członkiem grupy „Breakout”. W zespole grał na gitarze basowej oraz śpiewał. Z Breakout rozstał się w grudniu 1970, a krótko później założył Silesian Blues Band. W zaciszu siemianowickiej kafejki rozmawialiśmy o przeszłości, przyszłości, żonie Alinie i o tym, jak sobie poradzić, gdy zostanie się samemu.

Moja żona nalegała, bym tę rozmowę zaczął od dość abstrakcyjnego pytania. Myślę, że zgodzi się Pan z tym, że nie mogę mojej żony rozczarować. Więc pierwsze pytanie brzmi: jaki wpływ na Pańską twórczość i pracę artystyczną miała Pańska charakterystyczna, praktycznie niezmieniona od lat fryzura.

Ta fryzura faktycznie w pewnym momencie się pojawiła [śmiech]. Szykowaliśmy spektakl z Adamem Hanuszkiewiczem, graliśmy wtedy w Teatrze Wielkim w Łodzi. Ostrzygłem się, bo Alinka (żona Józefa – przyp. red.) lubiła, jak wyglądałem fajnie. Przychodzę na próbę, a Adam mówi „coś Ty narobił?! To jest Twoja charakteryzacja na to przedstawienie!”. Adam miał dużą dyscyplinę, a jednocześnie pozwalał na różnorodne odkrycia. Dlatego byłem tam traktowany jako osoba charakterystyczna razem z włosami.

Ta fryzura pojawiła się jeszcze jak grałem z Breakout. Wtedy zaczęły się długie „nastroje”, kolorowe stroje – wszystko to, co ma znaczenie na scenie. Nie tylko jest ważne, jak grasz, ale też przecież patrzą na Ciebie – tak mówił Franciszek Walicki. I faktycznie, ta fryzura jakoś cały czas szła za mną i została ze mną do dziś. Z tym, że dziś mam wyższe czoło [śmiech]. A początkowo strzygłem się, jak to się u nas mówi, na „nachttopf” (pol. nocnik – przyp. red.).

Zostając w temacie naszych ukochanych połówek, ale teraz bardziej na poważnie. Można sobie poradzić, gdy tej drugiej połówki obok nas zabraknie? (Alina Skrzek zmarła 20 marca 2022 – przyp. red.)

To bardzo trudne. Ja słabo sobie radzę, jestem bardzo samotny, bardzo mi brakuje ciepła i miłości partnerki, która była ze mną bardzo mocno związana i która pomagała mi przez wiele, wiele lat. Byliśmy do siebie tak bardzo przywiązani… Szliśmy razem w jedną stronę od początku do końca. Alinka była moją wielką miłością. W życiu miałem dwie bardzo ważne dla mnie kobiety. Pierwszą była moja mama Maria i właśnie Alinka. Obie te kobiety straciłem. To ogromna pustka uczuciowa i wielka rana na sercu. Staram się w tym wszystkim odnaleźć, ale pewnie nie pogodzę się z tym nigdy. Pamiętam, jak mówiłem mamie, że jeszcze razem zatańczymy. Niestety nie, nie zatańczymy. Chyba, że w raju.

Bardzo wierzyłem również w to, że Alinka przeżyje nowotwór, który się nagle pojawił. Alinka była moją Josephine, z nią szedłem przez świat znakomicie. Najpierw pojawiła się pierwsza córka Karinka, później pojawiły się następne córki Luiza i Elżbieta, potem dwie wnuczki Julia i Lenka. To wszystko się tak pięknie udawało, a tu nagle los powiedział „koniec”. I muszę sobie z tym wszystkim poradzić. Mieliśmy razem spacerować, mieliśmy razem podróżować, to miało jeszcze trwać. Nie potrafię zrozumieć odejścia ukochanej. Wierność tej miłości sprawia, że jestem na zawsze zakochany w Alince, wspaniałej Muzie.

Mówiąc o żonie użył Pan określenia „była moją Josephine”. Kim jest Józefina? Pańskim alter ego? Przeciwieństwem? Uzupełnieniem? Wszystkim po trochu?

„Józefina” (solowy album Józefa Skrzeka – przyp. red.) powstawała na początku naszej znajomości, to były jedne z moich pierwszych nagrań dedykowanych Alince. Mieliśmy tę płytę wydać zagranicą, ale w Polsce nadeszły wtedy dziwne czasy. Lato 1981 spędzałem w studio, Alinka była ze mną. Poznaliśmy się rok wcześniej – w kwietniu 1980. „Józefina” była dużym projektem, zaprosiłem muzyków z SBB, Halinę Frąckowiak, Tomka Szukalskiego. I to zabrzmiało znakomicie. Utwór „Josephine” na tej płycie jest wiodącą miłosną nutą dla Alinki. Być kochanym to piękna sprawa. Stąd motto „Z miłości jestem”, dlatego bardzo lubię ten utwór („Z których krwi krew moja” – przyp. red.). Ile ja dostaję wiadomości „bo myśmy się poznali i zakochali na Waszym koncercie, teraz mamy rodzinę i dzieci”. To jest wspaniałe.

Płyta „Alina Skrzek – Marzenia” ukazała się dwa lata temu. Który to album w Pańskim dorobku?

Trudno mi powiedzieć, nagrań powstało bardzo dużo. Ale bardzo ważne jest, że to pierwszy mój wspólny album z Alinką, że tam były jej teksty. Alinka była nieco skryta w swojej twórczości, miała przygotowany materiał na książkę, jej poezja jest skarbem. „Jesteś marzeniem, jesteś natchnieniem”, mam do tej płyty ogromny sentyment, wierzyliśmy wtedy, że Alinka przeżyje, pomimo tego, że usłyszała wyrok onkologiczny. Bardzo chciałem, żeby ludzie bardziej ją doceniali, bo to była wspaniała kobieta.
Jeszcze wcześniej powstała płyta „Słone Perły” z tekstami Alinki i moją muzą.

Pytanie o cyferki, które padło przed chwilą, zapewne wydało się Panu banalne, zresztą takie było, ale nie pojawiło się bez powodu. Przez lata nagrał Pan dosłownie niezliczoną ilość płyt studyjnych i koncertowych, czy to pod własnym nazwiskiem, czy z SBB. Jaki jest przepis na sukces? Co zrobić, by przez taki szmat czasu pozostać płodnym artystą z głową pełną nowych pomysłów? Skąd to się bierze?

Moje wydawnictwa można potraktować jako przeżycia muzyka wędrującego po świecie. Są to różne odcienie moich nastrojów. Np. to co mówiłem o „Josephine”, zew miłości do Alinki, a z czasem zaczęły się ukazywać również płyty koncertowe z naszych podróży z SBB. Myślę, że na koncertach bardzo mocno siebie określamy, ja na pewno. Choć pracę w studio zawsze traktowałem jako bardzo ciekawą. Spędzałem w studio mnóstwo czasu, niektórzy mówią nawet, że mieszkałem w studio w Opolu. Pojęcie muzykowania to odkrywanie siebie, to przekazywanie tego, co czujesz w tym momencie, a nagrywanie to tworzenie muzyki precyzyjnej brzmieniowo. Np. „Podróż w krainę wyobraźni” została nagrana w Planetarium koncertowo, zaś „Ojciec Chrzestny Dominika” był nagrywany w studio prawie rok. Akustyka, publika, atmosfera miejsca, w którym się znajduję – to wszystko na mnie wpływa. A natura najbardziej.

Czy potrafi Pan wskazać jakieś wydarzenie, bądź jakąś osobę, które sprawiło, że został Pan muzykiem?

Muzykę zaszczepili we mnie rodzice. Mama uczyła nas gry na pianinie, tata był świetnym tancerzem, poza tym, że był sztajgrem na kopalni i ratownikiem. Z siostrą Terenią i Jankiem spaliśmy w jednym pokoju, a na dębowy stół do kuchni „szporowali” my przez rok. Rodzice odkrywali w nas talenty, we mnie muzykę, Jankowi wybrali górnictwo, a Terenia sport - łyżwiarstwo figurowe. Mój ujek Jan był kapelmajstrem, prowadził wspaniałe orkiestry dęte, a mnie uczył „to jest trąbka, to jest klarnet, a to jest jakiś tam inny instrument”. Mama skierowała mnie później do Karłowicza w Katowicach, tam poznałem wspaniałych pedagogów. Pamiętam, jak grałem koncert dyplomowy w filharmonii na fortepianie z orkiestrą symfoniczną, miałem wtedy straszną tremę. Fenomenalny profesor Konrad Bryzek, widział jak ćwiczę i pocieszał „Józek, widzisz tego waltornistę? Łon mo kaca, łon wczoraj groł na weselu, jak łon fałszuje!”.

Nagle przyszedł 2 stycznia 1970. Ojciec wrócił z szychty i nagle mama woła „Józek, coś się dzieje z tatą”. Biegnę do łazienki i widzę, że tata siedzi, ale nie oddycha. Janek pobiegł zadzwonić po pogotowie. Przyjechał doktor i mówi „nic nie zrobicie, bo jemu pękło serce”. I to był zwrot w naszym życiu. Model naszej rodziny polegał na tym, że tata ją utrzymywał, a mama zajmowała się dziećmi. A tu nagle ojciec odchodzi…Chciałem pomóc mamie, miałem młodszego brata i młodszą siostrę. Przerwałem studia na Akademii Muzycznej i dołączyłem do zespołu Breakout. W miesiąc, może kilka tygodni nauczyłem się grać na basie. Graliśmy razem przez rok, nagraliśmy płytę Breakout „70a”, jednak za jakiś czas uznałem, że chcę zrobić coś swojego. Tak powstał Silesian Blues Band. Na początku z Apostolisem i Jerzym graliśmy głównie blues.

Kazik śpiewał, że „tylko wiarygodny jest artysta głodny”. Czy żeby być artystą, żeby móc się rozwijać, trzeba czuć głód?

SBB, gdy zaczynało, było bardzo głodne, bidoki totalne. Gdy wygnali nas praktycznie ze wszystkich klubów (bo było za srogie larmo), zaczęliśmy grać u mnie w piwnicy. Moja mama nas dożywiała, przynosiła nam sznitki. Byliśmy bardzo na dorobku. Później przyszły trochę lepsze czasy, ale w momencie, gdy jesteś bardzo zaangażowany w muzykowanie zapominasz o jedzeniu, zapominasz o wszystkim, co jest tym przyziemnym banałem. Jeśli potrafisz oddać się całej tej sytuacji, to praktycznie odlatujesz, znajdujesz się w jakimś kosmosie, w jakiejś swoistej przestrzeni. Wtedy nie ma znaczenia nic wokół ciebie, po naście godzin siedzisz w studio dniami i nocami i czujesz się z tym dobrze. I wtedy zgadzam się z Kazikiem.

Józef Skrzek - lider SBB opowiada o historii i planach na przyszłość.
Józef Skrzek - lider SBB opowiada o historii i planach na przyszłość. Marzena Bugała-Astaszow / Polska Press

Ludzie od zarania dziejów komponują, tańczą, piszą, śpiewają, malują i wykonują mnóstwo przeróżnych czynności twórczych. Potrzeba bycia twórczym jest w pewien sposób wdrukowana w nasze DNA. Co Pańskim zdaniem pcha nas do tego, by coś tworzyć?

Powołania na pewno są różne. Jedni mają powołanie sportowe, inni lekarskie, a niektórzy mogą być twórczy w muzyce, w słowie, w malarstwie… Gdy potrafisz do tego podejść rzetelnie, z szacunkiem do drugiego człowieka to nie chałturzysz, ale grasz z Miłości. Ja staram się zawsze wejść w to cały i przekazuję na sto procent to, co czuję. Mój brat Janek robił to samo. Wielu jest artystów, którzy tak robią, którzy potrafią być sobą w przekazywaniu swojego piękna, swojej dramaturgii, swoich odkryć innemu człowiekowi. Twórczość spełnia się dla każdego osobiście, dla mnie również. Ważne jest, by w tym spełnieniu była prawda. Jeżeli potrafisz połączyć szczerość muzykowania z byciem dla ludzi, to wszystko gra. Jestem otwarty na relacje z obu stron, syn-energia Sztuki autentycznej.

Opowiadał Pan wcześniej, że rozpoczęcie kariery muzycznej było w spowodowane potrzebą chwili – koniecznością utrzymania rodziny po śmierci taty. Na pierwszej płycie SBB, przy powitaniu z publicznością padają słowa „chcieliśmy dzisiaj przedstawić Wam Muzykę”. W którym momencie poczuł Pan, że ta muzyka to nie tylko sposób na zarobek, na utrzymanie rodziny, ale że to coś o wiele większego?

Gdy tata zmarł, mama była w rozpaczy, nie wiedziała, co ma zrobić. Ja postawiłem wszystko na jedną kartę. Zresztą często zdarza się to w moim życiu, niektórzy mówią, że podejmuję własne, nawet zwariowane decyzje. Na czwartym semestrze Akademii Muzycznej możesz za chwilę być kompozytorem albo profesorem, a rzucasz to wszystko i idziesz w świat, bo życie pisze nowe scenariusze. Ale okazuje się, że masz rację, bo za chwilę Tadeusz Nalepa bierze cię i grasz z Breakout. Później to się rozkręca, czyli podjąłeś dobrą decyzję, a jednocześnie wspierasz osoby ci najbliższe. Przecież nie możesz ich zostawić. Rodzina jest dla mnie Absolutem!

Jak zaczęła się współpraca SBB z Czesławem Niemenem?

W pewnym momencie okazało się, że zaczęliśmy grać ciekawie. Publiczność zaczęła nas lubić, zaczęła za nami chodzić. Poczuliśmy, że gramy dla kogoś. I nagle dostałem wiadomość od Czesława Niemena, że mamy coś razem zrobić. Pomyślałem „czemu tylko ja? Czemu nie my/wy?”. Pojechałem na spotkanie z elitą warszawskich muzyków, to był znakomity skład, graliśmy razem kilka tygodni. W końcu powiedziałem Cześkowi, że przez wiele miesięcy ćwiczyłem z muzykami na Śląsku i jest mi ich szkoda, bo świetnie grają. I Czesław mówi „no to ja posłucham”. No i posłuchał. I nagle powstał skład Grupy Niemen, który był niesamowity. Było SBB, był Helmut Nadolski, czasami wchodził Andrzej Przybylski na trąbce.

Z Grupą Niemen występowaliście na Zachodzie, również w Monachium powstała płyta „Strange Is This World”.

Po pierwszych próbach pojechaliśmy w trasę. Po trasie pojawiła się możliwość wejścia do studia i nagrania płyty. Wszyscy gotowi, a Pagart, w którym były nasze formalności, nie dał mi paszportu. Wszystko już przygotowane, aranże gotowe, ja tam muszę być! Nie wiem kto wpadł na ten pomysł, ale wszyscy polecieli do Norymbergi, gdzie zaczynała się trasa, a mi powiedzieli „czekaj w Warszawie”. I agencja europejska, która organizowała trasę, wysłała do Pagartu wiadomość, że „jak ten Skrzek nie dojedzie na trasę, to wy płacicie koszty całej tej odwołanej trasy”. Chwilę później dostałem jednorazowy paszport i… agenta, który pojechał razem ze mną.

Zostawienie Niemena było dość odważną i dość kontrowersyjną decyzją, co pokazuje postawa organizatorów podczas koncertu w Opolu w 1974 r. Czesław Niemen był wtedy uznaną marką, a SBB jednak takiej rozpoznawalności nie miało. Co sprawiło, że postanowiliście się rozstać z Niemenem i zacząć grać pod własnym szyldem?

Gdy graliśmy w Opolu, to organizatorzy nie pozwalali nam perkusji rozstawić. Traktowali nas, jak nowicjuszy, ale byliśmy ponad to wszystko. I okazało się, że koncert w Opolu był niesamowity. Tam była niesamowita energia, graliśmy jako któryś z kolei zespół, a publika wspaniale nas przyjęła, nie chciała nas wypuścić ze sceny. Dla nas był to szczęśliwy moment, okazało się, że rozegraliśmy to prawidłowo. Ale żeby było jasne – ja nie chciałem się rozstawać z Czesławem i jako człowiek nigdy się z nim nie rozstałem. Pewne organizacyjne zależności spowodowały nasze rozstanie. Wielokrotnie go potem zapraszałem, żebyśmy zagrali wspólnie, on zapraszał mnie do stowarzyszenia, które miało chronić polskich muzyków w mediach i nie tylko.

- Gdy graliśmy w Opolu, to organizatorzy nie pozwalali nam perkusji rozstawić. Traktowali nas, jak chłopców na posyłki, ale byliśmy ponad to wszystko.
- Gdy graliśmy w Opolu, to organizatorzy nie pozwalali nam perkusji rozstawić. Traktowali nas, jak chłopców na posyłki, ale byliśmy ponad to wszystko. I okazało się, że koncert w Opolu był niesamowity. Tam była niesamowita energia, graliśmy, jako któryś z kolei zespół, a ludzie wspaniale nas przyjęli. Publiczność nie chciała nas wypuścić ze sceny - wspomina Józef Skrzek. Paweł Kurczonek / Polska Press

Sam moment rozstania był dość dramatyczny, byłem wtedy bardzo zadziornym młodzieńcem. Nagle stwierdziłem „jak to jest? Gramy na festiwalach, wydajemy płyty, a nie jesteśmy w tym wszystkim partnerami”. Był Czesław i grupa towarzysząca, co przejawiało się w różnych sytuacjach – kontraktowych, hotelowych. Również pod względem promocyjnym. Wszystko było stawiane na Czesława, a my byliśmy takimi „chopkami”, którzy gdzieś tam się przy nim kręcą. Ale sam Czesław był naszym przyjacielem, świetnym artystą i wspaniałym partnerem. Jednak uznałem, że odejdę i zrobię coś innego, próbowałem w tym wszystkim znaleźć porozumienie pomiędzy różnymi ludźmi którzy nas otaczali, bezskutecznie, więc z bólem zadecydowałem, że tak będzie rozsądniej. Zaproponowałem nawet, żeby Apostolis i Jurek dalej grali z Czesławem. Był to moment, w którym byłem bardzo zdeterminowany, również w życiu prywatnym. Ostatecznie chłopaki poszli za mną.

SBB w pewnym momencie przestało oznaczać Silesian Blues Band, a zaczęło Szukaj, Burz i Buduj. Skąd ta zmiana?

Odejście od Cześka wiązało się z różnymi konsekwencjami, również kontraktowymi. To były dziwne czasy. Aż potem pojawił się redaktor Walicki, który nas z tej opresji wyciągnął. I to on powiedział „taki rasowy zespół! Grajcie, ale od teraz będziecie się nazywać Szukaj, Burz i Buduj”. Potem w świat poszło to jako Search, Break and Build. Okazało się, że jest to fajne, że ludzie szaleją za pierwszą płytą nagraną podczas koncertów w warszawskiej Stodole.

„Dziwne czasy”, no właśnie, opowiadał Pan wcześniej o problemach z dokumentami i o tym, że razem z paszportem przydzielono Panu „anioła stróża”. Pytanie może jest trudne, bo dotyczy osoby, która napisała wiele świetnych tekstów dla SBB. Z perspektywy czasu, jak Pan myśli, Julian Matej, czyli Romuald Skopowski mógł być takim „aniołem stróżem” dla SBB?

No co ty?! Nigdy w życiu! Absolutna pomyłka, nie ma takiej możliwości. To jest wspaniały chłop. Zakochał się w Laurze, ślicznej dziewczynie z Michałkowic. Spotkaliśmy się z Laurą i Romkiem na jakiejś uroczystości. Pisał różne teksty, różne wiersze. Nagle dostałem jego książeczkę, w której było m.in. „Memento…”, „Niedokończony Erotyk” i inne teksty. Zaproponowałem, że wezmę je do moich kompozycji. On mówi „chcesz, to bierz”. To było absolutnie naturalne, nikt mnie do niczego nie namawiał, nikt mnie do niczego nie zmuszał, nikt mnie nie śledził.

Romek wraz z rodziną został przeniesiony zza Buga, podobnie, jak eksmitowano wiele osób, przerzucili ich na tzw. ziemie zachodnie. Zaczął tu studiować i w trakcie tych studiów przyszedł do niego ktoś z SB i go postraszył „jak nie będziesz z nami współpracował to wynocha stąd”. Zwykły szantaż, który Roman rozegrał bez żadnej szkody dla ludzi. To wspaniały poeta i bardzo dobry człowiek – wierny mąż i dobry ojciec. Zresztą chciałem z pewnymi dziennikarzami porozmawiać, dlaczego podchodzą do tej sytuacji w taki, a nie inny sposób. I staję bezdyskusyjnie po stronie Romualda – jest to czysty człowiek!

Gdyby miał Pan wybrać jedną płytę ze swojego dorobku i umieścić w kapsule czasu dla przyszłych pokoleń, która byłaby to płyta i dlaczego?

Hmm… jest tego trochę. Ta pierwsza płyta SBB jest mocna, była bardzo spontaniczna. Grało się wtedy na „samodziałach”, czy to gitary, czy wzmacniacze, a okazało się, że miało to niesamowitą siłę. Jest znakomicie zaaranżowane „Memento…”, ta płyta została uznana w Nowym Jorku za jedną z bardziej znaczących w tamtym czasie, m.in. obok Phila Collinsa i Genesis. Więc z jednej strony masz bardzo spontaniczne nagranie ze Stodoły, a z drugiej – dojrzały aranż. Dwa bardzo dobre dokonania SBB. A co z „Dziwnym światem” nagranym w Monachium z Czesławem? Niesamowite aranże. Zaś „Jesteś marzeniem, jesteś natchnieniem” ma dla mnie ogromne znaczenie osobiste. Wszystkie są dla mnie ważne.

Józef Skrzek - lider SBB opowiada o historii i planach na przyszłość.
Józef Skrzek - lider SBB opowiada o historii i planach na przyszłość. Marzena Bugała-Astaszow / Polska Press

Pański dorobek artystyczny jest ogromny. Koncertował Pan na całym świecie. Czy jako artysta ma Pan jakieś jeszcze niespełnione marzenie? Coś co chciałby Pan zrobić/przeżyć/nagrać, a co dotychczas się Panu nie udało?

W tej chwili pracuję nad nowymi wydawnictwami. W ubiegłym roku przygotowałem „Odyseję Miłości”, w większości znalazły się na niej teksty Alinki. „Odyseję Miłości” zagrałem w sali NOSPR-u ze znakomitymi artystami, jesteśmy w trakcie realizacji masteringu płytowego. Na ten czas jest to dla mnie najistotniejszy projekt, z honorem i wdzięcznością dla Ukochanej. Codziennie u Alinki rozpalam światło ognia Pamięci i Miłości, codziennie od 23 miesięcy.

Byłem zawsze bardzo witalnym człowiekiem, bardzo odważnym, teraz jestem wycofany i refleksyjny wobec pojęcia skończoności…. „Odyseja Miłości”, tak sobie myślę, może mi znowu otworzyć bramę Nadziei, tylko czy to wszystko opanuję? Gdy jestem teraz z Wami, to jest mi lepiej, a jak jestem w doma to gorzej…

Czego życzyć Panu prywatnie, czego Panu życzyć, jako artyście?

Żebym sobie poradził z tym, co mnie teraz dotknęło, a czego nie potrafię zrozumieć. Żebym potrafił opanować to wszystko, co mnie spotkało. Żebym był z Miłości...

Nie przeocz

Musisz to wiedzieć

Zobacz także

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera